Palac swierklaniec archiwalne nac 02

Roman Balczarek: Kto podpalił pałac w Świerklańcu, śląski Mały Wersal? Armia Czerwona? Są i inne hipotezy

Dwa tygodnie temu na łamach naszego portalu Krzysztof Lewandowski rozpoczął snucie opowieści o Małym Wersalu w Świerklańcu. Zastanawiał się, dlaczego się tak nazywa, skoro nie przypominał podparyskiego pałacu. Opowieść urywała się jednak wraz ze zniszczeniem pałacu, a my dzisiaj przyjrzymy się końcowi Małego Wersalu, starego zamku i pałacu w Reptach, a jak się możecie domyślać- nie wszystko jest jasne. Wokół tego wydarzenia narosła hołda mitów.

Zacznijmy od końca, bo tu chyba najmniej niewiadomych. Marzec 1966. Wojewódzki konserwator zabytków wydaje decyzję o rozbiórce ruin pałacu w Reptach Śląskich, które, jego zdaniem, nie przejawiają żadnej wartości zabytkowej. Ruiny zostają wysadzone w powietrze przez brygady górnicze, a Jorg Ziętek rzekomo miał mówić wtedy, że nie potrzebuje kolejnego szlacheckiego pałacu. Wraz z rozbiórką przyśpiesza znacznie budowa Górnośląskiego Centrum Rehabilitacyjnego, po sąsiedzku z pałacem.

Cztery lata wcześniej, bo we wrześniu 1962 roku, z powierzchni ziemi znikają inne ruiny donnersmarckowskiej posiadłości, tym razem - zamku w Świerklańcu (nie mylić z pałacem zwanym Małym Wersalem, zamek został prawdopodobnie zbudowany już w XIV wieku przez Piastów Śląskich). Całość dzieje się bez wiedzy konserwatora zabytków, któremu udało się wcześniej przekonać Ministerstwo Kultury do wydania nakazu odbudowy zamku. Za decyzję odpowiada Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Tarnowskich Górach.

Początek 1957. Podwykonawcy Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego w Sosnowcu kończą rozbiórkę ruin Małego Wersalu w Świerklańcu. Zasypują piwnice, bramę wywożą do chorzowskiego zoo, a teren po pałacu zamienia się w parkowe planty. Jednak wszystkie trzy obiekty należące do tarnogórsko-świerklanieckiej linii rodziny Henckel von Donnersmarck niszczeją jako ruiny od 1945, gdy w niejasnych okolicznościach doszło do pożarów pałaców, dziwnym trafem należących tylko do jednej części rodziny, podczas gdy pałace ich kuzynów w Nakle i Brynku przetrwały wojnę.

"Ja nie wiem, kto podpalił, ale ktoś podpalił"

O pożarach nic nie wiemy tak naprawdę poza tym, że wybuchły w styczniu 1945 roku. Zwykło się obwiniać o nie niszczycielską Armię Czerwoną, ale nie ma na to żadnych dowodów. Wiemy, że czerwonoarmiści wkroczyli do Świerklańca 23 stycznia 1945 r. Relacji o pożarze nie ma zbyt wiele, ale jednocześnie jest to jedyna opowieść związana z wkroczeniem Rosjan do Świerklańca. Nie ma w niej nic o plądrowaniu domów, gwałceniu kobiet czy mordowaniu ludzi. Zupełnie tak, jakby zajęcie przebiegało dość pokojowo. Jednocześnie szlak zniszczeń wygląda w tym scenariuszu dość specyficznie. Brynek, Nakło i Karłuszowiec stoją całe. Świerklaniec i Repty - nie. Ale żeby nie było, zbiegi okoliczności się zdarzają.

Pałace płoną, gdy Donnersmarcków już nie ma na Górnym Śląsku, ci ewakuowali się wraz z częścią majątku w grudniu 1944 r. Rodzina zdecydowała się zaszyć w austriackim Wolfsbergu.

Pożary nie uszkodziły pałaców doszczętnie i większość budulca (głównie marmury i cegły) nadawało się ponownego wykorzystania. Pożary w Reptach i Świerklańcu przetrwała też częściowo stolarka okienna.

Gdyby prześwietlić strychy domów w promieniu 10 kilometrów od Świerklańca, to można by się było dowiedzieć jeszcze jednej rzeczy: zawartość donnersmarckowkich suwenirów (od biszteków po zasłony, firany, obrazy i porcelanę) wskazuje na to, że pałace albo splądrowano jeszcze w styczniu 1945, albo pożary nie były aż tak niszczycielskie. W każdym razie: lokalna ludność dokonała grabieży.

Donnersmarckowie jak pies ogrodnika?

A teraz przejdźmy do hipotezy. Jest koniec 1944, front od pół roku stoi na linii Wisły i nic nie wskazuje, jak szybko zostanie przełamany. Nawet najbardziej pesymistyczne scenariusze nie zakładają, że ZSRR wejdzie na Śląsk i Polskę zachodnią jak nóż w masło. A na pewno nie na to, że tempo marszu na Berlin będzie tak szybkie.

Rodzina Donnersmarcków przeczuwa jednak, że może nastąpić to szybciej, a na pewno, że nie są bezpieczni na Górnym Śląsku. Widzą też, że nowopowstała Polska Lubelska na czele z Bolesławem Bierutem wdraża doktrynę Lenina odnośnie majątków szlacheckich. Reforma rolna postępuje, a pałace są zwracane społeczeństwu i unika się dewastacji: każdy pałac nada się przecież na Uniwersytet Ludowy czy inny Dom Kultury. Swoją drogą - taką samą politykę mieli Niemcy wobec synagog od 1939, to zawsze były potencjalne magazyny. Wiatr dziejów zawiewał tak, że jeśli Polska odzyskałaby województwo śląskie, to wdrożyłaby reformę rolną, a ewakuacja majątku to punkt zaczepienia teorii, że rodzina Donnersmarcków coś jednak przeczuwała.

W związku z tym istnieje hipoteza, że książęta Kraft i Guidotto zdecydowali się nakazać wzniecenie pożarów, żeby nikt nie zabrał im pałaców. Syndrom psa ogrodnika. Ale też, jak mówi mój promotor: gdy coś zaczyna się za bardzo spinać, należy być ostrożnym.

Pałacowe hospicjum

Najgorzej pożar zniósł zamek w Świerklańcu. Wiosenna wilgoć wdarła się do nadpalonych murów i jeszcze w latach 40. XX wieku runęło 2/3 zamku. Mały Wersal i Repty zostawiono z kolei, żeby sobie doszły na spokojnie. Zaczęto w 1954 roku od rozbiórki 75-letniego pałacu w Świerklańcu celem pozyskania materiałów do budowy socrealistycznego Pałacu Kultury Zagłębia. Do 1957 roku województwo uwinęło się z rozbiórką. Od mniej więcej tego samego momentu ważyły się losy 50-letniego pałacu w Reptach.

Jerzemu Ziętkowi, kierującemu Komitetem ds. Budowy Specjalnych Ośrodków Leczniczych dla Górnictwa, zależało, żeby w Repach Śląskich powstał ośrodek rehabilitacji dla górników. Miało to być sfinalizowanie jego projektu rozbudowy infrastruktury medycznej na Górnym Śląsku. Najpierw doprowadził do uruchomienia nowoczesnych szpitali urazowych dla górników, ale jego marzeniem było, żeby nie zostawić ludzi samych sobie i pomóc im w powrocie do pełni sił.

Park w Reptach Śląskich wydawał się idealnym wyborem dla ośrodka rehabilitacyjnego i co ciekawe - nikt jeszcze nie myślał o burzeniu pałacu. Chciano go wyremontować, a nowoczesny kompleks postawić obok. Jednak z roku na rok rosły koszta remontu względem budowy nowego budynku, a Ziętek, mając hopla na punkcie nowoczesnego szpitala, przesuwał do pałacu takie funkcje jak biblioteka, apteka czy biura zarządu. Ostatecznie w 1966 roku podjęto decyzję, że remont ruin będzie zbyt drogi i nie przyniesie zakładanych korzyści, w związku z tym należy wyburzyć ruiny, których wszystkie klatki schodowe zresztą już zdążyły runąć.

Inaczej było jednak ze starym zamkiem w Świerklańcu, bądź co bądź - piastowskim. Wprawdzie był związany z Kazimierzem Bytomskim, który jako pierwszy książę śląski zhołdował się królowi czeskiemu, ale to nieważne. Piast to Piast, czyli Polak. Ideologicznie zamek bardzo pasował władzy, ale jego stan był tragiczny. W 1957 roku dokonano wpisu do rejestru zabytków, a w 1960 stworzono plan odbudowy: miano odtworzyć tkankę średniowieczną, a rozebrać to, co dobudowali Donnersmarckowie. Nie mam pojęcia, co kierowało pomysłodawcami tego rozwiązania, ale niestety historia i zabytki to nie składanie z klocków LEGO, a ktoś próbował wybudować nowy zamek zgodny z jego wizją sprzed kilkuset lat. I tutaj ponownie pojawia nam się Jorg, który chcąc uczynić park w Świerklańcu perłą województwa, zlecił wysadzenie ruin w powietrze (dosłownie). Tak też zakończyła historia tych trzech obiektów.

Stając jednak w roli adwokata diabła trzeba sobie powiedzieć, że i tak nie było czego ratować. Wiem, że dużo się mówi o tym, jakie by to perły nie były, ale: Mały Wersal nie był pałacem w Pszczynie. Wojny nie przetrwały jego wyposażenie i piękne zdobienia. Do ratowania były stosunkowo młode budynki, których odbudowa nie zakończyłaby się mumifikacją Lenina, a stworzeniem potwora Frankensteina. Pozbawionym swojego pierwotnego serca monstrum, zszytego z niepasujących części i niekochanym przez wielu.

Ziętek i jego koledzy nie stali przed perspektywą stworzenia muzeum pałacowego, a budową czegoś nowego, udającego coś, czym nigdy nie będzie. Może Mały Wersal stałby się pięknym muzeum sztuki śląskiej, tak jak w Luwrze jest muzeum, ale czy w latach 60. ktokolwiek zgodziłby się na rewindykację z Warszawy i Krakowa skradzionych śląskich dzieł? Albo czemu miałby się wtedy zgodzić, skoro do dziś nie chcą tego zrobić?

Meudon

Może Cię zainteresować:

Krzysztof Lewandowski: „Mały Wersal” w Świerklańcu? Pierwszy był pałac we francuskim Meudon, ale oba spotkał podobny los

Autor: Krzysztof Lewandowski

14/07/2024

Początki Königshütte na zdjęciach

Może Cię zainteresować:

Początki przemysłu w Chorzowie. To Königshütte na zdjęciach z albumu hrabiego Donnersmarcka

Autor: Maciej Poloczek

06/12/2023

Karol Godula

Może Cię zainteresować:

Cyrograf Goduli. Podpisy tych, z których woli powstał i funkcjonował górnośląski przemysł

Autor: Tomasz Borówka

08/11/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon