Akt I: Wojna Braci
Zacznę od krótkiej historii mojego pradziadka - Emanuela Balczarka, który to przyszedł na świat w Łabyndach roku pańskiego 1900. Gdy wybuchła wojna miał trzynaście lat, a jego najstarszy brat Theodor miał z kolei 25 lat i był żołnierzem w armii jego cesarskiej mości. Na wojnę trafiło najpierw trzech chłopców Balczarków. Jeden z nich, najpewniej Isidor, zaginął w 1918. W sierpniu tego samego roku pradziadek Manek dostał powołanie do wojska. Wprawdzie lat miał siedemnaście, bo urodził się 25 października, ale prawo pod koniec wojny pozwalało na mobilizację siedemnastolatków, z zastrzeżeniem, że dopiero pełnoletni mogą dać się zabić w wojnie, która ich nie dotyczy. Zatem w sierpniu 1918 Manek Balczarek trafił na szkolenie do jednostki pod Breslau. Tam dostał mundur, nauczył się musztry i poznał hierarchię w wojsku. Z okazji swoich osiemnastych urodzin dostał uroczyste skierowanie na front. Belgia.
Podróż
rozpoczął więc pod koniec października 1918, a gdy dotarł na
front, to wojna zdążyła się już skończyć. Manek zobaczył
weteranów wojennych i nie uświadczywszy walk wziął udział w
exodusie żołnierzy z frontów do domu. Wszyscy bracia Balczarkowie z
wyjątkiem jednego wrócili do domu przed końcem listopada 1918. O
jednym nie było nadal wieści. Jednak żaden z synów Johanna
Balczarka z Żyrowej i Sophie Brom z Brezinek pod Gliwicami nie
zginął na wojnie.
W wigilijny wtorek roku 1918 ostatni z braci dotarł do domu. Serce matki nie wytrzymało jednak szoku, jakim był widok zaginionego syna. Sophie zmarła na zawał serca w wigilię świąt Bożego Narodzenia. Pogrzeb obył się już po świętach, a przez kilka następnych lat wigilia w domu Balczarków przestała być radosnym świętem. Wielka Wojna zabrała synom matkę, choć ich samych oszczędziła. Kolejne wydarzenia poróżniły jednak braci i w kolejnych trzech latach stanęli przeciwko sobie walcząc za trzy różne sprawy. Theodor i Isidor dołączyli do śląskiej samoobrony, która miała strzec Śląska w Rzeszy. Adolf trafił do Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska stając się korfanciorzem. Manek z kolei też trafił do POWGŚ, a - jak sam twierdził - o Ślōnsk przedsia sie bił i w imię wspomnianej niepodległości rabował dworki szlacheckie. Walczyli w wojnie, którą nazywa się dziś powstaniami śląskimi, a najbardziej kojarzonymi z nimi człowiekiem jest Adalbert Wojciech Korfanty.
Akt II: Hotel Korfanty
Choć minęło już kilka dni, tak nadal nie umiem wyjść ze zdumienia, że w pisowskim TVP 1 wyemitowano spektakl Roberta Talarczyka pt. “Hotel Korfanty”. Reżyser znamy z adaptacji powieści Szczepana Twardocha (“Drach”, “Pokora”) czy fenomenalnych spektakli Zbigniewa Rokity ("Nikaj", "Weltmajstry") zawiesił poprzeczkę wysoko, ale nie liczyłem, że “Hotel Korfanty” będzie czymś dobrym. Szyld Telewizji Polskiej nie zapałał optymizmem. Jedyne co mogliby zrobić to gromkopierdną i jedyną słuszną wizję historii. Korfanty z kolei jako wzór cnót wszelakich i wszystkiemu winne te złe Niemce. Wiadomo. Zresztą niezrealizowany przez TVP serial o Korfantym miał tym być. No ale z drugiej strony nazwisko Talarczyka. Myślałem więc, że będzie to zachowawcza sztuka, bo przecież nie da się w TVP pokazać czegoś inaczej. A tu proszę. Wyszło coś, co przejdzie do kanonu śląskiej kultury.
W Korfantym cały czas przebrzmiewały echa tego co się stało po 1922. Pod żalami i przemyśleniami w Teatrze Telewizji mógłby się podpisać Manek Balczarek. I choć spektakl zręcznie unikał to co kontrowersyjne w Korfantym i jego odpowiedzialności za przelaną krew, tak wydaje mi się, że to nie była nawet sztuka o Korfantym. To była sztuka o tym co zrobiła ze Ślązakami i Śląskiem nowa i niepodległa Polska. I choć zawsze będę powtarzał, że Korfanty nie jest pozytywną postacią i doprowadził do rozlewu krwi oraz wojny domowej, tak nie mogę udawać, że Polska, którą dostał była tym, czym chciał. Korfanty był postacią tragiczną. Wyrządził wiele zła myśląc, że przysłuży się to większemu dobru, a sanacja odpłaciła próbując go wysłać na śmietnik historii.
Sztuka poza tym, co nasz redaktor Borówka pisał - była skierowana do współczesnego widza i nie miała to być wiwisekcja historycznego Wojciecha Korfantego. Symbol Ślązaków ducha polskiego został potraktowany jako punkt wyjścia dla o wiele większej historii.
Akt III: Z okazji 11 listopada uroczysta rewizja
Trochę się już rozpisałem, a miałem pisać o 11 listopada. Wyszedł najpierw Manek, dla którego 11 listopada 1918 był dniem, w którym dowiedział się, że nie zginie w Belgii walcząc w wojnie, która go nie dotyczy. Potem Korfanty, którego wspomina się 11 listopada 1918 jako jednego z ojców polskiej niepodległości (obok Piłsudskiego, Witosa, Dmowskiego, Paderewskiego i Daszyńskiego), a teraz czas na głównym powód tego antyfelietonu. A swoją drogą, to wspominani ojcowie to dość ciekawe zestawienie. Twórca obozu koncentracyjnego, autor zamachu na demokrację i pospolity przestępca. Człowiek każący strzelać do strajkujących robotników. Człowiek chcący przymusowej polonizacji mniejszości etnicznych i narodowych. Zaiste wspaniali ojcowie niepodległości. Ale no po kolei.
Święto Niepodległości to dość specyficzne święto w Polsce. Budzi wiele emocji i w niektórych kręgach spotyka się dość ciekawą krytyką. Patrząc zarówno ze śląskiej jak i polskiej perspektywy coś tu nie gra do końca. Na początek jednak ważna kwestia: nie mam nic złego w idei święta niepodległości i choć rodzące się państwo polskie nie obejmowało Śląska, to normalne jest, że święto jest na terenie całego kraju, a nie tylko byłej Kongresówki. Jednak data i forma są już dość kontrowersyjne, nie tylko w mojej ocenie.
Ze zwykłej polskiej perspektywy 11 listopada 1918 nic się nie wydarzyło. Naprawdę. Dzień wcześniej Piłsudski trafił do Polski, a 11 listopada, gdy podpisywano kapitulację Państw Centralnych, brygadier Piłsudski objął dowodzenie na wojskami polskimi. I tyle w zasadzie. Data 11 listopada wydaje się być dość losową, jeśli mam być szczery, bo w jej miejsce mamy kilka mocnych konkurentów, a oto zestawienie tylko kilku z nich:
- 5 listopada 1916 - decyzja o powstaniu Królestwa Polskiego, zależnego od Niemiec.
- 14 stycznia 1917 - powstanie Tymczasowej Rady Stanu rządzącej Królestwem Polskim. Z czasem obowiązki przejęte przez Radę Regencyjną.
- 3 marca 1918 - uznanie niepodległości Polski przez Rosję.
- 29 sierpnia 1918 - anulowanie traktatów rozbiorowych Rzeczypospolitej przez Rosję.
- 7 października 1918 - DEKLARACJA NIEPODLEGŁOŚCI POLSKI.
- 6 listopada - powstanie rządu Ignacego Daszyńskiego.
- 12 listopada - Piłsudski dostaje zadanie skonstruowania rządu.
- 14 listopada - Piłsudski Naczelnym dowódcą, a Daszyński premierem
- 15 listopada - powstanie Republiki Polskiej.
I to są naprawdę mocni kontrkandydaci wobec przyjazdu brygadiera do Warszawy i zostania dowódcą wojsk. I to polscy historycy podnoszą często ten głos. A ja z kolei, wyrastając ze śląskiej pamięci, popieram to i moim zdaniem 7 października to najlepsza data (pogoda wtedy lepsza jak na 11 listopada, gryla można zrobić i piwka z "Halinkom" się napić).
Podczas
gdy cała Europa z zadumą wspomina jedno z największych piekieł w
historii ludzkość, to Polska pomija to kompletnie. Koniec Wielkiej
Wojny, zwanej dziś I Wojną Światową jest bardzo ważnym
wydarzenie, a przede wszystkim pretekstem do jednego z
najważniejszych świąt, jakie powinny być - święta antywojennego.
Przez decyzję oderwanych od rzeczywistości polityków, nieznający
się ludzie zaczynają siebie zabijać i dają się zmanipulować. I
choć zawsze będą ludzie dążący do wykorzystania innych, to
pamiętajmy, że ostatecznie to żołnierz trzyma karabin i to on
zabija.
Takich dni i takich świąt, wbijających to do zakutych łbów
nam potrzeba. Święta państwowe nie mają być tylko okazją do
grilla i marszu. Mają też czegoś uczyć i zdecydowanie bardziej
potrzebujemy refleksji nad tym co się dzieje z żołnierzami i z
cywilnymi ofiarami wojen. Zwłaszcza teraz, gdy w wyniku wojny
palestyńsko-izraelskiej ginie tylu cywilów. Zresztą, patrząc na
nasze podwórko, czy jeśli polscy politycy (nieważnej, jakiej
opcji) każą polskim żołnierzom zabijać ludzi w innym kraju i
zaatakować inne państwo, to oni to zrobią? Skoro znamy odpowiedź,
to może lepiej się spytać, dlaczego tak się stanie.
Jedenastego listopada, w rocznicę zakończenia I Wojny Światowej i upadku starego świata powinniśmy się zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego są ludzie, którzy tak postępują. I tak, podpisuję pod przeniesieniem polskiego Święta Niepodległości na czas, gdy można się bawić i robić grilla, a 11 listopada powinniśmy dołączyć do Europy Zachodniej. Spróbować odrobić wreszcie te lekcje, a w efekcie, może nawet po kilkudziesięciu edycjach, liczyć, że zmieni się w nas coś i gdy kolejny krzykach będzie chciał naszczuć na siebie ludzi i zmusić ich do zabijania, to rodzeni bracia już nigdy nie staną przeciwko sobie, tylko sami zaczną podejmować decyzję.
Post Scriptum: 11 listopada to też idealna okazja, aby wspomnieć książkę
“Na zachodzie bez zmian” i z cytatem z niej was zostawiam:
Wypowiedzenie wojny powinno być czymś w rodzaju ludowego pikniku, z biletami wstępu i muzyką, podobnie jak walki byków. Potem na arenę powinni wyjść, ubrani w kąpielówki i uzbrojeni w kije, ministrowie oraz generałowie obu krajów i nacierać na siebie. Kto zostałby na placu, tego kraj by zwyciężył. Byłoby to prostsze i lepsze od tego tutaj, gdzie walczą ze sobą niewłaściwi ludzie. (Erich Maria Remarque, "Na zachodzie bez zmian").
Może Cię zainteresować: