Do trzeciego Rojsta zbierałem się dość długo i zajęło mi miesiąc, żeby się przekonać do kolejnego polskiego serialu kryminalnego. Czuję już przesyt tą formułą, ale z drugiej strony, gdy debiutował pierwszy sezon Rojsta, to już wtedy było za dużo polskich seriali kryminalnych, a jakoś udało mu zyskać tytuł jednej z najlepszych polskich produkcji. Dziennikarskie śledztwo, wyraziste postacie, mroczniejszy i poważniejszy ton przeplatany świetnym humorem i kipiąca estetyka lat 80. Uzupełnione pięknymi zdjęciami i muzyką. Czego tu nie kochać? I nie dość, że prawie wszystko w Rojście zagrało, to wielu ludzi – w tym ja- szczerze pokochało ten serial. I nawet finał zrobiony po łebkach nie przeszkadzał, bo tak dobry poziom dostaliśmy wcześniej, a poza tym Jan Holoubek (reżyser) tłumaczył, że platforma Showmax nie zgadzała się większą liczbę odcinków. Można było zrozumieć to i mieć nadzieję na kontynuację.
Kontynuacja przyszła trzy lata później, a odpowiedzialny za je produkcję był tym razem Netflix. “Rojst’97” zabierał nas do tytułowego roku 1997 i czasów powodzi tysiąclecia będąc dość specyficznym tworem. Powstał na bazie nieukończonego scenariusza Marcina Wrony (tragicznie zmarłego w 2015) i było to widać. Intryga nie kleiła się, Witold Wanycz (grany przez Andrzeja Seweryna) nie miał za dużo do roboty, czuć było spadek jakości i narracji. Z kolei dwa i pół roku po "Rojście’97" ukazał się trzeci sezon serialu - "Rojst. Milenium", które akcja dzieje się pod koniec roku 1999. A jak wyszło (spoiler: źle) to przekonacie się już za niedługo.
Twórczość filmową Jana Holoubka podsumowuję tak: “Rojst” zachwycił, “25 lat niewinności” było ok, “Rojst’97” rozczarował, “Wielka Woda” zirytowała i nie podobała się, “Sobowtóra” nie widziałem, a “Rojst. Milenium” nie siadł, ale też nie rozczarował, bo oczekiwań już nie miałem za dużo. I ja wiem, że zapewne każdy z was nie zgodził się z co najmniej z jedną z tych krótkich ocen, ale dejcie pokój. Każdemu może się podobać, na co ma ochotę, a tutaj staramy się sięgnąć nieco głębiej do Rojstów. To, co chcę, żeby wybrzmiało, to moje podejście do finału Rojsta. Ja nadal kocham pierwszy sezon i mogę go obejrzeć po raz piąty. Drugi sezon tak mocno mnie rozczarował, że od trzeciego oczekiwałem tylko zamknięcia kilku otwartych wątków, ale okazało się gorzej, niż się spodziewałem.
Kogo obchodziło, co robił "Kocioł" w młodości
Zadanie zwieńczenia trylogii jest czymś szalenie trudnym. Nie dość, że trzecia część musi mieć własną historię i wątki, tak musi retroaktywnie dodać nowe znaczenie i poczucie ciągłości z częścią pierwszą i drugą. A żeby zrobić to dobrze, finał musi mieć poczucie, że od początku tam zmierzaliśmy, a część już rozwiązanych wątków trzeba na nowo związać i przy okazji nie cofnąć postaci w rozwoju. Dlatego też tak często trzecia część jest tą najsłabszą (“Powrót Jedi”, “Ojciec Chrzestny 3”, “Spider-Man 3”, “Mroczny Rycerz Powstaje”, “Powrót do Przyszłości 3”, etc). Jednak scenariusz Kaspra Bajona cierpi na o wiele poważniejsze problemy niż tylko trudności w pisaniu satysfakcjonującego finału. Serial wydaje się niezainteresowany swoimi postaciami i kuleją w nim podstawy, które już Arystoteles wskazał w swojej analizie narracji. W skrócie słynny filozof (a sparafrazował go Tim Burton) powiedzieli “każda historia składa się z trzech elementów: początku, środka i końca”. Brzmi banalnie. Otóż tak nie ma Rojście. Wątki tu się urywają, biegną donikąd, nie są rozwijane, nic nie wnoszą, a postacie nie ewoluują.
Ale żeby nie było, że tylko narzekam, bo nie o to chodzi. Główna intryga mi się podobała. Filip Pławiak jako młody Kociołek błyszczy, a do głosu generowanego przez sztuczną inteligencję można się łatwo przyzwyczaić. Zagłębiak Łukasz Simlat udowadnia jak fenomenalnym aktorem jest i tyle z chwalenia. Szkoda.
Oglądając Milenium nie czułem, żebym oglądał kolejnego Rojsta, a zwłaszcza jego finał. To spin-off o młodym kierowniku Kociołku, o który nikt nie prosił. Bo umówmy się, Fronczewski był mistrzem trzeciego planu pierwszego Rojsta, ale naprawdę nikt nie zastanawiał się “ciekawe co robił Kocioł w młodości?”. Rojst Milenium zawodzi na trzech głównych płaszczyznach: w postaciach, klimacie i jako finał. To, co tak działało w pierwszym sezonie, tu jest jedynie wspomnieniem.
Pamiętacie świetnie napisanych Piotra Zarzyckiego i Witolda Wanycza (duet grany przez Dawida Ogrodnika i Andrzeja Seweryna)? W trzeciej części nie obchodzą już nikogo, a Wanycz ma mniejszy wątek niż w drugim sezonie (a tam już nie miał nic do roboty), a mówiąc o Zarzyckim można jedynie zacytować Vita Corleone “Look how they massacred my boy”. Dodam tylko, że Seweryn i Ogrodnik mają jedną wspólną scenę, tyle z finału serialu.
Co to za Milenium, co to za miasto
Myślicie sobie pewnie, że jakieś nowe postacie przynajmniej dają radę, skoro serial porzucił stare. Niestety, jest źle. Znani z drugiego planu Rojsta’97 Simlat i Różdżka wybijają się na pierwszy plan i zamiast dziennikarskiego śledztwa (co było ogromnym plusem pierwszego sezonu) mamy kolejne policyjne śledztwo. Nowe postacie z kolei wyglądają jak wyrwane z kreskówki. Zwłaszcza pracownik IPN i prokurator grany przez Piotra Głowackiego. Ten drugi jest tak przerysowany, że brakuje, żeby krzyczał, że chce więcej zdjęć Spider-Mana. I może by mogło działać w innym serialu, ale Rojst traktuje się zbyt poważnie i zbyt mroczno (czytaj jest słabo oświetlony). Robienie sobie żartów z recenzji Tomasza Raczka odnośnie ciasta W-Z i głośnik z różową wstążeczką w biurze komendanta policji kłócą się z tonem produkcji. Szkoda.
Klimat Milenium nie istnieje. Tak jak pierwszy i drugi sezon ociekał klimatem i świetną muzyką tak tu nie ma nic z tego. Co jakiś czas postacie przypominają o końcu milenium, ale nic z tego nie wynika. Ba, my nawet nie widzimy tego końca w formie, brakuje nadbudowy tej narracji. Muzyki też nie ma wcale (pardon, jest „Bania u Cygana” w czasie poważnej akcji policyjnej) a historia jest tak napisana, że wcale nie musiałaby się rozgrywać w roku 1999. Miasteczko Rojsta to tylko atrapa z tego czym było kiedyś. W pierwszym sezonie czuć było prowincję i to, że jest to zapyziałe miasteczko z jednym hotelem, gdzie przy okazji jest burdel. W drugim sezonie też to było czuć, ale w trzecim nie ma nic z tego. Niby małe miasteczko, ale ma dużą starówkę. Niby małe miasteczko, ale ma dwie konkurujące mafie. Niby małe miasteczko, ale dwa domy publiczne, antyterrorystów w komendzie, nielegalny handel ludźmi i alkoholem. Rojst. Milenium wygląda jakby nie rozgrywał się już w małym miasteczku, a w jakimś zbiorze losowych fragmentów innych miast i nikt nie zadał sobie kłopotu, żeby napisać historię w żyjącym miejscu. Nienazwane miasteczko na Ziemiach Odzyskanych nie jest już jak Winden z Dark.
Za trzeci sezon zabrałem się tylko z jednego powodu: byłem ciekaw, jak skończy się jeden z najważniejszych wątków produkcji: historia autochtonów śląskich.
Obozy i Autochtoni
W pierwszym Rojście cały czas przewijał się wątek masowych grobów na Grontach za miastem, choć nie była to główna intryga. W finale sezonu Witold Wanycz ujawnia czyje są te groby:
- Kto tam jest zakopany?
- Zwykli ludzie. Stad, naprawdę stąd. Uwierz mi, że ostatnią rzeczą, którą powinien zrobić wtedy chłopak ze wschodu to zakochać się w Niemce. Nie po tym co oglądał kilka lat u siebie. Poznaliśmy się zaraz po moim przyjeździe do miasta, w końcu lata. Wczesną zimą nagle wszyscy zniknęli, Dowiedziałem się, że wywieźli ich do lasu. Wojsko, milicja. Znalazłem ich głęboko w lesie, w kilku barakach, które były otoczone drutami kolczastymi. Trzymali ich tam kilka tygodni, bardzo mroźnych. Wielu zmarło na tyfus albo z niedożywienia. Niektórych zakatowali na śmierć strażnicy.
To
naprawdę zrobiło wrażenie w 2018 roku, że w takim serialu, za
takie pieniądze, ktoś mówi o polskich komunistycznych obozach
koncentracyjnych. Niestety potem przyszedł drugi sezon i nagle się
wszystko zmieniło. Obóz oczywiście był kontrolowany przez Armię
Czerwoną, pora roku się nie zgadzała, a uwięzieni nie byli już
zwykli ludzie. Z jakiś powodów Elsa Koepke stała się córką
SS-manna (oczywiście wyjątkowo okrutnego) i trafiła do obozu
poniekąd jako związana z oprawcami.
To przesunięcie akcentów zmieniło nam mocno wydźwięk. Elsa pokutowała za winy swojego ojca, a nie była niewinną i zwykłą ofiarą. A to stoi w sprzeczności z poprzednim sezonem. I ja nie mówię, że ten wątek był kiepski, ale stał się ugrzeczniony, mniej obrazoburczy i w dodatku mniej kontrowersyjny. Zabrakło w nim niejednoznacznego odbioru tych wydarzeń. Temat polskich komunistycznych obozów koncentracyjnych był poruszony dotychczas dwukrotnie w kinematografii polskiej ("Rojst" i "Zgoda") i za każdym razem było czuć kręcenie jak bardzo niewygodny temat. I nie rozumiem tego, bo po co pokazywać, skoro nie robi się tego od a do z. W tych dwóch przypadkach pokazuje się, że to, co spotkało min. Ślązaków miało minimalny udział Polaków w tym i oba dzieła nas przekonują, że przecież musiał być jakiś powód do zamykania. Oglądając Rojsta miałem wrażenie, że nikomu nie zależy na rozliczeniu się z tych tragedii i zniuansowaniu obrazu. To nie są opowieści, o tym jak ofiara staje się katem, tylko jak kat ofiarą. A to nie jest to samo. Co z resztą idealnie pokazał Steven Spielberg w swoim “Monachium” jak ofiara staje się oprawcą i mordercą.
Zabrakło Wrony, zabrakło odwagi
Pierwszy
sezon Rojsta cały czas sygnalizował wątek autochtonów. Drugi
pokazał, co się działo w 1945. Trzeci o nas zapomniał. Jedyny
powód, dla którego siadłem do Rojsta było zakończenie tego
wątku, który przecież tak spajał pierwszy i drugi sezon. Poza tym
opierał się na jednym z najlepszych polskich aktorów - Andrzeju
Sewerynie. Wszystko powinno prowadzić do konfrontacji po latach i
rozliczeniu się z tym co się wydarzyło. Rojst naprawdę miał
takie ambicje. A raczej tragicznie zmarły Marcin Wrona, który
forsował te wątki w pierwszym Rojście. Gdy go zabrakło, zabrakło
też odwagi.
Nie
chcę, żeby ten esej kończył się opowieścią, że Polacy nie
potrafią mówić o Tragedii Śląskiej, nawet jak chcą. Bo nie, o
to chodzi. Widzę po prostu, że Rojst miał kiedyś ambicje, żeby
opowiedzieć bardzo niejednoznaczną relację między mieszkańcami
Śląska a Polakami. Z ambicji tych był najpierw krok w tył, tak
żeby zrobić to bez większych kontrowersji i ułatwić odbiór, a
finalnie nic z tego nie zostało. Rojst. Milenium miał ogromny
potencjał, który został zaprzepaszczony dla kolejnego polskiego
serialu kryminalnego, który obejrzycie w jedno popołudnie i dość
szybko zapomnicie. Szkoda.
Może Cię zainteresować: