W PKO Ekstraklasie rywalizacja tak nabrała tempa, że za chwilę przyjdzie wiosna, a my będziemy emocjonować się ostatnimi kolejkami, które rozstrzygną najważniejsze kwestie w polski futbolu. Oczywiście tematem numer jeden zawsze jest walka o mistrzostwo Polski, a w tym sezonie mamy to szczęście, że jeden z naszych przedstawicieli losy tytułu ma w swoich rękach.
Górnik za słaby na Rakowa
Raków Częstochowa cały czas nie zachwyca, ale na to może składać się wiele czynników. Jednym z nich z pewnością jest presja, bo często dużo łatwiej się goni, niż ucieka. "Medaliki" nie mogą popełnić zbyt wiele błędów, bo Legia Warszawa wciąż jest tuż za plecami. Pewnie to siedzi w głowach piłkarzy Marka Papszuna, przez co jak na razie trochę się męczą.
W minionej kolejce jednak coś zaskoczyło, choć to jeszcze nie jest Raków, nad którym jesienią wszyscy cmokali z zachwytu. Wygrana 2:0 z Górnikiem Zabrze jednak daje nadzieję, że lider idzie w dobrym kierunku i kryzys ma już za sobą. To był mecz, w który częstochowianie bardzo dobrze weszli (gol Vladislavsa Gutkovskisa w dziesiątej minucie) i perfekcyjnie go zakończyli (bramka w samej końcówce Jeana Carlosa).
- To była zasłużona porażka. Obie drużyny grały tym samym systemem, ale to my na każdej pozycji wyglądaliśmy słabiej w bezpośrednich pojedynkach. W wielu sytuacjach przegrywaliśmy, co prowadziło do utraty bramek i okazji bramkowych. Nam brakowało utrzymania się przy piłce, woleliśmy grać do tyłu niż do przodu i widać było, że nie wszyscy chcą wziąć odpowiedzialność na siebie - mówił po meczu trener Bartosch Gaul.
Coraz więcej wskazuje na to, że w Zabrzu dni trenera Gaula są policzone. Kilka dni temu w Górniku zmienił się prezes i dyrektor sportowy, a to w naszym futbolu zawsze oznacza problemy dla szkoleniowca. Niemiec zresztą nie ma nic na swoją obronę, bo jego piłkarze nie wygrali od sześciu meczów. Przed 14-krotnym mistrzem Polski mecze prawdy ze Stalą Mielec i Legią Warszawa, a rywale gonią, bo już nawet ostatnia w tabeli Miedź Legnica zmniejszyła stratę do czterech punktów.
Piast po Legii z niedosytem
Piast Gliwice na papierze jest w gorszej sytuacji, bo znajduje się tuż pod Górnikiem i ma dwa punkty straty, ale mimo wszystko przy Okrzei jest dużo więcej optymizmu. Nie zmienił tego nawet niedzielny pojedynek z Legią Warszawa, który drużyna Aleksandara Vukovicia przegrała 0:1.
Dla "Vuko" był to sentymentalny mecz, bo przecież w Legii spędził wiele lat jako piłkarz, a potem spełniał się tam w roli trenera. W niedzielę jednak musiał odłożyć sentymenty na bok, bo dziś prowadzi Piasta i jego celem jest utrzymanie klubu w Ekstraklasie.
Gliwiczanie postawili się wiceliderowi, stoczyli wyrównany bój i mają prawo czuć niedosyt, że ostatecznie nie zdobyli choćby punktu. Jedyny gol padł w 76. minucie po rzucie karnym, który wykorzystał Josue. Potem wprawdzie Legia grała przez kilka minut w dziesiątkę po czerwonej kartce Bartosza Ślisza, ale wynik już się nie zmienił.
- Trudny mecz, dużo walki, boiskowego przepychania. Z naszej strony były mocne starania, żeby się przeciwstawić faworytowi, co uważam, że udawało się przez większość spotkania. Zadecydowała jedna sytuacja, czyli rzut karny, oprócz tego pojawiła się podobna liczba 100-procentowych okazji. Kamil Wilczek miał dwie świetne szanse. Przy pierwszej odgwizdano spalonego, ale gdyby padł gol, to zostałby on uznany, bo ofsajdu nie było. Druga miała miejsce w końcówce, na remis. Żal, że znowu nie zdobyliśmy punktów, mimo że zrobiliśmy bardzo dużo, by podnieść coś z murawy - mówił po końcowym gwizdku Vuković (za legia.net).
Porażka sprawiła, że Piast znowu znalazł się w strefie spadkowej. W tej chwili najważniejsze jest, aby piłkarze się nie załamali, bo z taką grą powinni regularnie punktować.
A co nas czeka w tym tygodniu? W piątek 24 lutego Raków Częstochowa jedzie aż do Białegostoku na mecz z Jagiellonią. Dzień później Piast Gliwice podejmie Cracovię, a w niedzielę Górnik Zabrze zagra na wyjeździe ze Stalą Mielec.