Prezydenci śląskich i zagłębiowskich miast idą do Sejmu i Senatu. Chodzi im głównie o... pieniądze

Wyborczą mobilizację wśród prezydentów miast łatwo zrozumieć, jeśli spojrzeć na ich budżety. Włodarze miast i gmin boją się, że jeśli nic się nie zmieni w systemie samorządowych finansów, to niebawem miejska kasa świecić będzie pustkami, a im samym pozostanie jedynie kłaniać się nisko miejscowym posłom PiS-u licząc, że ci „załatwią” im jakąś dotację w którymś z rządowych programów pomocowych.

https://www.facebook.com/AndrzejDziubaPrezydentTychow/
Andrzej Dziuba Zygmunt Frankiewicz

Od lat wśród samorządowców słychać było, że „czas się skrzyknąć i ruszyć do parlamentu”. Im gorzej wyglądały relacje z władzą centralną, tym częściej takie sugestie padały, choć długo nic konkretnego z tego odgrażania się nie wynikało. Przełom nastąpił cztery lata temu, kiedy to po senatorskie mandaty z powodzeniem sięgnęli dwaj doświadczeni samorządowcy: Zygmunt Frankiewicz, wieloletni prezydent Gliwic i zarazem przewodniczący zarządu Związku Miast Polskich oraz mający o kilka lat krótszy staż prezydencki w Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz.

W tegorocznych wyborach obaj eks-samorządowcy, a dziś senatorowie zabiegać będą o reelekcję. Przetartą przez nich drogą chcą podążyć kolejni prezydenci miast – m.in. wieloletni prezydent Tychów Andrzej Dziuba. Jeszcze liczniejszy może się okazać samorządowy desant do Sejmu – tylko z naszego województwa o poselskie mandaty ubiegają się prezydenci Wodzisławia Śląskiego – Mieczysław Kieca i Siemianowic Sląskich – Rafał Piech, burmistrz Siewierza Zdzisław Banaś, a także wiceprezydent Rybnika Piotr Masłowski oraz wiceburmistrz Cieszyna Przemysław Major.

Kowalski ma więcej w portfelu, ale miasto traci. Ubytki idą w setki milionów złotych

Pytani o powody dla których chcą zamienić stanowisko gospodarza w mieście na bycie jednym z pionków partyjnej drużyny samorządowcy tłumaczą najczęściej, że powodem jest sprzeciw wobec „systemowego” niszczenia samorządu. Dowodem tego zaś ma być przede wszystkim destrukcja samorządowych finansów. Dokonuje się ona poprzez obniżanie stawki podatku PIT (a o to właśnie udział w nim stanowi główne źródło dochodów własnych gmin, szczególnie miast na prawach powiatu), co przy jednoczesnym wzroście cen nośników energii, usług, materiałów budowlanych oraz rosnącej płacy minimalnej sprawia, że samorządom coraz trudniej pospinać bieżące koszty funkcjonowania. O inwestycjach już nie wspominając.

Przeciętny Kowalski (czyt. wyborca) widzi, że dzięki niższemu PIT-owi więcej mu zostaje w portfelu, ale już niekoniecznie widzi to, że miasto, w którym mieszka ma coraz większy problem ze spięciem budżetu, a więc i z realizacją usług publicznych na satysfakcjonującym poziomie. Niekoniecznie musi również mieć świadomość, że korzystne dla podatnika zmiany w PIT przede wszystkim odbywają się kosztem samorządu, gdyż do budżetów gmin, powiatów oraz województw trafia ponad połowa podatku dochodowego od osób fizycznych.

Tymczasem w samych tylko Tychach, traktowanych jako „zielona wyspa” na samorządowej mapie regionu policzono, że na zmianach podatkowych w ciągu kilku ostatnich lat miasto straciło ok. 90 mln zł.

- Gdyby nic nie robiono przy podatku PIT, to dziś dochody z tego źródła powinniśmy mieć na poziomie 315 mln zł, a mamy niecałe 200 mln zł. Pod względem dochodu z PIT dziś jesteśmy na poziomie roku 2017 – mówił w rozmowie ze ŚLĄZAGIEM prezydent Tychów Andrzej Dziuba.

Na ponad 216 mln zł oszacowane ubytki w PIT na przestrzeni ostatnich czterech lat w Rudzie Śląskiej (dane te puszczono w świat kiedy z początkiem sierpnia wyszło na jaw, że miasto nie ma kasy w kasie na składki na ZUS dla pracowników ratusza oraz miejskich jednostek). W kuluarach można usłyszeć, że jedno z miast regionu wysłało do Regionalnej Izby Obrachunkowej projekt budżetu uwzględniający tylko okres do października, bo na dłużej miałoby nie starczyć pieniędzy w budżecie. Nawet jeśli to tylko legenda, to pokazuje jak sami samorządowcy oceniają swoją obecną sytuację. Zresztą nawet, w stołecznych Katowicach budżet trzyma się na styk.

- My jako miasto Katowice jesteśmy na granicy płynności finansowej. Dochodów bieżących mamy na tyle, że wystarcza na pokrycie kosztów bieżących, ale już kompletnie nie wystarcza na to, żeby coś więcej wykonać – mówił jeszcze przed wakacjami prezydent Katowic Marcin Krupa.

Zamiast pewnego dochodu są rządowe programy. Najlepiej korzystają „swoi”

Jeśli dodać do tego fakt, że subwencja oświatowa w wielu miastach przestała już nawet wystarczać na nauczycielskie pensje i do systemu edukacji trzeba dokładać z miejskiego budżetu, komunikacja miejska i gospodarka odpadami wyglądają niczym finansowa studnia bez dna, to obraz będzie mniej więcej pełny. Dlatego też samorządowcy pilnie domagają się zwiększenia udziału gmin w podatku PIT (póki co w przyszłym roku do gmin ma wrócić niespełna 38,5 proc.).

Zamiast tego rząd mnoży skierowane do samorządów różnego rodzaju programy pomocowe. Z których może coś uda się dostać, ale żadnej gwarancji nie ma. Próbkę zresztą samorządowcy mieli przy okazji Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Zwłaszcza drugie rozdanie pieniędzy z RFIL-u pokazało włodarzom miast, że mimo dużej liczby zgłaszanych projektów może zdarzyć się tak, że nie dostaną ani grosza i tak naprawdę nie będą wiedzieć dlaczego. Od samego początku wskazywali na brak transparentności (wytykali, że nie ujawniono ani pełnych list złożonych wniosków, ani wyników ich oceny), uznaniowość i upartyjnienie w podziale tych pieniędzy. Te same wnioski pojawiły się zresztą w analizach prof. Jarosława Flisa i prof. Pawła Swianiewicza dotyczących zarówno podziału pieniędzy z RFIL-u, jak też pierwszej edycji Programu Inwestycji Strategicznych w ramach Polskiego Ładu.

- Za każdym razem widać dramatyczną różnicę we wsparciu ze strony rządowego programu między tymi samorządami, gdzie rządzą włodarze z tej samej opcji politycznej, a tymi, w których rządzą liderzy opozycji – czy to ogólnokrajowej, czy lokalnej. Nie jest tak,że zostały one całkowicie wykluczone, ale ich szanse na uzyskanie pomocy są kilkukrotnie mniejsze – stwierdzili autorzy raportu.

Upublicznienie tych wniosków niewiele zmieniło. Rząd udaje, że nie widzi systemowego problemu z samorządowymi finansami, za to chętnie wylicza ile komu przekazuje na różnego rodzaju przedsięwzięcia. O tym, że nie wszystkie gminy na takie wsparcie i na pewno nie w oczekiwanej skali mogą liczyć, ale wszystkie ponoszą konsekwencje zmian podatkowych już się nie wspomina. Zamiast tego co rusz odbywają się uroczystości przekazywania czeków, podczas których do kamer dumnie piersi wypinają miejscowi posłowie partii rządzącej, potwierdzając w ten sposób narrację o tym, że bez dobrych relacji z obozem władzy nie ma co liczyć na sukces w wyścigu o te pieniądze.

Samorząd bez własnych dochodów jest tylko „przekaźnikiem”

- Mamy coraz więcej tablic z biało-czerwoną flagą i informacją o dofinansowaniu inwestycji lokalnych ze środków rządowych – chwalił się niedawno na forum Unii Miasteczek Polskich Sebastian Skuza, wiceminister finansów.

- Samorządy chcą dbać o zabytki, ale nie zawsze mogą sobie na to pozwolić. Dlatego ta współpraca z budżetem państwa w ramach Rządowego Programu Odbudowy Zabytków jest fundamentalna – kilka dni temu stwierdził z kolei premier Mateusz Morawiecki odnosząc się do kolejnego z rządowych programów.

Przypomnijmy, że przy jego pierwszym naborze w naszym regionie ani grosza nie dostał żaden z 10 projektów marszałkowskich, a zdecydowana większość z ok. 250 dotacji w miastach i gminach województwa trafiła na remonty i inne prace w obiektach sakralnych. Przypomnijmy również, że kiedy w trakcie wakacji prezydent Rudy Śląskiej wystąpił o odroczenie płatności składek ZUS od miejskich pracowników, to kilka dni później szef rządu osobiście pojawił się w mieście, by poinformować o zmianach w ustawie budżetowej i przyznaniu Rudzie Śląskiej ok. 50 mln zł na bieżącą działalność. Pytanie, czy tak samo śpieszyłby się, gdyby cała sytuacja nie działa się na kilkanaście tygodni przed wyborami? Albo gdyby prezydent miasta był czynnym politykiem opozycji? Takich pytań nie trzeba by w ogóle stawiać, gdy samorządy systemowo miały zagwarantowaną finansową stabilność. Tendencja, póki co, jest raczej odwrotna.

- W tym modelu lewą ręką będziemy odbierać kasę od rządzących, a prawą wydawać je na cele, które oni będą wskazywać. Staniemy się takim „przekaźnikiem”, co nie ma nic wspólnego z samorządnością, gdyż aby być samorządnym trzeba mieć własne dochody i móc o nich decydować – zżymał się w rozmowie ze ŚLĄZAGIEM prezydent Andrzej Dziuba stwierdzając, że takie podejście skończy się przekształceniem samorządów w terenowe organy władzy państwowej.

- Takie ubezwłasnowalnianie, uzależnianie od władzy centralnej, od transferów - epizodycznych, uznaniowych. Jak ktoś dobrze żyje z władzą, to dostanie pieniądze, jak źle żyje, to nie dostanie – w podobnym tonie komentował niedawno w rozmowie z cyklu Ślązaq senator Zygmunt Frankiewicz.

Andrzej Dziuba

Może Cię zainteresować:

Dziuba: „Tylko na podatkowych zmianach straciliśmy 90 mln zł. To jest systemowe niszczenie samorządów”

Autor: Michał Wroński

16/01/2023

Zygmunt frankiewicz 25 lat samorzadu

Może Cię zainteresować:

Frankiewicz: Trzecia kadencja PiS to koniec normalnego samorządu. Recepty? Cały PIT zostaje w budżetach miast

Autor: Marcin Zasada

24/09/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon