Wszystkiemu winien Feliks Jan Nepomucen Szczęsny Morawski - polski XIX-wieczny historyk, etnograf, archeolog, pisarz, kolekcjoner, a nawet malarz. Morawski, urodzony w Rzeszowie, a starosądecczanin z wyboru, uznawany jest za pioniera polskiej regionalistyki. Za sprawą swego szczególnego zamiłowaniu do Karpat, z ukochaną przezeń ziemią sądecką na czele, znany jest przede wszystkim dzięki swej szeroko zakrojonej i imponującej jak na swoje czasy monografii Starego Sącza pod tytułem "Sądecczyzna". Pisząc liczne rozprawy historyczne, korzystał w wszelkich możliwych źródeł, popisując się przy tym nie tylko ogromną erudycją, ale i kreatywnością, tworząc na podstawie swej wiedzy (lecz i domniemań) konstrukcje zgoła karkołomne. Toteż, mimo iż jego dwutomowa "Sądecczczyzna" pozostaje klasykiem i pozycją obowiązkową dla badaczy dziejów i kultury tego regionu, ciężko czasami rozeznać, co w tym imponującym dziele jest bezpiecznym, sprawdzonym faktem, a co bajkopisarstwem.
To samo można by powiedzieć o niejednej pracy Szczęsnego Morawskiego. Mimo iż autorem był rzetelnym, miał jednak tendencje, by (używając kolokwializmu naszych czasów) jechać po bandzie.
Turbolechici to nic. Oto turbofenicjanie!
Miał zaś Feliks Jan Nepomucen pasję szczególną: Fenicjan. Ściślej hołdował hipotezie o tym, iż w starożytności zamierzchłej przedstawiciele owego wywodzącego się z Bliskiego Wschodu ludu odwiedzali ziemie dzisiejszej Polski. Odwiedzali? Słabo powiedziane. Mieli tu być gośćmi na tyle częstymi, że pozostawili po sobie całe mnóstwo śladów w postaci miejscowych toponimów. Szczęsny Morawski entuzjastycznie odnajdywał je właściwie w całej chyba Polsce.
Przypomnijmy. Fenicjanie to lud z Fenicji, starożytnej krainy na wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego. Dawne terytoria Fenicji znajdują się dziś w granicach Libanu, Izraela i Syrii. Rodowód Fenicjan nie jest do końca jasny, jednak byli narodem kupców i żeglarzy. Ich statki nie tylko żeglowały po całym Śródziemnomorzu, ale i docierały do najdalszych krańców świata znanego starożytnym (a może i dalej). Wokół Morza Śródziemnego, a nawet na wybrzeżach Atlantyku, powstawały fenickie kolonie. Najważniejsza z nich, która z czasem usamodzielniła się , była potężna Kartagina - położone w Afryce, na terenie dzisiejszej Tunezji miasto-państwo. Kartagina stała się centrum śródziemnomorskiego imperium, z trudem pokonanego przez Republikę Rzymską pod koniec trzeciego stulecia przed Chrystusem i całkowicie zniszczonego przez nią kilkadziesiąt lat później. Kiedy w 146 r. p.n.e. Rzymianie zdobyli Kartaginę, zburzyli miasto, a jego tereny zaorali, posypali solą i zabronili osiedlania się tam. Mieszkańcy Kartaginy zginęli bądź popadli w rzymską niewolę.
Jak jednak twierdzili fascynaci punickiej historii (punickiej, bo od Punijczyków, jak nazywali Kartagińczyków ich śmiertelni wrogowie, Rzymiani), wielu Kartagińczyków uniknęło eksterminacji i zniewolenia. Będąc znakomitymi żeglarzami, umknęli do odległych krain, w których nie dosięgnąłby ich mściwy rzymski miecz. Ich domniemanych tropów, mniej lub bardziej prawdopodobnych, doszukują się badacze historii i archeologii nawet w bardzo odległych zakątkach świata. Przykładowo, twórcy filmu dokumentalnego "Tajemnice Amazonii: Zapomniani wojownicy z Kartaginy" (do obejrzenia m.in. na Netfliksie) czynią to aż w Ameryce Południowej. O ile im wierzyć (i prezentowanym w w filmie wynikom badań genetycznych), to zbiegami z Kartaginy byliby Chachapoyowie, andyjski lud zwany "wojownikami z chmur".
Ale już w czasach Morawskiego niejeden uczony i pasjonat doszukiwał się śladów Fenicjan w różnych zakątkach Europy. Z przesadnym entuzjazmem dla swoich hipotez interpretowali większość znalezisk starożytnych przedmiotów brązowych jako wytwory fenickie. Miały one stanowić dowód na kontakty handlowe danych ziem z Fenicjanami. Do takich turbofenicjan należał i Szczęsny Morawski.
Gdyby żył w XXI wieku, niewątpliwie sam nakręciłby film o uchodźcach Kartaginy w Polsce albo przynajmniej w takim wystąpił. Ale nie ma co gdybać. To, co w XIX wieku zacny dziejopis Nowosądecczyzny napisał, i tak jest niezłe. Nawet jeżeli #mnieśmieszy.
(...) zafascynowany teorią fenickiego początku wszelkich kultur poświęcił jej propagowaniu wiele lat swojego życia. Wydaje się, że Andrzej Abramowicz słusznie uważa go za najbardziej zaangażowanego w Polsce "fenicjomana". Pierwszym znaczącym efektem podjętych przez Morawskiego studiów nad problemem wpływów fenickich na ziemie polskie był wygłoszony w 1874 r. na posiedzeniu Komisji Archeologicznej Akademii Umiejętności w Krakowie referat, noszący tytuł: Ashanca Ptolemeusza czyli Sącz. Odtąd poszukiwał rzekomych reliktów fenickich w języku polskim, propagując swe "osiągnięcia" na tej niwie w kolejnych publikacjach. Morawski sądził, że dużą rolę w rozprzestrzenianiu się różnych elementów kultury tego ludu odgrywała jego aktywność handlowa, mocno podkreślana już przez autorów starożytnych. Wyraźnym śladem ich działalności i pobytu na ziemiach polskich miało być rozpowszechnienie się wyrobów brązowych - pisze Hieronim Kaczmarek w drugiej części artykułu "Manowce polskiej egiptologii XIX wieku," zatytułowanej "Szczęsny Morawski i jego »Studia « nad starożytnym Egiptem" (Folia Preahistorica Psonaniensia t.XII, 2004).
Niektórzy badacze szli o krok dalej, głosząc iż odkrycia archeologiczne stanowią dowód na to, że w miejscach ich dokonywania osiedlali się Fenicjanie czy ich spadkobiercy Kartagińczycy.
Błąd Morawskiego polegał na tym, że chciał za wszelka cenę wykazać także bytność samych Fenicjan na wielu ziemiach Europy, i to posługując się rzekomymi dowodami językowymi - podkreśla prof. Aleksander Krawczuk w książce "Polska za Nerona".
Fenickie nazwy na Śląsku? Ja, ja, ja...
Morawski uznał więc, że śladem pobytu Fenicjan w Polsce są nazwy miejscowe. Zbrojny słownikiem języka fenickiego, dosłownie rzucił się na mapy. I co tam zobaczył? Oj, bardzo dużo! Co dla nas ważne - wziął pod lupę również Śląsk.
A zatem czeska Praga i morawskie Brno to od urodzajności i kwiecistej łąki. Proste, prawda? Zaś Orawa, czyli Arriscua - od aresz, czyli wyrobnika kruszcu. Szczyt Ornak w Tatrach - od urnaka, "ziemia zryta, kupa ziemi wyrzuconej". Fenicyanie kopali tam - ze śmiertelną powagą dodaje Morawski. Mało tego, że kopali! Ponazywali też m.in. Krywań. Tomanową, a nawet Poronin. Morawski potrafił pokojarzyć z Fenicjanami także i Morskie Oko, a według niego feniccy kupcy pływali po mitycznym podhalańskim morzu, dając początek legendom o czarnowłosych utopcach w czerwonych czapeczkach.
Kierujmy się jednak na Śląsk, odnotowując po drodze Sidzinę na Podhalu (czyż nie brzmi uroczo podobnie do fenickiego Sydonu?) oraz Mutne w Beskidzie Żywieckim:
Z Orawy, podgórzem Pilska, od Hradku, Minczola, Magurki: Mutne, potok wiedzie na Beskid zachodni, którego szczytem jest Pilsko. Cesta to fenickich wygnańców chroniących się przed Rzymiany.
Skąd taki wniosek? Ano stąd, ze fenickie muade oznacza schronienie. Jakieś pytania? Gdyby Szczęsny Morawski słyszał o Mładych Horach w Worku Raczańskim i w Beskidzie Małym, byłby zachwycony. Jeszcze tylko Olkusz, który Morawski utożsamia z Carrodunum Ptolemeusza z Aleksandrii (dziś uważa się, że jeśli już, to temu starożytnemu geografowi chodziło o Kraków) i wywodzi od kopać; kor: odkopywać, pogłębiać np. studnię, kor – topnia, piec topny. W Olkuszu kopano i topiono kruszcowe rudy od wieków, więc wszystko jasne, nieprawdaż.
I już jesteśmy na Śląsku: Czeladź! Kto wie, ten wie - Czeladź to miejscowość śląska nie mniej niż takie np. Siemianowice, a z Zagłębiem zrosła się, dzieląc dziejowe losy księstwa siewierskiego, na którego terytorium leżała. Jeszcze Morawski, za którego czasów była to dosyć nowa historia, pisał o niej: Czeladź nad Brynicą... już w pieleszy kopalń szląskich. W jej nazwie również doczytał się fenickiego, górniczo-hutniczego rodowodu - cel, czel znaczyć miało topnieć, kopać.
A Nakło to fenickie uroczysko, zaś nazwa Sączowa (pokrewna skądinąd Staremu i Nowemu Sączowi) pochodzi od "sądu fenickich żupanów".
Także i Ślęża, czyli Sobótka, to nazwa wedle Morawskiego fenicka: góra była świątynią Ela-Sabaoth. Nasz fenicjoman ma jeszcze inne pomysły związane ze Ślężą, w tym interesującą interpretację jednego z tamtejszych kamiennych posągów:
Słup zaś z głową jest to phallos egipsko fenickie godło bóstwa przyrody.
Egipskie, jako że Morawski dopatrywał się też naszych związków z Egipcjanami. Na Ślęży miano więc oddawać cześć egipskim bóstwom Sarapisowi oraz Izydzie - tę ostatnią uosabiał jakoby znany kamienny posąg kobiety z rybą.
Czy też takie na przykład Karkonosze: kr to po fenicku ponoć zima, zaś kun - kuźnia. A więc Zimowa Kuźnia! Nieważne, że bez sensu, za to jak brzmi! Uwagi Morawskiego nie uszedł i Liczyrzepa vel Rubezahl, karkonoski Duch Gór. Jedno z imion legendarnego Karkonosza również miało wykazywać konotacje fenickie, albowiem rube to mistrz naczelnik, zaś cel – topić. Czyli mistrz topienia kruszcu! Prawda, jakie to proste?
Szczególnym jednak, bo najliczniejszym fenickim dziedzictwem Śląska miały być Ligoty. Miejscowości o tej nazwie jest bowiem u nas bez liku (a nazwa jest odpowiednikiem polskich Wól i Wólek, czyli miejscowości podczas ich zakładania zwolnionych czasowo z podatków czy innych opłat). Zdaniem Morawskiego było jednak inaczej.
Elgota, El-gut, L-gta: nawa ta na Śląsku całym zjawia się 49 razy (…) Nazwa ma oznaczać: Wole..., tj. od podatków uwolnioną, lecz powód uwolnienia niewyjaśnion: bo w Polsce uwalniano sioła nowo zakładane w puszczach górach i stepach, tu zaś Lgoty są w miejscach osiedlonych odwiecznie - - mętnie cokolwiek wywodził Morawski - (...) Przy świątyniach, Fenicy zawsze mieli gospody dla pątników, a gospody one "elkot" zwane, oczywiście: że były wolne od poborów wszelkich, jako własność kapłańska. Więc Lhoty, Lgoty były istotnie Wulkami, albo może odwrotnie: nowo zakładane osiedla równouprawniano z Lgotami kapłanów. Przy Lgotach zwykle bywają smętarzyska. W Cieszyńskiem jest 5 Lgot.
Wywody Szczęsnego Morawskiego nie trafiły do przekonania historykom. I nic dziwnego. Wykopaliska archeologiczne nie wskazują na to, by starożytni Fenicjanie czy Kartagińczycy przemierzali Śląsk i w ogóle Polskę, czy tym bardziej by osiedlali się tutaj. Czy zdarzały się takie pojedyncze przypadki, tego nigdy nie można wykluczyć (choć i to jest mało prawdopodobne), ale na pewno nie ma mowy o na tyle uchwytnej w źródłach liczbie, by przybysze znad Morza Śródziemnego wpłynęli na lokalne nazewnictwo.
Obecnie książkę Szczęsnego Morawskiego "Prasławianie i Prałotwa" uważa za nieposiadającą wartości naukowej. Prezentowane w niej hipotezy nie wytrzymały próby czasu, a opracowany przez jej autora słownik "Wyrazy fenickie w mowie polskiej" (Lwów 1885) stanowi dziś jedynie historyczną ciekawostkę. Aczkolwiek na swój sposób uroczą.