Nie te święta, ale ustalmy jedno. Żur czy żurek?
Żur.
Na Śląsku nie ma tego, co w Polsce zwą żurkiem.
Wszystko.
Ale
polski żurek istnieje, tylko z żurem ma niewiele wspólnego. Żur
tradycyjnie jest bez śmietany, bez jajka, bez chrzanu czy grzybów.
I żur to jest na Śląsku świętość. Musi być kwaśny, w 100
procentach na mące żytniej. Z kiełbasą, boczkiem i ziemniakami.
Ale wiadomo, ludziom się myli. Tak samo jak kołocz śląski z
sernikiem.
Jak
się ma śląska kuchnia?
Porównując
z inny regionami Polski…
Co
wychodzi?
Że
w porównaniu do nas jest bida. Kuchnia żadnego regionu nie jest tak
bogata jak nasza. Mimo, że nasza prosta, to bardzo różna, bo jest
w niej jedzenie chłopskie, czyli biedniejsze, robotnicze,
nowomieszczańskie i książęce. Prawdziwy miszung. Weźmy moją
rodzinę. Mój pradziadek był przed wojną wójtem w Marklowicach.
Tych
z kawałów?
Tych.
Dopytywałem o to babcię, bo zawsze pytałem o wiele rzeczy i u nich
biedy nigdy nie było. Nie wszystkie potrawy oczywiście przetrwały.
Jak bryja – zupa z suszonych śliwek, jabłek i gruszek,
rozgotowanych, doprawionych goździkami i cynamonem. Wszystko
zabielało się śmietaną i podawało z czornymi kluskami. Tartymi.
Dziś smaki się zmieniły, mody przychodziły i odchodziły, Ślązacy
jeżdżą po świecie, próbują krewetek i ośmiorniczek, ale jak
przychodzi niedziela, to wszyscy jedzą roladę. Wszędzie ją można
kupić. Co nie znaczy, że śląska kuchnia nie jest narażona na
niekorzystne wpływy czy nowinki, bo nasze gospodynie lubią chodzić
na skróty i miewają… wizje. One są najgorsze.
Te
najgorsze to jakie?
Rolada
śląska z kurczaka. Za coś takiego kucharz nie powinien wykonywać
swojego zawodu. Śląska drobiowa, wieprzowa – nie ma czegoś
takiego. Jest wołowa i koniec. Od piętnastu lat gadam o tym w
telewizji i internecie. Ludzie się osłuchali, widzę progres. W
knajpach karmią solidnie: rolada najczęściej jest jak trzeba,
golonka poprawna, karminadle też.
Ze
śledziem?
Najczęściej
zwykłe, nie górnośląskie z harynkami. Ale rzadko spotykane są
też karminadle z gotowanego mięsa. Albo z królika, który dziś
jest raczej ekskluzywnym mięsem, a dawniej był zupełnie
powszechny. Ludzie chowali króliki koło domu.
Rączkę
to chyba strach zaprosić do domu?
Bo
będę recenzował? Szczerze: zawsze cieszę się, gdy ktoś coś
przygotuje samodzielnie i naprawdę staram się nie wybrzydzać.
Więc…
Ludzie dobrze gotują?
Na
spotkaniach ze znajomymi rzadko pojawia się kuchnia śląska. Raczej
makarony, dania ze świata. Zresztą, co dziś jedzą dzieciaki…
Pizza, kebab, burger. W kuchni nie lubię chodzenia na skróty,
lenistwa. Tak to zawsze można zabłądzić. Wszystkim polecam:
szanujmy swoje żołądki.
Kuchnia
śląska ma się dobrze. Pan powie, gdzie na śląsku można zjeść
porządną oberibę (zupa z kalarepy – przyp. red.)?
Da
się zjeść, ale w sezonie. Są restauracje ze szlaku kulinarnego
Śląskie Smaki, które serwują oberibę – w Pszczynie na
przykład. Wbrew pozorom: nie jest łatwo ugotować ją dobrze. Niby
prosta zupa, a proporcje ważne. Ile octu, ile cukru…
To
czego brakuje, na mieście?
Trochę
ciężko mi odpowiedzieć, bo ja w knajpach rzadko jadam śląskie
dania. Robię je sam i wiem, że mogę być mało obiektywny. Czego
brakuje? Jakość gastronomii idzie w górę, ale życzyłbym sobie
większego szacunku do kuchni śląskiej. Kucharze powinni znać
historię i genezę potrawy, żeby ją dobrze przygotować. Żur i
wodzionka w menu nie wystarczą. W Zabrzu czy Chorzowie mamy tradycje
robotnicze. W Pszczynie – dworskie i chłopskie. W takim Raciborzu
głównie wpływy chłopskie. Żur tak, ale kaj dobro kartoflonka?
Albo bioły żur z maślanką? I coś dla pana: w okolicach Rybnika i
Wodzisławia gotowało się… żurek!
Nie!
Żurek,
nie żur. Coś zupełnie innego. Na soku z kiszonej kapusty, to on
dawał cały całą kwasowość, a nie mączny zakwas. Do tego
śmietana i majeranek. Restauracje z kuchnią śląską powinny
częściej sięgać po królika, po gęś...
Śląska
gęś?
Pieczona,
po prostu. Gęsi były przy każdym domu. Albo zupa z młodzików
(gołębi – przyp. red.). Nie spotkałem, nigdzie, a kiedyś
gotowało się ją latem, na odpusty. Delikatna, lekko słodkawa, ale
świetna. A krupniok? Nasz śląski kawior! Ubolewam, że w knajpach
tak rzadko się pojawia. Śląskie wędliny są wyjątkowe i
zasługują na lepszą promocję: preswuszt (salceson – przyp.
red.), leberwuszt (wątrobianka – przyp. red.), śląska kiełbasa,
która też może być świetna. A kto dziś daje pucka na kwaśno?
Podroby wracają do łask, ale wielu wciąż kojarzą się z głębokim
PRL-em.
A
pana to właściwie co do garów i gotowania przyprowadziło?
Zawsze
mi to w duszy grało. Lubię jeść, ale nie tylko dlatego ciągnęło
mnie do kuchni. Zawsze powtarzam sobie, że mi się udało, bo to co
robię, jest z serca.
Pamiętam
jak Michał Smolorz wychwalał pana, że Rączka to jedyna samorodna
gwiazda śląskiej telewizji.
W
ustach takiego krytyka to było coś. Telewizja i ja to był zupełny
przypadek życiowy. Brałem udział w wielu konkursach godki. Kiedyś
współpracę zaproponował mi Józek Polok. Gdy stanąłem przed
kamerą, miałem nadzieję na jedno: że jak ktoś jest autentyczny,
nie ściemnia, to widzowie to kupię. A ja staram się być
autentycznym na 110 procent. Jeśli kiedyś skończy się moja
telewizyjna kariera, może zostanę królem TikToka, tylko tam z
samego gotowania klusek będę musiał nakręcić z 10 odcinków.
Młodzi ludzie potrzebują dziś pełnego instruktażu – nawet do
ugotowania ziemniaków (śmiech).
A
skąd pan bierze te wszystkie śląskie przepisy?
Wiele
z nich to rodzinne tradycje. Sporo dał mi lud, bo przecież swoje
tradycje ma każdy z nas. Literatury nie ma wiele, ponadto dzisiejsze
podniebienia są inne niż ze 100 lat temu. Niektóre, zwłaszcza te
zapomniane przepisy, trzeba czasem uwspółcześnić.
Że
jak?
No
trzeba, niektóre. Wiele zup kiedyś gotowało się na wodzie. Dziś ludzie
powiedzieliby, że liche. Bryja, o której wspomniałem. Słodka zupa
z tartymi kluskami? Ludziom już to nie smakuje. Kiedyś Ślązacy
gotowali z tego, co mieli w zasięgu ręki. Dziś mamy przepisy i
produkty z całego świata. Himmerleich pan jadł kiedyś?
Jasne.
I
co?
Trudna
przyjaźń.
Mnie
to danie nie leży, przyznaję. Połączenie suszonych owoców,
wieprzowiny i klusek w słodkim sosie – nie przepadam. Ale to
„śląskie niebo” pokazuje też jak różni się Śląsk smakami.
Północ jest bardziej kwaśna, południe – słodko-kwaśne. W
różnych zakątkach regionu nawet wielkość kluski jest inna. Są
większe, mniejsze, bardziej okrągłe i płąskie. Z dziurą lub
bez.
Gdzie
robią największe?
W
Opolu i pod Opolem. I na północy – w Lublińcu. W moim
Wodzisławiu czy Rybniku są mniejsze i bez dziurki. W Orzeszu kluski
dziurki nie mają, a w Mikołowie już jest. Tam właśnie przebiega
magiczna granica dziurki w gumiklyjzie. Na południu modro kapusta
jest bardziej słodko-kwaśna, a na północy bardziej octowa. Niby
wszystko takie same, ale są małe i piękne różnice.
Włoska kuchnia pachnie oliwą i bazylią. Hiszpańska – wędzoną papryką
i jamonem. A śląska to właściwie czym?
Dobrą
wędzonką. Liściem laurowym i zielem angielskim. I octem. I wbrew
pozorom: pachnie zdrowiem.
Ja
mhm.
Patrz
pan. Rolada. Jest wołowina, czyli np. żelazo i ogórek kiszony,
czyli witamina C. Jak wchłania się żelazo? Przez kontakt z
witaminą C. Kluski odkwaszają organizm. Modra kapusta to witaminowa
bomba, błonnik. Dlaczego Ślązacy jedli kiedyś żur raz w
tygodniu? Bo odkwasza i odrobacza.
Smalec
i zawiesiste sosy, to znaczy: zołzy też zdrowe?
Konieczne
przy wydatku energetycznym w pracy. Gdyby górnik zjadł na dole
sałatkę z rukolą i oliwą, po dwóch godzinach pewnie by zemdlał.
Na
dole już nie robimy, na szczęście. A przepisy święte.
Ale
większość śląskich dań to są zdrowe rzeczy. Panczkraut,
karminadle, nawet krupniok, choć tłusty – jest na wartościowej
kaszy. Utarło się, że śląska kuchnia taka mięsna i tłusta. W
piątki Ślązaczki warzyły ścierkę: mleczną zupę z makaronowym,
ścieranym ciastem. A wodzionka? Mój dziadek i jego rodzeństwo
dożyli 90 lat w dobrym zdrowiu. Wodzionkę jedli codziennie. Na
Śląsku tłusto? Najważniejsze, że było naturalnie. Dziś to
raczej chemia nas dziesiątkuje.
Dziś
tłuszcz, ten zwierzęcy, jest niemodny.
To
można mniej. Właśnie kręcimy odcinek poświąteczny, w którym
polecam detoks po wyżerce. Ani grama masła, fetu, śmietany. Pewnie
będą komentarze: „Rączka na głowę upadł”, ale chcę
pokazywać, że na Śląsku można też jeść zdrowo.
Jeszcze
a propos świętych przepisów. Niech pan tak nie zmienia włoskiej
kuchni. Jeśli ktoś hejtuje w sieci Rączkę to za niekanoniczne
bolognese.
Ja
się śmieję, że w Polsce mamy 38 mln krytyków kulinarnych. Ale ja
nie jestem zupa pomidorowa, nie mogę mieć samych pozytywnych opinii
(śmiech). Musi być jakiś ferment, żeby wzbudzić ciekawość. W
show-biznesie niektórzy specjalnie tworzą afery i skandale, żeby
mieć wzięcie. A np. włoskie dania gotuję czasem przede wszystkim
dlatego, że nie dałoby się w programie co tydzień bazować tylko
na kuchni śląskiej.
Coś
jeszcze z przepisów babci?
Jak
ubijano gęś, babcia czyściła jelita, owijała nimi te gęsie…
wie pan, szłapki i piekła w piekarniku z wątróbką i innymi
podrobami. Gdy potem pytałem, wiele osób przygotowywało coś
takiego. W śląskiej kuchni nic się nie marnowało, ale też zawsze
odróżniała się od typowo polskiego jadłospisu. Na Śląsku
nigdy nie robiło się i nie jadło pierogów. Nie gotowało się
barszczu. Jeśli już, na wiosnę była botwina.
Wigilia
też bez barszczu?
Oczywiście,
że bez barszczu. Nie ma uszek, nie ma pierogów. Jest zupa z głów
karpia i grochowa, z rozgotowanego grochu z masłem. Bardzo postna.
Wigilijny barszcz nie jest śląską tradycją. Gotowano raczej
siemieniotkę, grzybową, fasolową. Rybną i grochową. Barszcz się
wkradł, ale u mnie zawsze jest tradycyjnie.
A
ryba?
Karp
być musi. Ale jest też zielony śledz w zalewie: trzeba usmażyć i
trzy doby trzymać, żeby ości się w occie rozpuściły. Makówki
to podstawa. I moczka.
Też
na rybich głowach?
Broń
Boże! I bez ciemnego piwa, bez wywaru z pasternaku. Jadłem ją
kiedyś w tej wersji i była to najgorsza moczka w moim życiu.
Katastrofa kulinarna (śmiech). Moja moczka jest na kompotach.
Pan
zdradzi chociaż, czego nie robić albo jakiego błędu nie popełniać
z wigilijnymi potrawami.
Przede
wszystkim, nie solić ryby dzień wcześniej. Jeśli to zrobimy, soki
wyciekną, zostanie wiór. Karpia trzeba obłożyć cebulą, a
posolić dopiero godzinę przed smażeniem. Wystarczy, mięso będzie
soczyste. Do gotowej moczki wlewam zawsze trochę spirytusu i tak ją
konserwuję – wytrzymuje nawet dwa tygodnie. No i makówki lepsze
są na mleku.
Czuje
się pan jak powiernik śląskiej kuchni?
Czasem
czuję się bardziej jak chodząca cepelia. W tym tygodniu za
krzewienie kultury śląskiej, której bez wątpienia częścią jest
kuchnia, dostałem nawet medal od prezydenta Dudy.
Pierwszy
dekorowany śląski kucharz!
Jedno
szczęście, że odznaczenie od prezydenta otrzymałem za życia.
Dwaj inni, uhonorowani przede mną, dostali medale już pośmiertnie.
Może Cię zainteresować: