Krawczyk w Katowicach się urodził i nawet mieszkał. Rok cały. Jego ojciec pochodził z Sosnowca, przed wojną był śpiewakiem w Teatrze Polskim w Katowicach. Matka z kolei urodziła się Bielsku. W dzikich powojennych czasach na Śląsku Krawczykowie zostali – dosłownie – zmuszeni do wyprowadzki z Katowic, gdy Krzysztof był niemowlęciem.
„Jakiś ubek wpadł do naszego mieszkania, przystawił ojcu pistolet do głowy i kazał podpisać papier, który stwierdzał, że zrzeka się lokum. Dzień później musieliśmy się wynieść” – wspominał Krawczyk.
Jego rodzina wylądowała w Białymstoku, potem w Poznaniu. Teraz zamknijcie oczy, bo przenosimy się do Las Vegas, gdzie w latach 80. Krzysztof koncertował i bawił. To „bawił” nas szczególnie interesuje, bo Krawczyk, którego pamiętaliśmy z ostatnich lat przed śmiercią, był już raczej statecznym panem.
Po LSD bałem się wyjść na scenę
-
W Las Vegas miałem zespół. Paru czarnoskórych muzyków przynosiło
na próby najróżniejsze używki. Tak spróbowałem trawki i
haszyszu. Nie będę kłamał: po trawce czułem się naprawdę
nieźle – opowiadał mi kiedyś.
Krawczyk,
tak, ten Krzysztof Krawczyk od „parostatkiem w piękny rejs”,
przy innych okazjach nie odmawiał również grzybków
halucynogennych oraz LSD. Kwas niespecjalnie sprawdzał się przed
występami: „Bałem się wyjść na scenę” – opowiadał.
Zaręcza, że jedyny narkotyk, od jakiego trzymał się z dala była
heroina.
- Próbowałem naprawdę wszystkiego, bo moja kapela lubiła eksperymentować z używkami. Moją ulubioną używką był jednak dobry koniak, który rozluźniał mi struny głosowe – zaznaczał.
"Don't worry, Kristof"
Pewnego
dnia dobry koniak został jednak zastąpiony przez importowany
specyfik produkcji Pablo Escobara lub jego konkurencji.
- Kokaina? Mój Boże, czułem się po niej nieśmiertelny – opowiadał mi w przypływie szczerości, by po chwili skontrować refleksją: „Ale wie pan, ten pan Bóg to nade mną czuwał. Wciągałem koks dzień w dzień, aż zacząłem krwawić z nosa. Poszedłem więc do znajomego lekarza”.
Lekarz
na przypadłość Krawczyka machnął ręką i uspokoił artystę:
„Kristof, do mnie cały show-biznes przychodzi z tym, co ty. Ale
mam dla ciebie rozwiązanie, dzięki któremu będziesz mógł
wciągać jak odkurzacz. Taka plastikowa płytka do nosa. Działa jak
złoto”.
-
Wziął pan? - zapytałem.
- Najpierw chciałem się dowiedzieć, ile to cudo kosztuje. A lekarz mówi: „Dla ciebie, Kristof, po starej znajomości 15 tysięcy dolarów. Że ile?! Tak w jeden dzień wyleczyłem się z koksu i wróciłem do koniaczku – wyjaśnił Krawczyk.
Za tydzień historia niezwykłego spotkania Davida Bowiego z Zespołem Pieśni i Tańca Śląsk. Wiecie, że Bowie pożyczył od Hadyny jeden z jego utworów, prawda?