Dlaczego nie mieszka pan w Warszawie albo Krakowie jak wszyscy?
Jak wszyscy? (śmiech). Pomijając prywatne motywy…. Zawsze uważałem, że Śląsk jest na tyle unikalnym, oryginalnym i dynamicznym miejscem, że - paradoksalnie - stwarza większe możliwości.
Też tak mówię. Nie wiem, czy sam sobie wierzę.
Ja wierzę, że potencjał Śląska, Zagłębia, Metropolii jest wciąż absolutnie niewykorzystywany, a do tego jest tu znacznie więcej do zrobienia, w znacznie krótszym czasie. Nasz region za pokolenie lub dwa będzie musiał być zupełnie inny niż jest i to w stopniu nieporównywalnym z miejscami, gdzie wszystko jest od wieków utrwalone i przewidywalne.
Dlaczego tak wiele ludzi w to jednak nie wierzy?
Właśnie z powodu tego wciąż niewykorzystywanego potencjału. Pod wieloma względami zmiany w naszym regionie są znacznie powolniejsze i mniej efektowne niż wielu – zwłaszcza młodych – na prawo tego oczekiwać. I to zniechęca.
Dlaczego?
Brakuje u nas bardzo kreatywności i odwagi. Dlatego w tak niewielkim stopniu wykorzystujemy okazję i potrzebę zmian, które uczyniłyby Śląsk znowu liderem postępu cywilizacyjnego. Takiej dynamiki i ambicji, która przeobraziła nasz region w XIX wieku. Wyścig do nowoczesności, pionierstwa, eksperymentowania, brak kompleksów i oglądania się ciągle za siebie. W odróżnieniu od wielu innych miejsc możemy pod wieloma względami pozwolić sobie na znacznie więcej. Wymyślamy się i tworzymy praktycznie od nowa. Tworzona od podstaw strefa kultury w Katowicach robi pewne wrażenie, ale daleko jej do prawdziwej, zintegrowanej strefy złożonej z najciekawszych miejsc całej metropolii. A nawet Katowic – w jaki sposób zobaczyć Muzeum Śląskie i Nikiszowiec? A kopalnię Guido czy radiostację w Gliwicach? Strefa rozrywki rozwinęła się nieopodal o co najmniej dekadę za późno, a do tego trudno szukać w niej czegokolwiek oryginalnego, wykraczającego poza prostsze i uboższe kopie tego, co istnieje od dawna gdzie indziej. Jesteśmy podobno kreatywnym miastem muzyki. Czy wykreowaliśmy jakiekolwiek zjawiska, które byłyby autentycznie kreatywne, a nie tylko odtwarzały tego, co już dobrze znane?
Kreatywność? Tego oczekują tłumy na Mariackiej?
Sztampowość rozrywki to oczywiście tylko przykład. Ale o szerszym poczuciu, że prawdziwe życie rodzi się i toczy gdzie indziej, świadczy nasz bardzo ostry kryzys demograficzny. Najbardziej przebojowi i ambitni młodzi ludzie wybierają inne miejsca do życia, bo tam trafiają w środowisko odpowiadające ich oczekiwaniom. Nie zdołaliśmy wykreować niczego, co byłoby niedostępne w lepszej wersji gdzie indziej. Żadnego game-changera, którym pociągnęlibyśmy innych za sobą. Inny przykład z bliskiej mi dziedziny. Pomysł budowy na Śląsku centrum nauki miał stanowić po prostu naszą wersję Centrum Kopernika, które z kolei stanowiło naszą polską wersję podobnych centrów wymyślonych i pobudowanych wcześniej gdzie indziej.
Tu w sukurs – jak mówi Dariusz Szpakowski – przyszła bieda.
I bardzo dobrze, bo moglibyśmy wydać miliony na coś, co miałoby efekt zerowy lub wręcz ujemny. Stanowiłoby efektowną i drogą naukową wioskę potiomkinowską, powstającą i funkcjonującą kosztem rzeczywistej nauki tworzonej – w coraz trudniejszych i gorszych warunkach – kilka ulic dalej. Trochę jak byśmy – zamiast wspierać NOSPR - wydawali setki milionów na transmitowanie koncertów wielkich orkiestr światowych i dziwili się, czemu najzdolniejsi młodzi muzycy wolą emigrować do miejsc, gdzie naprawdę dba się o warunki rozwoju ich talentów.
Skoro jesteśmy przy Centrum Nauki. Jaka jest alternatywa?
Jesteśmy na dobrej drodze do nadaniu idei centrum nauki zupełnie innego sensu. Chcielibyśmy wykorzystać fakt nagromadzenia uczelni w Katowicach, niejednokrotnie kilka ulic od siebie. Daje to szansę na stworzenie w oparciu o nie centrum nauki o charakterze sieciowym – raczej inicjatyw, przestrzeni i środowisk nastawionych na demonstrację w popularnej formie tej nauki, która dzieje się w naszych uczelniach i instytutach. Taka prawdziwa strefa nauki – łącząca nie tylko potencjał naszego rozproszonego środowiska naukowego, ale przede wszystkim łącząca realną naukę i życie mieszkańców. Pokazująca nie tylko co robimy, ale także jakie znaczenie ma to dla naszego otoczenia i życia. Pierwszym węzłowym punktem takiego żywego laboratorium miałaby stać się Rawa i jej bezpośrednie otoczenia. To zupełnie inne myślenie o tym, czym może i powinna być popularyzacja nauki – raczej wytyczające światowe trendy niż marnujące gigantyczne pieniądze na kolejne, tym razem „nasze” Centrum Kopernika. To oczywiście trudne, nikt na świecie niczego takiego jeszcze nie zrobił, ale jeśli chcemy naprawdę łączyć naukę i życie musimy odważnie i kreatywnie eksperymentować.
A ten brak pomysłowości z czego wynika?
Przyczyn jest pewnie sporo. Od lat tracimy najzdolniejszych ludzi emigrujących z naszego regionu i ten brak przekłada się potem na to, co jesteśmy w stanie kreować tu na miejscu. Trochę na pewno też „zurzędniczenie” myślenia – gdzie innowacyjność i przedsiębiorczość ceniona jest jedynie o tyle, o ile daje się ją wtłoczyć w różne rubryki, raporty, założenia itd. Mamy w naszym regionie ogromny urodzaj wybitnych architektów. Dlaczego nie staliśmy się jednym wielkim laboratorium architektonicznym, dającym szanse na tworzenie trendów, które kopiowaliby po nas inni? Pewnie z podobnych powodów z jakich nie staliśmy się wciąż wielkim laboratorium kreatywnej muzyki, dzięki któremu być może tu właśnie narodziłby się jakiś następca hip-hopu, punk rocka, heavy metalu lub czegoś podobnego?
Chyba faktycznie „zurzędniczenie”…
Być może. Nie ma na Śląsku przestrzeni, w której kreatywne umysły mogłyby kształtować rzeczywistość w nowy sposób. Pewnie niewielu dziś pamięta, że wielki sukces gospodarczy i cywilizacyjny Śląska w XIX wieku łączył się nie tylko z bogactwem surowców, ale także wynalezieniem nowatorskiej metody wytopu cynku. Jej wynalazca zasługuje na znalezienie się w Panteonie Górnośląskim o wiele bardziej, niż zdecydowana większość umieszczonych tam postaci. Podobnie jak Karol Godula, którego uparte eksperymenty nad unowocześnianiem technologii chemicznych zrodziły legendy o spiskowaniu z diabłem.
Może my już kiedyś przeszliśmy do historii, a teraz z niej tylko wychodzimy?
Może tak jest. Śląsk miał swoje 5 minut z czasach rewolucji przemysłowej i niewykluczone, że w nowych realiach zielonego ładu już się nie odnajdzie. I z perspektywy czasu okaże się, że wszystkie nasze desperackie wysiłki znalezienia jakieś odpowiedzi na te wyzwania XXI wieku były tylko usilną próbą zawracania biegu rzeki. Ale ja jestem zdania, że o tym decydują jednak nie prawa historii, tylko niewyobrażalne sumy jednostkowych decyzji i postaw. Dlatego sądzą, że nasza przyszłość jest w naszych rękach, a nie w wyrokach przeznaczenia.
Katastrofa demograficzna jednak wygląda jak wyrok.
Pamiętajmy, że Śląsk i Zagłębie przeżyło populacyjne „spuchnięcie” w wyniku szczególnych wydarzeń historycznych. W pewnym stopniu ten obecny odpływ jest wynikiem zmiany tych okoliczności. Większym problemem niż zmniejszanie się liczby ludności jest to, kogo tracimy. I kogo bardziej, a kogo mniej chcielibyśmy zatrzymać. Bo od tego powinny zależeć priorytety polityk publicznych w regionie. Wątpię jednak, aby takie pytania sobie stawiano.
Kogo zatrzymać? To proste: młodych, pięknych i zdolnych.
No jasne, a poważnie: pewne profilowanie wysiłków, doboru narzędzi i priorytetów jest nieuchronne. Zwłaszcza, że niektóre inicjatywy skierowane do pewnych grup są przeciwskuteczne w odniesieniu do innych i odwrotnie.
Jeden udany proces, który to powstrzymał?
W Katowicach z pewnością Strefa Kultury. I Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna, zwłaszcza, gdy zaczęła na większą skalę tworzyć miejsca pracy także dla „białych kołnierzyków”. Ale to wciąż o wiele za mało.
Katowice to fenomen nie z tej ziemi. Mieszkania schodzą na pniu, a miasto właśnie wypada z dziesiątki najludniejszych w Polsce. Na rzecz Białegostoku.
Tak, to paradoks, którego nikt jeszcze w wiarygodny sposób nie zbadał. Ale mamy też wokół Katowic miasta, które wciąż pozostają w zupełnie innym miejscu i mają zupełnie inne problemy.
Lekarstwem na nie miała być Metropolia. Pomogła?
Metropolia ma między innymi temu właśnie służyć: łączeniu, integrowaniu miast centrum naszego regionu w jedną, możliwie spójną całość. Tak, aby naturalne granice rozwojowe niektórych części uruchamiały odkrywanie i rozwój innych, pozostających wcześniej w tyle. Widać to wyraźnie w Warszawie, gdzie kolejne zaniedbane przez dekady dzielnice stają się najbardziej modnymi terenami inwestycji, rozwoju i życia.
Po czterech latach GZM: u nas widać ten proces?
Konstrukcja Metropolii jest wciąż o wiele za słaba, żeby sprostać takim wyzwaniom. Wiele robi, ale możliwości ma wciąż daleko nieadekwatne do rzeczywistych potrzeb. Zwłaszcza, że świat, a nawet Polska – nam coraz wyraźniej uciekają.
Metropolia za słaba?
Jest na pewno ogromnym krokiem do przodu w porównaniu ze stanem wcześniejszym – wspólny bilet, w miarę sensowne połączenie autobusowe z lotniskiem, pierwsze poważne podejście do systemu kolei miejskiej itd. Ale na obecnych zasadach nie tylko jest żadną magiczną różdżką, ale niezbyt wiele daje się z niej wycisnąć nawet jako narzędzia inicjowania odczuwalnych zmian w naszym otoczeniu. Włodarze naszych miast wciąż nie mają śmiałości, żeby naprawdę iść razem do przodu, a nie tylko dzielić między siebie jakieś tam dodatkowe pieniądze, które metropolia otrzymuje z budżetu.
Co to znaczy?
Metropolia jest pod bardzo silną kontrolą prezydentów, którym coraz trudniej jest nie ulegać pokusie traktowania jej jako skarbonki łatającej dziury w budżetach miast. Sam zarząd metropolii rzadko jest w stanie wymusić na prezydentach myślenie o skali metropolii, a nie swoich chatek z kraja. Być może to jest nieuchronna faza przejściowa – stworzenie obecnej metropolii musiało być poprzedzone dekadą współpracy na forum słabiutkiego, starego GZM, a to co mamy obecnie jest koniecznym etapem poprzedzającym stworzenie metropolii znacznie silniejszej, realnie integrującej nasze miasta tak, aby wspólnie mogły one stawiać czoła konkurencji zewnętrznej. Inaczej wkrótce większość z nich przekształci się w miasteczka pogórniczych emerytów.
Inne duże ośrodki nie mają ustawy, a radzą sobie lepiej, demograficznie i gospodarczo.
Wiele z nich jej nie potrzebuje, bo ma swoje naturalne centra i wyspecjalizowane historycznie obszary. My musimy naszą strukturę i rozwój wymyślić i zaprojektować na nowo. Do tego potrzebne jest znacznie więcej wysiłku i koordynacji, ażeby te procesy wyzwolić, skonsolidować potencjał, który może je napędzać i jakoś zapanować nad ich kierunkami. Dlatego te mechanizmy współpracy, a nie konkurencji i wzajemnej kanibalizacji są tak potrzebne.
Dlaczego u nas to nie działa?
Nie powiedziałbym, że nie działa, natomiast jest wciąż raczej sprawniejszym łataniem dziur w drodze niż wytyczaniem i budową nowej autostrady. Oczywiście, że lepiej, jeśli dziury są załatane, niż gdyby w ogóle miało do tego nie dojść. Ale wyzwaniem naszego czasu jest wytyczanie nowego kierunku i budowanie tych nowych dróg od podstaw. A to jest bardzo trudne, gdy interesy lokalne pozostają znacznie silniej reprezentowane niż interes wspólny.
Diagnoza jak w starym GZM?
Istota problemu jest podobna. Podstawowa różnica: w starym GZM nie było pieniędzy. Tu są, ale na razie służą głównie do wspierania tego, co ze względu na swoje interesy chcą prezydenci miast, a nie na włączaniu ich do przedsięwzięć o skali i ambicjach ponadlokalnych. Do tego potrzebna byłaby i silniejsza metropolia i nowy duch w myśleniu o środkach unijnych. Po 15 latach obecności w Unii widzimy w jak niewielkim stopniu potrafiliśmy wykorzystać te dziesiątki miliardów tak, aby naprawdę pozostał po tym trwały ślad rozwojowy.
Wybudowano i załatano drogi. Obiekty kultury. Miasta wyglądają lepiej.
Taka „rozproszona rewitalizacja” jest potrzebna, ale nie stanie się żadnym kołem zamachowym. Wciąż nie doszło do wykrystalizowania się żadnych nowych sił witalnych, które mogłyby zastąpić stary przemysł i uczynić z nas ponownie unikalne centrum cywilizacyjne. Mam nadzieję, że takim nowym kołem zamachowym stanie się rozwój nauki i zaawansowanej edukacji, ale do tego potrzebna byłaby ogromna mobilizacja i synergia działań władz regionu, metropolii, a także miast. I podejścia odbiegającego od standardowego myślenia o środkach unijnych i dalekosiężnym, ponadlokalnym interesie mieszkańców Śląska i Zagłębia. Nie nastawionego na robienie tego samego, co wszyscy inni, by dzięki temu nie odstawać od nich zanadto w tył.
Bo ambicje prezydentów?
Trochę też. Między innymi wydaliśmy i nadal wydajemy setki milionów na to, aby co dziesięć minut mieć kolejny wielki stadion piłkarski. Bo tradycje, bo inni zbudowali, bo co, my gorsi? Takich przykładów w każdej niemal sferze mamy bez liku.
I rozwiązaniem jest pewnie jedno miasto?
Na pewno takie powiązanie miast, aby w strategicznych sprawach decydowała wola i interes mieszkańców całego obszaru metropolitalnego, a nie władze lokalne – zależne od swojego miejscowego elektoratu i na nim skupione. Bez tego nie wyrwiemy się z tego kręgu niemożności i dreptania w miejscu. Z drugiej strony tożsamości lokalne są wartością i zasługują na szacunek. Dlatego taka efektywna, a jednocześnie rozsądnie uwzględniająca te wszystkie uwarunkowania konstrukcja jest taka trudna i dopracowujemy się jej już tak wiele lat. Bo to łączenie ognia z wodą. Warszawa po 8 latach działania jako związek niezależnych gmin została przekształcona w jeno miasto z dość autonomicznymi dzielnicami. Nie da się tego skopiować u nas, ale bez wątpienia potrzebujemy czegoś pomiędzy obecnym GZM a ustrojem Warszawy.
Nazwisko jednego prezydenta, który to zaakceptuje, poza prezydentem Katowic.
Sam pan wie, że wielu samorządowców mówiło o tym w przeszłości. Poza tym, prezydenci przemawiają często bardziej poglądami swoich mieszkańców niż swoimi. A czasem też swoimi wyobrażeniami na temat poglądów i oczekiwań większości swoich mieszkańców. A jest dość wątpliwe, czy rzeczywiście wśród nich to przywiązanie do stanu obecnego jest aż tak silne.
Są jeszcze emocje.
Ostateczna decyzja będzie należała do nas wszystkich. Mówimy o zmianach, które w dużym stopniu zdecydują o przyszłości naszego regionu. I do tego materii bardzo skomplikowanej, gdzie trudno czasem przebić się z racjonalnymi argumentami przeciw sferze tożsamościowych emocji – nierzadko wzniecanych także dla uwznioślania osobistych interesów i pozycji. Ale oczywiście pytanie o przyzwolenie na głębszą integrację miast pozostaje otwarte. Nawet jeśli można przypuszczać, że ogół mieszkańców może być na nią bardziej otwarty niż sami prezydenci czy radni.
W imię jakich konkretnie korzyści?
Szukania ratunku przed nieubłaganym procesem wyludniania i starzenia się. Wobec spadku atrakcyjności regionu, słabnącej dynamiki gospodarczej i osuwania się pod względem ekonomicznym i cywilizacyjnym do pozycji co najwyżej średniaka. Dołóżmy brak sensownych recept na odnalezienie się w świecie zielonego ładu. Potrzebujemy warunków, tygla, fermentu, z którego one się wyłonią. Czy to mało? Czy w obecnym stanie rzeczy widać na to jakieś realne perspektywy? A jak pisał poeta pańskiej i mojej generacji - od stania w miejscu niejeden już zginął, niejeden zginął już świat.
Nadal nie rozumiem, jak jedno miasto miałoby rozwiązać nasze problemy.
Samo w sobie oczywiście nie. Ale wielki, zintegrowany ośrodek miejski, stwarza o wiele lepsze warunki do wytwarzania się atmosfery twórczego, swobodnego „melting-pot”, niż zbiorowisko małych miasteczek, nawet najbardziej uroczych, o najładniej zrewitalizowanych ryneczkach. Chodzi o podniesienie nie tylko możliwości, ale przede wszystkim aspiracji. A do tego potrzebna jest zmiana mentalnego punktu odniesienia. Wciąż do niej nam daleko, a tempo, w jakim do tego dążmy obrazują najlepiej wszelkie możliwe statystyki, gdzie widać jak kolejne średniej wielkości ośrodki w Polsce pod coraz liczniejszymi względami nas wyprzedzają. Naszą odpowiedzią na to nie może być głównie narzekanie, że coraz rzadziej to, co ważne dzieje się u nas. Bo właśnie dlatego, jest coraz mniej powodów, dzięki którym możemy zatrzymywać i przyciągać najzdolniejszych. Jest takie powiedzenie, że „jeśli ktoś jest znudzony Nowym Jorkiem, musi być znudzony życiem”. Takiej atmosfery nam brakuje i obyśmy takiego poziomu aspiracji się u siebie doczekali.
***
Prof. Tomasz Pietrzykowski jest prorektorem Uniwersytetu Śląskiego ds. współpracy międzynarodowej i krajowej. W latach 2005-2007 był wojewodą śląskim. Był jednym z inicjatorów tworzenia metropolii na terenie konurbacji śląsko-dąbrowskiej
Może Cię zainteresować:
Jedno miasto receptą na kryzys demograficzny w Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii
Może Cię zainteresować: