Rozmowa z Marcinem Melonem, śląskim pisarzem
Gdybyśmy rozmawiali 40 lat temu, to wczoraj (22 lipca - przyp. red.) świętowalibyśmy Narodowe Święto Odrodzenia Polski. Dziś można zapytać jak to właściwie było z tym PRL-em na Śląsku?
Myślę, że to, jaki Śląsk jest dziś, wynika głównie z tego, co wtedy się podziało.
No właśnie, ale z jakiejś przyczyny chętniej wracamy – mówię tu o naszej zbiorowej świadomości – chociażby do okresu międzywojnia.
Często przyjmuje się, że „za zeszłyj Polski” albo „za Polski-niyboszczki” to były dobre czasy. Bo było mniej goroli, był porządek, no i była autonomia. A już w takim Bytomiu to w ogóle było bajkowo, bo był niemiecki ordnung.
A „za kajzera Wilusia” to już była bajka!
Gynau. Zapominamy o kryzysach ekonomicznych, o biedzie czy o politycznych łobuzach, którym daleko było do demokratycznych ideałów. Ja sam uwielbiałem słuchać tych historii rozgrywających się „za zeszłyj Polski”, o wiele bardziej niż o tym siermiężnym PRL-u. Ale to właśnie wtedy wydarzyły się procesy, które definiują dzisiejszy Śląsk pod kątem: demograficznym, socjologicznym, gospodarczym i tożsamościowym. Dlatego warto o tym rozmawiać.
Często odnoszę wrażenie, że Polacy i Ślązacy mają dwie krańcowo różne wizje tego okresu na Górnym Śląsku.
Też to dostrzegam. Ci pierwsi skupiają się na górniczych przywilejach, książeczkach “G”, potędze hołubionego górnictwa. No i zazdroszczą nam, bo myślą, że Gierek był ze Śląska. Dla nas to z kolei czas tłamszenia tożsamości, bicia dzieci w szkole za godanie po naszymu. Do tego fala przybyszy z Polski, która zalała Śląsk i na stałe ukształtowała tkankę społeczną regionu.
To w końcu PRL był dla nas korzystny czy nie?
Z punktu widzenia tożsamości na pewno nie. To wtedy wielu Ślązaków uwierzyło w naszą gorszość, a jednocześnie, chyba na zasadzie odreagowania, kwitło śląskie soroństwo i przekonanie o własnej wyjątkowości, którą często tylko my sami dostrzegamy. Ale wróćmy do tego przekonania o gorszości. Słuchając niektórych Ślązaków wykształconych w czasach PRL zwraca uwagę ich zachowawczość wobec uznania śląskiego za język regionalny, myślę, że ich stosunek do śląskości został uwarunkowany przez tamte doświadczenia. Intelektualiści młodszego pokolenia już tego nie mają.
Czekaj, powiedziałeś, że uwielbiałeś słuchać historii rozgrywających się „za zeszłyj Polski” czyli w czasach II Rzeczpospolitej. I dlatego akcje swojej nowej książki umieściłeś w latach 1969-1974?
Powiedziałem, że nie kręciły mnie wspominki z siermiężnego PRL. Czy ten PRL z kart „Truda Latuscyno retuje socjalizm” jest twoim zdaniem siermiężny?
No nie. Pojawiają się najprawdziwsze ufoki, które z Roswell przeniosły się na Roździeń. A jak są ufoki, to jest od razu jakoś tak atrakcyjniej. Do tego szpiegowskie afery, płatni mordyrze, agenci. Czyli chodziło o to, by pokazać PRL, ale nie w tej siermiężnej wersji?
Trochę jak z tym kolorowaniem biało-czarnych zdjęć. A tak zupełnie serio to ta wizja Śląska lat siedemdziesiątych ciągle tkwiła w mojej głowie i chciałem się nią podzielić. Ja sam urodziłem się pod koniec tej dekady, więc sporo się o niej nasłuchałem. Oprócz wątków zupełnie kosmicznych, jak wspomniane ufoki, postaci są wzorowane na realnych ludziach, można usłyszeć kwestie, które wypowiadali. Nie przypadkiem też bohaterka mieszka na Ferrum Kolonii, na katowickim Zawodziu, skąd pochodzi moja rodzina.
Mówimy o powieści komediowej, a tymczasem w tle widać zjawiska, które wcale nie są śmieszne - homofobia, przemoc wobec kobiet, tłamszenie tożsamości dzieci w szkole.
Bo ten PRL jednak był chyba taki słodko-gorzki i ja chciałem do niego podejść trochę nostalgicznie, z pewną sympatią. Tak, by ludzie pamiętający lata siedemdziesiąte czytając mogli się uśmiechnąć. Ale te rzeczy, o których wspomniałeś były nieodłącznymi elementami tamtych czasów. Bądźmy szczerzy, każdy okres ma swoje mroczne strony.
Może Cię zainteresować: