W Prusach z upadku Napoleona wszyscy się cieszyli. Kraj był zrujnowany, ale wolny. Wojska okupacyjne zniknęły, a każdy miał świadomość, kto je utrzymywał.
Reden został zaproszony do Berlina. Nie bardzo wiedział po co. Mieszkania już tam nie miał, więc poszukał jakiegoś hotelu. Łudził się, że przywrócą go na dawne stanowisko.
Zaproszono go na mały raut w budynku rządu. Przed nim odbyła się drobna uroczystość. Wręczano odznaczenia. I Redenowi też wręczono.
– Gdybym wiedział, po co tu jadę, z pewnością moja noga by tu nie postała. Za to wszystko, co zrobiłem, dają mi jakąś blachę i uważają, że sprawa jest zakończona – pomyślał. Czuł się skrzywdzony. Uważał, że zwłaszcza z perspektywy czasu jego działania trzeba oceniać pozytywnie. Cały przemysł ocalał. Dzięki niemu.
Na bankiecie było jednak miło, choć on nie przepadał za takim spędzaniem czasu.
Spotkał wielu dawnych znajomych, także ludzi, których to on sprowadził do Berlina.
– Panie ministrze, jak ja się cieszę, że pana widzę – zaczepił go Johann Friedrich Krigar.
– Nie jestem już ministrem.
– Dla mnie zawsze będzie pan ministrem.
– Tak, na Ślązaków zawsze można liczyć.
– Dzięki panu całkiem sporo jest ich teraz w Berlinie.
Dworowali tak sobie chwilę, choć zdawali sobie sprawę z tego, że może to nie być dobrze widziane. Zbyt dobre relacje z byłym ministrem nie służą nigdy karierze. I Reden to wiedział, i Krigar to wiedział.
– Nie możemy tu rozmawiać zbyt długo. Zatrzymałem się w hotelu Monopol. Jutro o dziewiątej będę tam jadł śniadanie. Zapraszam, jeśli znajdzie pan czas. Będzie dyskretnie i spokojnie – hrabia ukłonił się nisko i odszedł wymieniać inne grzecznościowe uściski i życzliwości. Nagle w tłumie zobaczył Steina. Tu nie trzeba było się krygować. Wyściskali się szczerze.
– Oj, jak miło cię widzieć.
– Tyle ci zawdzięczam.
– Będziesz mógł się chyba teraz odwdzięczyć – zażartował Reden, sądząc, że Stein wróci do rządu.
– Raczej nie…
– Jak to? Nie wracasz do Berlina?
– Oddali mi majątki. To i tak dużo. Nawet na konferencję pokojową zaprosili. To znaczy car mnie zaprosił. Moich koncepcji jednak nikt nie wysłucha – mówił Stein.
– A co uważasz?
– Cesarstwo niemieckie trzeba odbudować na równych zasadach księstw pod przewodnictwem Austrii i Prus, jak to było dotąd. Tego jednak ani Fryderyk Wilhelm III nie chce słuchać, ani wielu nowych królów, którzy godności otrzymali z rąk Napoleona.
– Masz prawo mieć swoje koncepcje, z którymi król zgadzać się nie musi, ale chyba przywróci cię do rządu?
– Absolutnie nie. Trzeba będzie mnie wymazać z historii. Przecież i Fryderyk Wilhelm III i Hardenberg kolaborowali z Napoleonem. Sprzeciwiali się zmianie sojuszy – tłumaczył Stein.
– Tym bardziej to ty jesteś teraz bohaterem.
– Mylisz się. Właśnie dlatego trzeba mnie szybko wygumować. Moje zasługi wezmą sobie inni. To normalne. Nawet się temu nie dziwię – zaśmiał się.
– Cóż więc będziesz robił?
– Człowiek mądry zawsze znajdzie sobie przestrzeń do działania. Będę tworzył instytut historyczny w Monachium. Ma się zajmować średniowieczem.
– Dlaczego średniowieczem?
– Im dalsza historia, tym bezpieczniejsza – zaśmiał się Stein. – A swoje cele będę w ten sposób realizował. W końcu powstaną wielkie Niemcy. Historia to edukacja, edukacja to sprzedaż swoich idei – powiedział wprost. – No i będę pisał pamiętniki. Może komuś się przydadzą, a może ktoś przypomni sobie, że był ktoś taki jak Stein.
Rozmawiali długo, a zebrani dziwili się, że są w aż tak dobrych relacjach. Kilku osobom opowiedziano jak Reden ukrywał ministra przed Napoleonem i jak transportował go za granicę. Szybko te informacje obiegły Berlin.
– Powiedz mi, drogi przyjacielu, czyje są w końcu te pruskie reformy, twoje czy Hardenberga? – zapytał Reden. Stein się tylko uśmiechnął.
– Nasz drogi premier trochę tylko zepsuł część moich założeń, niewiele dołożył. Prawda jest taka, że był zadowolony z rządów Napoleona i nie chciał występować przeciwko niemu. Myślę, że historia oceni to wszystko właściwie – dodał. Hrabia się uśmiechnął. Popatrzył gdzieś daleko i wypalił:
– A gdzie ty się tego wszystkiego o gospodarce nauczyłeś i od kogo?
Stein zrobił zdziwioną minę. Nie bardzo wiedział, do czego zmierza jego przyjaciel.
– Powiem ci – przerwał milczenie Reden. – Jak byłeś piękny i młody, robiliśmy razem raport o Rzeczpospolitej. Uczyliśmy się na jej błędach, ale dostrzegaliśmy też dobre rozwiązania. Odnajduję teraz w tych wszystkich dokumentach ślady naszych wspólnych analiz i rozmów – dodał.
Stein popatrzył na niego dziwnie. Zamyślił się głęboko.
– Wiesz, że masz rację? Człowiek najbardziej twórczy jest w młodości. Potem konsumuje to, czego się wtedy nauczył. Faktycznie tamta analiza była kluczowa dla całego mojego późniejszego życia. Nigdy już tak głębokiego opracowania gospodarczego nie zrobiłem. Myślę zatem, że reformy powinny się nazywać „polskie ustawy Steina – Redena” – zaśmiał się.
– Pamiętam, że po analizie ekonomii tego kraju byliśmy przekonani, że niebawem upadnie. Nie pomyliliśmy się – wtrącił Reden.
– A ja myślę, że kluczowe jest jednak szczęście. Niewiele brakowało, by nie byłoby Prus, a odrodziłaby się silna Rzeczpospolita – zadumał się dawny minister.
Kiedy Reden wracał pieszo do hotelu, zatrzymał go jakiś mężczyzna. Poznał go. Zawsze pojawiał się w dziwnych momentach.
– A więc nie wyszło – stwierdził.
– Coś nie wyszło, coś wyszło – odpowiedział tajemniczy gość. – Planowaliśmy rewolucję i ona się dokonała, choć pewnie inaczej niż to zaplanowaliśmy.
– My? Ja niczego takiego nie planowałem. To już zupełnie inny świat. Czy mój? – uśmiechnął się dawny minister i odszedł. Dał jasno do zrozumienia, że nie zamierza dalej prowadzić tych bezsensownych rozmów.
– Ludzie rewolucji mieli swoich ludzi wszędzie, ale okazało się, że car Aleksander I również. Także w najbliższym otoczeniu Napoleona. To on wygrał tę walkę wywiadów i tajemniczych intryg – pomyślał.
Nazajutrz doszło do zaplanowanego spotkania. Krigar oczywiście wpadł do hotelu.
– Co tam ciekawego w naszych sprawach? – ucieszył się na tę rozmowę Reden.
– Pamięta pan, jak zrobiliśmy szyny transportowe w Chorzowie? To dzięki panu, panie ministrze. Teraz byłem w Anglii. Oni na takich szynach używają już maszyn parowych, które potrafią ciągnąć urobek – mówił cały rozentuzjazmowany.
W Zakładach Górniczych Middleton w Leeds używano już maszyn z napędem zębatym.
– Świetnie. Proszę pamiętać, że jak taka pruska maszyna powstanie, to najpierw ma jechać na Śląsk.
– Oczywiście, panie ministrze. To oczywiste. Pracuję nad nią. Myślę, że za rok, dwa będzie gotowa. To będzie prawdziwa rewolucja.
– Ja już tego raczej nie dożyję – stwierdził Reden.
– Wierzę, że pan będzie na uroczystości uruchomienia maszyny.
– Nie sądzę. Król mnie nie znosi, a i Opatrzność Boża pozwoli, że nie będę musiał dłużej znosić tego braku wdzięczności.
– Niezależnie od tego co się stanie, transport szynowy powstaje dzięki panu, panie ministrze.
– Jeśli powstanie, okaże się, że tę sztolnię w Zabrzu drążyliśmy niepotrzebnie. Może kiedyś będzie służyć turystom… – zadumał się.
– Bez przesady z tymi moimi zasługami, ale jesteś bardzo miły – Reden zawsze był skromny. Zadumał się chwilę, pomyślał. – Wiesz co, w Chorzowie i Gliwicach jest już za późno.
– Z czym jest za późno?
– Nazwaliśmy zakłady „Królewskie”, na cześć tego tam… – rozpoczął. Miał swoje lata i mógł sobie mówić co chce.
– Taaak – Krigarowi aż się oczy zrobiły duże.
– Zabrze da się jeszcze uratować.
– Nie bardzo rozumiem.
– Pamiętaj. Wszystko w Zabrzu trzeba nazywać albo Królowej Luizy, albo Następcy Tronu. Nikt nie może mieć do tego uwag, a tego… jakoś się pominie – stwierdził Reden.
– To się akurat da zrobić. Kopalnię można nazwać Królowa Luiza, a planujemy teraz taką drogę do transportu węgla w Zabrzu. Może się nazywać Następcy Tronu. Nawet ładnie.
– Jednak na próżno nie przyjechałem do Berlina – uśmiechnął się Reden.
…
Redenowie zawsze byli bardzo religijni i melancholijni, ale też bardzo zgodni. Zaczytywali się w Biblii, modlili wspólnie, lubili zapraszać duchownych różnych wyznań. Friederika marzyła o podróży do Ziemi Świętej i postanowiła założyć Towarzystwo Biblijne. Formalnie spisano jego statut i postanowiono o regularnych spotkaniach. Dom zrobił się tak otwarty, że Reden nie mógł zrobić remontu, a ściany już od dawna wołały o odświeżenie.
Tymczasem powszechnie wiedziano, że Bukowiec to oaza spokoju i otwartości.
Pewnego dnia Reden otrzymał list. Było w nim zaproszenie na otwarcie huty Karol w Rudzie, podpisane przez Karola Franciszka von Ballestrema.
– Jeszcze mnie ktoś chce zapraszać? Dziwne – zastanawiał się. Tęsknił jednak za Górnym Śląskiem, więc postanowił pojechać. Okazało się, że uroczystość nie jest szczególnie wielka, a główny prym podczas niej wiódł niejaki Karol Godula, syn leśnika. Reden zauważył, że krząta się przy nim Wedding.
– Mój Boże, przyjacielu drogi, a więc to ty stałeś za tym, żeby mnie zaprosić?
– Absolutnie nie. Przedstawię cię hrabiemu. On o to prosił. Uznaje twoje zasługi i zaangażowanie – wyjaśnił.
Ballestrem był mężczyzną leciwym. Wydawało się, że nie bardzo wie, o co chodzi w całym tym przemyśle.
– Przyznam się, że niewiele mam z tym wspólnego. To dzieło Karola Goduli, który prosił, żebym zatrudnił Weddinga. Świetny fachowiec – tłumaczył. – Zobaczymy co z tego wyjdzie. Pierwsza duża huta cynku na Śląsku powstała dzięki panu, panie ministrze, a my tylko ją trochę skopiowaliśmy – dodał.
– Skopiowaliście? Z tego, co widzę, to bardzo ją unowocześniliście. Jest dużo większa i lepiej przemyślana. Powiedziałbym, że to królowa wszystkich hut – komplementował Reden.
Ballestrem był dumny, choć nawet nie wiedział, czy to przedsięwzięcie przyniesie mu jakieś wielkie dochody. Dzieci nie miał, a jego wiek sprawiał, że nie snuł wielkich planów. Raczej ulegał temu Goduli. A on był przedziwny. Twarz miał oszpeconą, kulał na nogę. Wyglądał groźnie, ale widać było, że jest pełen zapału i pracowitości. Wedding postanowił go przedstawić.
– Jestem pod wielkim wrażeniem pańskich osiągnięć – komplementował byłego ministra Godula.
– A ja pańskich. Widzę, że znalazłem tu godnych następców – ucieszył się Reden. – Proszę mi wyjaśnić, jaka jest tu właściwie pańska rola?
– Jestem zarządcą dóbr Ballestremów. Początkowo tylko Biskupic i Rudy – majątków ziemskich, ale namówiłem ich na inwestowanie w przemysł, a hrabia stwierdził, że w nagrodę da mi trochę udziałów w tej hucie. Stałem się więc także przedsiębiorcą – mówił dumnie Godula.
– Ciekawa koncepcja. Bardzo ciekawa. Uważałem zawsze, że przemysł będzie się rozwijał dzięki zaangażowaniu państwa, a okazuje się, że także dzięki środkom prywatnym. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Dawni współpracownicy Redena cieszyli się na to spotkanie. Zgotowali mu owacje i śpiewy. Uroczystość poprzedziła msza święta, w której górnicy wystąpili w pięknych mundurach, a przed księdzem maszerowały poczty sztandarowe. Dawny minister uronił łzę.
– Jak to się rozwija, pomimo przeszkód! – był dumny.
– A ty nie pracujesz już dla króla? – zwrócił się do Weddinga.
– Gdy ciebie zabrakło, nie było z kim rozmawiać. Stara gwardia rozeszła się po prywatnych przedsięwzięciach. Zresztą odziedziczyłem też zakłady przemysłowe po teściu, po Kulchaczu, więc pracuję to tu, to tam, ale głównie u siebie – tłumaczył.
– Wiele się tu zmieniło – powiedział Reden.
– I wiele się jeszcze zmieni – dodał Wedding.
– Wygląda na to, że tylko ja nie mam swojej huty ani kopalni. Ty masz, Baildon ma. Okazałem się największą ofermą.
– Tak bym tego nie ujął. Ty jeden oddałeś się pracy bez reszty, nigdy nie myśląc o osobistych korzyściach. Pozostaniesz tu legendą i inspiracją – powiedział Wedding z przekonaniem.
To była prawda. Reden nigdy nie myślał o sobie. Długo był kawalerem, potem wreszcie się ożenił, ale dzieci nie miał. Sam wiele nie potrzebował. Friederika zresztą także.
Ludzie cieszyli się z nowej huty. Byli pewni, że znajdą w niej godną pracę. A było przecież biednie, zwłaszcza po tych długich wojnach.
– Dlaczego nie zaprosiliście nikogo z Berlina? – zagadnął Reden.
– Nikt z Berlina nie jest nam tu potrzebny – uśmiechnął się Wedding. – Jedyną osobą godną zaproszenia, która podniosła rangę naszej uroczystości, jesteś ty, drogi ministrze.
– Nie jestem już ministrem.
– Reden znaczy więcej niż hrabia, minister czy premier – wtrącił Karol Godula.
– Coś czuję, młody człowieku, że Godula też będzie znaczyć więcej.
– Ja prosty chłopak jestem. Nie potrzebuję zaszczytów ani tytułów.
– Widzę. I dlatego osiągniesz najwięcej. Znam się na ludziach. Wszystkich ich tu ściągnąłem z różnych stron i krajów. Nie patrzyłem na narodowość, religię, pochodzenie. Miałem Szkota, Żyda, Ślązaka, Niemca, a ja sam jestem poddanym króla Anglii. Takie coś – uśmiechnął się Reden.
– Za to też wszyscy tu pana szanują.
– Tu może tak, ale w Berlinie nie.
– To przecież nie ma żadnego znaczenia.
– Macie rację, to nie ma żadnego znaczenia.
Hrabia wracał do Bukowca szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy. Może nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy.

Może Cię zainteresować: