Jeszcze w ogólnopolskich mediach nie widać masowo nagłówków o tym, że cała Polska dopłaca do śląskich kopalń. Jesteśmy natomiast na najlepszym kursie, aby takie nagłówki znowu ujrzeć. Wydaje się, że to tylko kwestia czasu. Zacznie się, kiedy kopalnie zaczną raportować straty na bieżącej działalności, a koszty wydobycia niebezpiecznie zbliżają się do kwot, jakie są kasowane od kupujących „czarne złoto”.
Drogo sprzedajemy, mało fedrujemy, a pensje... rosną
Na razie czytamy o tym, że polski węgiel jest najdroższy w historii, nasze górnictwo jest mniej wydajne (zestawiając wielkość wydobycia z liczbą zatrudnionych przy wydobyciu) nie tylko od tego w USA, czy Australii, ale także tego w Indiach, Turcji, czy Chinach, a sami górnicy zarabiają za dużo w stosunku do efektywności swojej pracy.
– Pomimo najniższego wydobycia węgla w historii zarobki górników szybko rosną – tak zaczyna się komunikat wydany kilka dni temu przez Polską Izbę Gospodarczą Sprzedawców Węgla.
Organizacja analizuje w nim wzrost płac, jaki w latach 2021-2022 dokonał się w Polskiej Grupie Górniczej. Jak wynika z opracowania Izby, przeciętne wynagrodzenie w PGG w 2022 r. wyniosło 10 744 zł brutto i było wyższe średnio o 2686 zł (o 33,33 proc.) od średniej pensji rok wcześniej, która wówczas wynosiła 8058 zł. Jak wylicza Izba, najlepiej zarabiającą grupą w PGG byli pracownicy inżynieryjno-techniczni pod ziemią, którzy średnio otrzymywali 13 834 zł brutto miesięcznie (w 2021 r. było to 10 901 zł, co oznacza podwyżkę o niemal 27 proc. natomiast ostatnią pod względem zarobków grupą byli pracownicy powierzchni zarabiający średnio 8319 zł (rok wcześniej 6081 zł, co oznacza blisko 37-procentową podwyżkę). PIGSW przypomina , że także w roku 2023 pensje w PGG wzrosły (o 15 proc.), choć sytuacja finansowa tej spółki nie jest dobra.
– Zatrudnienie w PGG spada pomimo wzrostu zarobków, a opłacalność wydobycia węgla jest najgorsza na świecie przez co jego ceny są bardzo wysokie i nie ma chętnych na jego zakup. To skutkuje z kolei rosnącymi zapasami węgla na kopalnianych zwałach pomimo katastrofalnie niskiej skali wydobycia w 2023 roku. Co więcej – związki zawodowe pod koniec roku rozpoczną negocjację podwyżek dla górników na kolejny rok. Można więc śmiało stwierdzić, że za coraz wyższe pensje górników znów zapłacą wszyscy podatnicy, bo na chwilę obecną nie ma żadnych perspektyw na to, że PGG będzie w stanie sama na nie zarobić – stwierdza Izba.
Z branży węglowej słychać głosy o wcześniejszym zamykaniu kopalń
Ta sama organizacja kilka dni wcześniej otwarcie stwierdziła, że niektóre polskie kopalnie powinno się zamknąć, a inne w większym stopniu zmechanizować i zautomatyzować, aby zwiększyć efektywność wydobycia i obniżyć cenę polskiego węgla.
– W przeciwnym wypadku nawet krajowi nabywcy będą chętniej spoglądać w kierunku znacznie tańszego węgla z importu – ostrzegła Izba, będąca chyba jedną z ostatnich organizacji w tym kraju, które można podejrzewać o antywęglowe nastawienie (to że z rodzimymi producentami tego surowca ma obecnie dość chłodne relacje, to już inna historia).
O antywęglowe nastawienie zdecydowanie trudno podejrzewać też… prezesa PGG Tomasza Rogalę. A jednak to z jego ust wyszły niedawno w rozmowie z PAP słowa o tym, że „duża dynamika zmniejszenia zapotrzebowania na węgiel otworzy rozmowy na temat harmonogramu” likwidacji kopalń. Innymi słowy, daty z umowy społecznej to jedno, a kreowana przez sytuację na rynku rzeczywistość to drugie?
Prezes największej górniczej spółki w Polsce bynajmniej nie kryje powagi sytuacji. W ubiegłym tygodniu podczas organizowanego przez Krajową Izbę Gospodarczą Meetingu Gospodarczego ostrzegł, że jeśli dotychczasowy spadek krajowego wydobycia się utrzyma (a w ciągu 10 lat zmniejszyło się ono o ponad 40 proc.), to w ciągu kolejnej dekady obniży się do poziomu 20 milionów ton rocznie – to mniej niż dziś fedruje sama tylko PGG (a przecież surowiec ten wydobywa w Polsce jeszcze Tauron, Węglokoks, lubelska „Bogdanka” i kilka prywatnych podmiotów).
Zwrócił również uwagę na tą często umykającą w powierzchownej dyskusji oczywistość, że górnictwo nie fedruje węgla dla samego fedrowania, lecz by dostarczać paliwo dla energetyki. I to ona zadecyduje o tym, jak długo jeszcze i w jakiej skali będzie zapotrzebowanie na polski węgiel. Im większą rolę odgrywać w niej będą nieobciążone opłatami za emisje CO2 źródła odnawialne (a wiadomo, że ich udział będzie rósł, choć tylko dlatego, że szykująca się do przejęcia władzy opozycja deklarowała zliberalizowanie tzw. ustawy wiatrakowej), tym mniej pola do popisu będzie miała obciążona takimi opłatami energetyka węglowa.
A jeśli nie będzie potrzeby wytwarzać aż tyle prądu z węgla, to jaki sens będzie go w dotychczasowej ilości fedrować? Pytanie ile w takiej sytuacji warta będzie umowa społeczna byłoby pytaniem retorycznym, gdyby nie to, że dokument ten jest przede wszystkim dokumentem politycznym.
Może Cię zainteresować:
W górnictwie rosną zwały i koszty, spada wydobycie i zyski. Nowy rząd czekają stare problemy
Może Cię zainteresować: