Zanim weźmiesz udział w tej Rebelii, musisz wiedzieć, czym ona jest. Bohater, słowami Artura Pałygi, wyjaśnia: „To jest powstanie przeciw powstaniom. To jest rewolucja przeciw rewolucjom. I to jest właśnie rebelia.” Tak, to mógłby powiedzieć zwolennik li tylko demonstracji zbrojnej zarówno w czasie powstania wielkopolskiego, jak i śląskiego, zwolennik negocjacji, a nie rabacji, a jednocześnie komisarz wojskowy w Poznaniu i dyktator III powstania.
Zanim weźmiesz udział w tej „Rebelii”, to powinieneś wiedzieć, że nie wsiąkniesz w żadną docudrama – choć dokumentalne zdjęcia na scenicznym ekranie się pojawiają, czy wręcz prowokują – a pogrążony zostaniesz w hucznej punk-rock-operze.
Zanim zobaczysz Bohatera Górnoślązaków, bądź uprzedzony - Wodza (Dariusz Chojnacki) ujrzysz odzianego nie w elegancki garnitur, śnieżnobiałą koszulę i gustowny krawat, a noszącego obcisłe dżinsy, czarny T-shirt z motywem No pasaran i skórzaną kurtkę.
Proszę nie zmieniać kanału (sceny) – tak ma być: bohater jest w większym stopniu szczególnym przypadkiem Rebelianta niż synem Józefa i Karoliny z domu Klecha. Wszystkie pozostałe teatralne znaki są podporządkowane tej konwencji, ale i infernalnej lokalizacji tej historii. Znajdujemy się bowiem w… piekle.
Grzesznik Korfanty podpisuje cyrograf z szatanem, który w zamian spełnia jego życzenia – daje mu władzę nad jego kawałkiem świata i pozwala wzniecać rewolty. Scenograficznie tę rzeczywistość imituje stromy, czerwony podest, z którego staczają się współpotępieńcy, dźwiękowo buduje ją klimatyczny soundtrack, a aktorsko – jak u Bułhakowa – diabelska szajka: Mefisto (Cezary Studniak), Dracula (Piotr Bułka) i panna Arszenik (Kateryna Vasiukova). W największym stopniu nastrój grozy tworzy Cezary Studniak – brawurowo wyśpiewujący polskie songi napisane do muzyki szwedzkiej grupy punkrockowej The Baboon Show. Zdecydowanie dominuje nad sceną, to on jest frontmanem tej wielkiej kapeli i to jednak on staje się superbohaterem – śpiewa nawet te piosenki, które są rodzajem Korfantowego credo:
Od dziecka dyscyplina pruska
Zamiast kołyski, paciorek,
Musztra, marsz
Na baczność mleko z cycka ssałem
Na spocznij prosto
Do nocnika szczałem.
W przedszkolu,
W szkole przemoc, gwałt
Nadały mej psychice kształt.
Nie wiem, co dobre, a co złe.
Kim stałem się?
Punkowa konwencja sprawia zatem, że i bohaterowie nie mówią do siebie „Słowackiego rymem błyskawicowym” (aczkolwiek pewnego rodzaju mowę wiązaną słychać ze sceny wcale rzadko), lecz wyrzucają z siebie wiecowe hasła. W tej konwencji rywalizacja rogatego Ślązaka (to z łacińskiego cornu – rogu – wywodzi Jan Miodek etymologię tego nazwiska) z diabłem klasycznym jest niezwykle trudna do pokazania. Korfanty szuka sposobów, by ten świat „ulepić lepiej”: dyskutuje, przemawia, nawołuje – podtrzymuje zapał powstańca Gałązki, nie przekonuje Przewodniczącej Komitetu Matek, ale przekonuje… Jezusa, który do piekieł zstępuje. Scena rozmowy Korfantego z Jezusem w godzinie miłosierdzia to jedna z piękniejszych scen, jakich doświadczyłem, ja prawnuk powstańców, w śląskim teatrze – wraz z bohaterem (patrzącym mi prosto w oczy) poczułem oddech przodków, ale i zobaczyłem sens tej samoograniczającej się rewolucji.
Znamienne: historyczna scena sporu Michała Grażyńskiego - zwolennika walki straceńczej, nie liczącego się z liczbą ofiar - z Korfantym, chcącym rewolty maksymalnie krótkiej, która poprawiłaby jego pozycję negocjacyjną, tu pokazana zostaje w poetyce diabelskiego kuszenia – to Zły chce dalszego rozlewu krwi, jednocześnie ostrzegając wybrańca, że decyzja o wstrzymaniu walk zrujnuje jego sławę. (Miał rację! I to do tego stopnia, że w nawet w 100. rocznicę przyłączenia części Górnego Śląska do Polski na łamach „Rzeczpospolitej" ukazała artykuł: „Korfanty – grabarz powstania”)… Może dlatego ten punkowy Wojciech nie daje się zatopić (w) rewolucji? W czymś, co nazwał Edmund Burke, „mieszaniną wszystkich rodzajów zbrodni z wszystkimi rodzajami szaleństw”? Chyba tylko w ten sposób może – wśród ogarniętych romantyczną gorączką walki – osiągnąć sukces, choć nie cieszyć się zwycięstwem? Ale czy wtedy jest jeszcze Rebeliantem?
Jest jeszcze jedna scena, która pozwala odpocząć od piekielnego jazgotu, kiedy słychać każde słowo wypowiadane na scenie – to rozmowa Wojciecha z żoną Elżbietą (dosłownie olśniewająca Ewa Kutynia); on dla niej pozostaje wcieleniem zwycięstwa – zaprowadził ją na ślubny kobierzec, mimo iż oznaczało to walkę „z całym Kościołem”. Ta scena ma nieco bardziej optymistyczny wydźwięk niż jej wersja ze spektaklu „Hotel Korfanty”, zrealizowanego w zeszłym roku dla Teatru Telewizji. Zresztą takich podobieństw można by znaleźć więcej…
Zastanawiam się, czy spektakl "Korfanty. Rebelia", oglądany z perspektywy tamtego przedstawienia – jest dla twórców pewnego rodzaju guilty pleasure? Po rzetelnie spełnionym obowiązku, pokazaniu w publicznej telewizji klasycznej opowieści utrzymanej w duchu biograficznym, przyszedł czas na nagrodę – uwolnienie punkowej energii bez wątpienia tkwiącej u źródeł tej konkretnej historii i tego typu historii. Czasem to szaleństwo bez metody, czasem szaleństwo wychodzące z formy, ale ostatecznie wyłania się z niego… światło. Bo Korfanty nie jest już sprowadzony do jedynie martyrologicznej opowieści, w której ginie w wyniku otrucia w polskim więzieniu, a wręcz przeciwnie – na pewno na końcu – ułaskawiony ożywa i pojawia się między nami.
Artur Pałyga, Korfanty. Rebelia. Reż. Robert Talarczyk. Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Premiera: 12.01.2024.