Powódź w Czechowicach-Dziedzicach. „Woda przyszła o godz. 4 nad ranem, rozlała się w zagłębieniu, a my obudziliśmy się w jeziorze”

Czechowice-Dziedzice to miasto na południu województwa śląskiego. Na tle innych miast regionu wyróżnia je trudna sytuacja hydrologiczna. Gminę przecina aż pięć rzek: Wisła, Biała, Wapienica, Jasienica oraz Iłownica. Dodatkowo miasto szczelnie otaczają stawy, a przy granicy gminy znajduje się Zbiornik Goczałkowicki. O regularnych powodziach nawiedzających gminę zdają się pamiętać tutaj wszyscy z wyjątkiem lokalnych władz, rządzących gminą nieprzerwanie od niespełna dwóch dekad oraz Wód Polskich, czyli organu współodpowiedzialnego za infrastrukturę wodną. Po każdej z powodzi rozpoczynało się rytualne składanie obietnic mieszkańcom i przerzucanie się odpowiedzialnością między instytucjami. Nie inaczej jest tym razem. Czy czechowiczanie skazani są na kartonowy samorząd?

- Wyszedłem do piwnicy o drugiej w nocy sprawdzić poziom wody, wszystko było w porządku. O czwartej nie było już co zbierać. Możliwe, że gdyby Goczałkowice opróżniały wcześniej, po pierwszych prognozach opadowych, to być może u nas sytuacja wyglądałaby inaczej. W sobotę już było wiadomo, że Iłownica się podnosi. Chodziliśmy i obserwowaliśmy wodę, ale nikt ze sztabu kryzysowego nie reagował – mówi jeden z właścicieli domu przy ulicy Grabowiec w Czechowicach-Dziedzicach.

Według danych Instytutu Meteorologii, w gminie Czechowice-Dziedzice spadło ok. 170 litrów deszczu na metr kwadratowy. Pod wodą znalazły się Ligota, Miliardowice, Ochodza. Ulice Waryńskiego, Wierzbowa, Robotnicza. Łącznie kilkaset domów.

- Kiedy zobaczyliśmy wodę, to chcieliśmy razem z zięciem wyciągnąć piec centralnego ogrzewania gazowego. Niestety, nie udało się. Woda wlewała się ze wszystkich stron: przez drzwi, okna, spod fundamentów i posadzek. Zostalibyśmy minutę dłużej, to musielibyśmy nurkować, żeby wyjść z tej piwnicy – relacjonuje pan Jarosław, mieszkający przy ulicy Grabowiec

W czwartek 19 września strażacy wypompowali zalegającą wodę. Teraz czas na wielkie sprzątanie i remonty, które trzeba wykonać jeszcze przed nadchodzącą zimą. Na szczęście wiele osób po powodzi w 2010 roku ubezpieczyło swoje domy, a rząd odmroził specjalny fundusz dla powodzian.

- W 1997 roku też była tutaj powódź. W 2010 roku mieliśmy jeszcze więcej wody, bo na parterze domu sięgało do 1,50 m. Teraz jest jej trochę mniej lub porównywalnie. U nas woda się rozlewa, bo mieszkamy w zagłębieniu. W niedzielę przyszła woda i obudziliśmy się w jeziorze – podsumowuje Jarosław.

Rodzina Mariusza ledwo zdążyła nacieszyć się remontem po ostatniej powodzi, teraz czeka ich kolejny

Teraz do zerwania jest ogrzewanie podłogowe i cała podłoga. Należy wyrwać też futryny drzwiowe. Wynieść wszystkie meble, sprzęt AGD, telewizor, wymienić grzejniki. Później wszystko wysuszyć. Następnie skuć i na nowo wykonać wylewkę. W głosie pana Mariusza słychać już kilkudniowe zmęczenie.

- Po godz. 4 wyszedłem przed dom i zobaczyłem wodę niemal na progu mieszkania, brakowało kilku centymetrów. Od razu próbowałem wywozić samochody, ratować to, co się jeszcze dało, czego woda jeszcze nie przykryła. Ale przed tą falą trudno było się bronić. W ciągu 10 minut przybrało ok. 30 centymetrów. W 2010 roku nie było czegoś takiego, bo woda się wlewała powoli – relacjonuje nam mieszkaniec ulicy Wierzbowej.

Służby stanęły na wysokości zadania

Po przyjeździe do Czechowic w środę 18 września pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy była wysoka jakość organizacji służb. Na drogach prowadzących do terenu zalewowego ustawiono prowizoryczne rogatki, na których policjanci sprawdzali tożsamości osób wjeżdżających. Z daleka słyszeliśmy jedynie pracujące strażackie pompy i wiszącego na niebie policyjnego drona. Dzięki temu na terenie powodziowym nie odnotowano działań szabrowników.

Jedna z mieszkanek dzieliła się z nami swoimi pozytywnymi wrażeniami z akcji pomocowej. - Pomoc pojawia się ze wszystkich stron. Strażacy całą dobę wypompowują wodę, a panowie wolontariusze pomagają mi ogarnąć piwnicę. Wszystko przebiega sprawnie – opowiada Agata.

Po każdej powodzi przychodzi fala obietnic

W 2010 roku cała Polska widziała ogromną wodę w Czechowicach-Dziedzicach. Na zalanej DK-1 plenerowe studio rozbił TVN, a specjalne wydanie „Faktów” na zamkniętej drodze poprowadził Kamil Durczok. Nie było już odwrotu, samorządowcy musieli przedstawić plan ratunkowy dla regularnie podtapianej gminy.

Wszyscy mówili wówczas jednym głosem o konieczności podjęcia odpowiednich działań. Burmistrz Błachut opowiadał o planach podnoszenia wałów. Inni samorządowcy proponowali budowę polderu zalewowego lub zbiornika retencyjnego. W wypowiedziach polityków z tamtych lat można się natknąć nawet na apele o przywrócenie planu tzw. małej retencji w gminie.

Działali również sami mieszkańcy, którzy pisali w tej sprawie do premierów i posłów reprezentujących region w parlamencie. W 2014 roku poseł z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, Paweł Szwed, wystosował zapytanie do ówczesnego ministra w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa przeciwpowodziowego w dorzeczu rzeki Iłownicy, powołując się na uchwałę w tej sprawie przyjętą przez Radę Miejską w Czechowicach-Dziedzicach w lutym 2014 roku. Niestety nie dotarliśmy do odpowiedzi ministerstwa.

Po wyborach samorządowych w 2014 roku wszystkie plany wylądowały w koszu. Przed wyborami w 2014 rok temat modernizacji wałów i budowy infrastruktury przeciwpowodziowej był istotnym elementem polityki lokalnej i mocny punktem w kampanii Mariana Błachuta. Po ogłoszeniu wyników stał się niepotrzebnym wydatkiem w budżecie gminy. Mieszkańcy musieli zaufać starym wałom i starym politykom, a ponadto modlić się, żeby do kolejnych wyborów samorządowych nie nawiedziły ich ulewy.

Wały, które nie wytrzymały

Niestety, woda kolejny raz ujawniła fasadowość działań burmistrza w kwestii bezpieczeństwa przeciwpowodziowego. Marian Błachut w rozmowie w TVP Katowice przyznał, że winę za zalanie Czechowic po części ponoszą bierna postawa Wód Polskich, które nie zdecydowały się na modernizację infrastruktury przeciwpowodziowej oraz wały, które nie wytrzymały fali powodziowej.

- Z gór, z Beskidów woda wpływa do Wisły, zasilając coraz bardziej rzekę Iłownicę. Coraz bardziej miasto się rozwija, zabudowujemy te tereny, ale powstały wały przeciwpowodziowe, które miały zapobiegać różnym zalaniom. Okazuje się, że nieskutecznie. Wały nie wytrzymały – tłumaczy Marian Błachut.

W tej samej rozmowie z Marcinem Zasadą burmistrz Czechowic-Dziedzic stwierdził, że jego gmina nie ma tytułu prawnego do tego, żeby wydatkować środki publiczne do działania na rzekach i wałach. Trudno zgodzić się tą opinią, bo gminy w Polsce regularnie wydają publiczne środki na budowę lub modernizację infrastruktury wodnej. Tak było chociażby w przypadku gminy Bierawa w woj. opolskim, która w 2021 roku wnioskowała o budowę i samodzielne sfinansowanie całej inwestycji. Albo Marian Błachut celowo mija się z prawdą w telewizyjnym studiu, albo zwyczajnie nie jest świadomy zakresu kompetencji na swoim stanowisku, choć w to ciężko uwierzyć, patrząc na imponujący staż na stanowisku burmistrza.

Kto jest winny?

Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy na miejscu, powtarzali, że woda napłynęła od strony nasypu kolejowego, który służy również za wał przeciwpowodziowy, a dokładnie przez wypust pod torami. Pytaliśmy o tę kwestię Marka Wójcika, wojewodę śląskiego, jednak stwierdził, że jest jeszcze za wcześnie, by odnosić się do tego typu plotek.

Wersję tę potwierdził Mikołaj Siemaszko, mieszkaniec dzielnicy Ochodza, którego dom również został uszkodzony w powodzi; a on sam wraz z żoną wykazali się czujnością, ratując z zalanych terenów działkowych pozostawione tam zwierzęta, m.in. psa, koguta, króliki oraz gołębie.

- Wystarczyło posłuchać jednego z mieszkańców, za którym, mówiąc delikatnie, burmistrz nie przepada. Dlaczego? Bo ten od 2010 roku regularnie wytyka mu błędy. Chodzi o przebudowę linii kolejowej na terenie Czechowic. Przed remontem wypust miał niewielką średnicę i wystarczyło kilka worków, by uszczelnić wał. Po modernizacji przez ten sam przepust może przejść kilka osób obok siebie. Jest to w zasadzie betonowa rynna, bez żadnych zabezpieczeń: klap lub śluz, którą woda napłynęła pod nasze domy – mówi Ślązagowi Mikołaj Siemaszko

Podczas wizyty w Czechowicach-Dziedzicach w środę (18 września) wojewoda śląski zapewniał o konieczności przygotowania nowego planu zabezpieczenia powodziowego, czyli przebudowę wałów i budowę zbiorników retencyjnych.

To samo w swoim oświadczeniu napisał burmistrz Błachut, przypomina nam Mikołaj Siemaszko.

- Burmistrz wydał oświadczenie, w którym zapewniał, że zrobi wszystko, poruszy niebo i ziemię, żeby nie powtórzyła się ta sytuacja. Tylko my to wszystko słyszeliśmy już 14 lat temu i nic się nie zmieniło. Czy mamy teraz prawo szukać odpowiedzialnych za tę tragedię? – podsumowuje Mikołaj Siemaszko.
Zbiornik Racibórz Dolny

Może Cię zainteresować:

Ktoś pływał łodzią po napełnionym zbiorniku Racibórz Dolny? Na wodzie pojawił się film wodny z substancji ropopochodnej

Autor: Katarzyna Pachelska

21/09/2024

Powodz bielsko biala

Może Cię zainteresować:

Naukowcy, m.in. z Uniwersytetu Śląskiego: Powodzie, susze i upały to nie jest pojedyncze odstępstwo od normy. To nowa rzeczywistość. Apel do Sejmu

Autor: Redakcja

16/09/2024

Policja112

Może Cię zainteresować:

Pojawiły się oszustwa "na powódź". Fałszywe zbiórki i metoda "na alert RCB". Na co uważać

Autor: Redakcja

19/09/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon