Placówek oświatowych w województwie śląskim jest aż 6064, z czego blisko 5 tysięcy znajduje się w górnośląskiej części województwa śląskiego. Ku zaskoczeniu, mniejszość szkół ma swoich patronów, gdyż polskie prawo pozwala na posiadanie patrona, nie nakazuje go. Ma ich większość szkół podstawowych i liceów, ale liczba spada, gdy liczymy szkoły branżowe (dawne zawodowe), technika, przedszkola, żłobki i inne placówki oświatowe. Jednak zdarzają się od tego wyjątki. W skali kraju na 46 tysięcy placówek oświatowych 14 tysięcy ma swoich patronów, a łączna liczba osób, które patronują to 3,7 tysiąca (nie liczymy Maciusiów Pierwszych i Kubusiów Puchatków). W ramach dzisiejszego przeglądu postanowiliśmy się przyjrzeć województwu śląskiemu (spokojnie, na opolskie też przyjdzie czas), a szczegółowo 2773 placówkom (do teraz nie wierzę, że tyle przejrzałem) w kontekście ich patronów. Rezultaty są smutniejsze, niż mi się początkowo wydawało.
Tadeusz Kościuszko Pierwszy, Jan Paweł Drugi
Najpopularniejszym patronem na Górnym Śląsku jest niezmiennie od lat Karol Wojtyła/Jan Paweł II, czego nie zmieniła nawet likwidacja gimnazjów (wyliczenia rok temu zrobiła "Gazeta Wyborcza"). Nazywany bywa różnie, raz cywilnie, raz pod swoim wybranym imieniem, a innymi razy dodają tytuł błogosławionego lub świętego. Łącznie na Górnym Śląsku ma pod opieką setkę szkół. Drugim co do popularności patronem jest Tadeusz Kościuszko, czyli słynny polski przywódca powstania w 1794 r. Postać ta nie ma nic wspólnego ze Śląskiem, ale spokojnie, to nie jest, póki co, zarzut. Trzeci co do popularności jest Janusz Korczak, postać również niemająca nic wspólnego ze Śląskiem. Czwarta, pierwsza kobieta -Konopnicka, wiadomo jak związana z regionem. W województwie śląskim sytuacja różni się jednak nieco od ogólnopolskiej, w skali kraju dominuje kolejność najpopularniejszych patronów: Wojtyła, Konopnicka i Kościuszko.
I choć w pierwszej ogólnopolskiej trójce jest kobieta, tak ogólna liczba patronek jest dość smutna. Wśród najpopularniejszych 50 patronów tylko szóstka to kobiety. Konopnicka, Skłodowska-Curie, Królowa Jadwiga, Kownacka, Dąbrowska i Chotomska. Łącznie są patronkami 836 szkół. Szóstka najpopularniejszych patronek jest upamiętniona mniej razy niż jeden Wojtyła (1145 bez zlikwidowanych gimnazjów). Dla porównania panom wystarczy trzech patronów, aby pobyć wynik Wojtyły (Kościuszko, Korczak i Kopernik). No cóż. Warto jeszcze dodać, że w pierwszej 50. znalazło się kilka bytów nieludzkich jak Orzeł Biały, organów państwowych jak Komisja Edukacji Narodowej, czy na przykład bohaterów bajek jak Kubuś Puchatek.
Ogółem 14 tysięcy polskich placówek ma łącznie 3700 patronów, z czego aż 2700 to patroni tylko jednej placówki, z reguły związani lokalnie z miejscem (to bardzo ważna statystyka w skali kraju). Na Śląsku jednak bywa odwrotnie.
Kim powinien być patron
Chciałem tu początkowo napisać, że patron szkoły w zasadzie nie musi być związany jakoś z regionem i nie ma nic złego w upamiętnieniu zasłużonych i ciekawych ludzi w miejscach, z którymi nie mają niczego wspólnego. Bo nie ma w tym nic złego. Dobrze, jak się nie zapomina o lokalnych zasłużonych osobach i jeśli ktoś z zewnątrz nie zabiera im miejsca. Naprawdę nie ma problemu, jeśli w Pszczynie jest szkoła imienia Słowackiego, a Tarnowskich Górach Paderewskiego. Trochę gorzej to jednak wypada, gdy wiemy, że dwukrotny zdobywca Oscara za muzykę filmową Franz Waxman nie ma swojej szkoły muzycznej, a ze wspomnianych Tarnowskich Gór pochodził całkiem uznany, a dziś zapomniany skrzypek Philip Roth. Jednak zaskoczyła mnie skala ogólnopolska. Statystycznie 25% patronów to osoby upamiętnione w wielu miejscach, z reguły w całym kraju. Oznacza to więc, że ¾ placówek powinno mieć lokalnych, wyjątkowych patronów. W województwie śląskim tak jednak nie ma. Tu bardziej liczą się ogólnopolscy bohaterowie, znani przede wszystkim z podstaw programowych języka polskiego i historii. Potem mamy patronów faktycznie śląskich takich jak Wojciech Korfanty, Powstańcy Śląscy czy Karol Miarka, a z resztą bywa jeszcze ciekawiej.
Mniej popularni patroni
Poczet nieco bardziej egzotycznych w skali kraju patronów można podzielić na pięć grup.
Pierwsza to wspomniani Powstańcy czy Korfanty, a więc trzy na krzyż postacie, które są w polskiej szkolnej wersji historii. Zrozumiałe poniekąd.
Druga grupa to Polacy nienależący do szkolnego kanonu i niezwiązani z regionem ani trochę. Na przykład w Gliwicach jest szkoła Andrzeja Struga (polski pisarz), Józefy Joteyko (pedagożka i poetka), a w Zabrzu Henryka Jordana rodem z Galicji. Ten ostatni natomiast pojawia się jako patron ocenzurowany, bo wszystkie placówki na swoich stronach piszą, o tym, że Jordan wielkim lekarzem był. No bo był, ale już nie ma słowa o tym, że stworzył pierwszy na świecie poprawny i medyczny opis orgazmu, co było rewolucją dla rodzącej się seksuologii. Ale to niedobrze przecież tak mówić. Jak wszyscy wiemy, w Polsce nie jest potrzebna edukacja seksualna.
Trzecia grupa, całkiem spora to przybyli na Śląsk po wojnie Polacy. Taki Wojciech Kilar czy pisarka i sprawiedliwa wśród narodów świata Zofia Kossak. Stanowią oni całkiem konkretną grupę i z reguły to inteligenci, ludzie ze sztuką związani czy działalnością charytatywną.
Czwarta i piąta grupa to Ślązacy, których roboczo można podzielić ideologicznych i faktycznie zasłużonych patronów. Kategorii wyszło pięć, jak w volksliście, a zebrane wyglądają następująco:
Wielki Polak z podręcznika do polskiego/historii. (liczymy do tej grupy Wojciecha Korfantego)
- Polak niemający niczego wspólnego ze Śląskiem
- Polak-inteligent przybyły na Górny Śląsk po 1945.
- Ślązak wpisujący w mit odwiecznej polskości Śląska
- Zasłużony Ślązak
Kim są Ślązacy, którzy patronują szkołom?
Rodzina Wieczorków z Orzecha, Tomasz Klenczar i Emil Szramek z Katowic. W Jastrzębiu-Zdroju Henryk Sawik, w Gliwicach Wincenty Styczyński, a w Chełmie Śląskim Florian Adamski. To tylko kilku patronów, którzy wpasowują się w polityczne bingo. Możecie sobie teraz wyobrazić Krzysztofa Ibisza, który w teleturnieju opowiada o tajemniczym patronie szkoły. W kopercie numer znajduje się duchowny katolicki, polski działacz plebiscytowy, zamordowany przez nazistów w czasie II wojny światowej. W kopercie numer dwa znajduje się powstaniec śląski, polski działacz plebiscytowy, zamordowany przez nazistów w czasie drugiej wojny światowej. W kopercie numer trzy znajduje się polski nauczyciel i polski działacz narodowy na Górnym Śląsku. Koperta numer cztery to nie jedna, a aż cztery osoby, głęboko wierzący katolicy, zamordowani przez nazistów w czasie II wojny światowej. Rozumiecie już chyba narrację
Ślązak zasługujący na upamiętnienie powinien się wpisywać w konkretny mit narodowy odnośnie Śląska. Nie może być wątpliwości co do jego polskości, musi być katolikiem oraz musi w swoim życiu mieć epizod walki z żywiołem niemieckim. Najlepiej, żeby zginął za polskość całego świata.
I teraz uwaga, to nie dotyczy wszystkich śląskich patronów. Choć na blisko 2800 placówek, które sprawdziłem, większość spośród śląskich patronów jest według tego klucza o mentalności PRL-u, tak są jednak szkoły, które mają świetne pomysły na patronów i oby takich było więcej, bo rośnie świadomość o ludziach, którzy zasługują na pamięć.
Patronem tarnogórskiego Ekonomika jest Karl Godulla, śląski Rockefeller, który dorobił się gigantycznej fortuny od zera. W Gliwicach mamy najsłynniejszego Ślązaka ze Szkocji, czyli Johna Baildona. Lubliniec postanowił uhonorować Zbigniewa Religę, a kilka szkół na całym Śląsku jest imienia Jorga Ziętka. Gustaw Morcinek też ma kilka placówek pod swoją opieką. I choć nie ma żadnej państwowej szkoły imienia śląskich noblistów, tak Społeczna Szkoła Podstawowa Omega w Katowicach jest imienia Górnośląskich Noblistów. I choć Śląsk wydał na świat dwa razy więcej noblistów niż Polska, tak śląscy mają jedną szkołę, polscy - 50.
W Sośnicowicach Bawarczyk Julius Roger stał się patronem za opracowanie słowiańskich pieśni śląskich w XIX wieku. Bytom z kolei udowadnia, że historia Śląska nie zaczyna się pod koniec XIX wieku i barokowy kompozytor Gregor Gerwazy Gorczycki ma swoją placówkę. Johan Christian Ruberg, metalurg, który opracował śląską metodę wytopu cynku w 2000 roku stał się patronem szkoły w Lędzinach. W Nakle za życia uhonorowano Kaję Mirecką, pisarkę i projektantkę mody z Piekar, która zmarła w USA pół roku temu. W Walcach natomiast jest szkoła poety romantycznego Josepha Eichendorffa.
Wnioski
Zakończmy na chwilę tę wyliczankę patronów szkół, zastanówmy się, czy to cokolwiek nam mówi o Górnym Śląsku. Po pierwsze zacznijmy od tego, że w województwie śląskim zdecydowanie więcej patronów ma charakter ogólnopolski niż lokalny. Jest to odwrotny precedens względem ogólnopolskiego. Dlatego też postulat o zwiększeniu lokalności nie jest życzeniowym myśleniem, raczej byłby wyrównaniem do normy. Po drugie, patroni mniej popularni, lokalni to w głównej mierze Polacy przybyli na Śląsk lub Ślązacy ducha polskiego, którzy na jakimś etapie życia jasno manifestowali swój konflikt z niemieckością i ponieśli ciężkie tego konsekwencje. Jednocześnie ci lokalni są związani z końcówką XIX wieku i głównie wiekiem XX. Czy to nam aby nie mówi między wersami, że na Śląsku nie było historii do 1922? Zostawiam to już własnej ocenie Czytelników.
Pozytywni, lokalni i niepolityczni patroni to zdecydowana mniejszość, tak w zasadzie to przysłowiowy jeden procent szkół (wynik zależy od metody liczenia, ale to nigdy nie będzie duża liczba). Przytłaczająca większość inteligentów, ludzi nauki i sztuki, którzy patronują szkołom to Polacy niemający nic wspólnego ze Śląskiem. Czy to nam aby nie mówi między wersami, że na Śląsku nie było pisarzy, naukowców i inteligentów? Zostawiam to już własnej ocenie Czytelników.
Jeżeli suma wszystkich decyzji odnośnie wyborów patronów szkół jest odbiciem jakiejkolwiek mentalności i poglądu, to jest on dość smutny, stereotypowy i krzywdzący. Widzimy wiele przebłysków, że da się inaczej patrzeć na historię i rzeczywistość, ale to zdecydowanie mniejszość. Historia Śląska, jeśli się pojawi w szkołach, to zdecydowanie zdziwi wielu ludzi swoim bogactwem i rzeszą niesamowitych ludzi. Nagle okaże się, że nazwiska patronów szkół, ulic i placów to bardzo okrojona narracja, niczym Aleja Polskiego Dziadostwa w Katowicach.