Tryptyk, co wcale nie jest tryptykiem
Jedną z myśli przewodnich „Kutzowiska” pod redakcją Andrzeja Gwoździa (czyli największego eksperta od śląskiej kinematografii) jest to, jak silny obraz Śląska stworzył Kazimierz Kutz, a reżyser w swojej „Piątej stronie świata” tłumaczy jak nie potrafił już tego nigdy odkręcić.
Wiele spostrzeżeń czy percepcji żyje kompletnie oderwanych od twórcy, a jednym z nich jest wydzielanie w jego filmografii tzw. tryptyku śląskiego, na który mają się składać:
- „Sól ziemi czarnej” (1969),
- "Perła w koronie" (1971),
- "Paciorki jednego różańca" (1979),
co nie ma najmniejszego sensu.
Trzy pierwsze filmy o Górnym Śląsku zostały zamknięte w dość niejasnej kategorii tryptyku. "Sól..." nie jest pierwszym filmem Kutza o Śląsku („Krzyż Walecznych” i „Nikt nie woła” były wcześniej), ale jest pierwszym kutzowym filmem o Górnym Śląsku i w dodatku pierwszym filmem z wykorzystaniem języka śląskiego, 47 lat po pierwszym filmie o Górnym Śląsku ("Płonący kraj").
"Perła..." to z kolei idealne uzupełnienie "Soli...", a oba filmy tworzą spójną dylogię. "Sól..." i "Perła..." przywodzą na myśl nieco cykl Sergio Corbucciego „Krew i Błoto” (m.in. „Django”, „Il Merceniarro”, „Companeros”), gdzie aktorzy powracają w dość podobnych rolach, ale bez zachowania ciągłości fabularnej, bo kontynuowane są motywy i estetyka, nie zaś konkretna fabuła (podobnie robił to Sergio Leone w trylogii dolarowej). I tak znowu uciekam się do porównań do spaghetti westernów, ale te włoskie westerny i historia braci Basistów mają wyjątkowo wiele punktów przecięcia, a sam Kutz przyznawał się do inspiracji, chociażby "Siedmioma wspaniałymi". Ale wracając do dylogii. Filmy są utrzymane w klasycznym (i pięknym w tym) prowadzeniu aktorów, idealnej precyzji ruchu scenicznego, wyróżniają się też precyzyjnym komponowaniem kadrów. Tam nie ma jednej sceny z niepotrzebnym ujęciem bądź ze źle zagospodarowanym kadrem - tam w każdym rogu klatki coś się dzieje. Niczym Has (bo nie Wajda oczywiście) Kutz planował swoje sceny w każdym drobnym detalu, co widać w "Soli..." i "Perle...".
A teraz przechodzimy do "Paciorków jednego różańca". Kutz najpierw opanował poetykę kina i jego wizualny język narracji, żeby w "Paciorkach" je bezczelnie złamać. Ruch kamerą nie jest motywowany ruchem aktorów (kamera jak w dokumencie żyje nieco własnym życiem), montaż jest szybszy, ujęcia bywają mniej planowane (bo są wiarygodniejsze przez to), a aktorzy to większości naturszczycy. I żeby nie było, to świetny film, ale nijak nie pasuje do reszty. Pod względem języka wizualnego "Paciorki" to dekonstrukcja i antyfilm dla tego, czym były "Sól.." czy "Perła...", ale przyjęło się, że mamy ten nieszczęsny tryptyk. Bo to nawet nie jest tak, że to jedyne trzy filmy Kutza o Śląsku, mamy przecież potem „Na straży swej stać będę”, „Śmierć jak kromka chleba” czy „Zawróconego”. Łącznie sześć filmów o Górnym Śląsku, a ktoś nazwał pierwsze trzy tryptykiem i się utarło. Sam Kutz zresztą nigdy nie wkładał tych filmów do jednego wora, a taki podział jest wyjątkowo krzywdzący dla "Paciorków...", bo zawsze pozostają w cieniu pozostałych dwóch filmów.
Nieszczęsne mycie nóg
Odbiór twórczości Kutza jest dość specyficzny. W Polsce nie są to raczej filmy kontrowersyjne, bo sprawnie tłumaczyły Śląsk i sprzedawały najważniejszą myśl dla polskiego odbiory: Ślązak to patriota polski, a nie żaden „ni to pies, ni to wydra”. I patrząc na omawiane przez nas filmy jak „Skąpani w ogniu”, „Rodzina Milcarków” czy „Płonący kraj” widzimy, że do czasu Kutza nie mieliśmy aż tak mocno zaakcentowanego wątku Ślązaków ducha polskiego (i żadnych innych tak w zasadzie).
I ta wizja tej idyllicznej Polski, która rozczarowuje bohaterów filmów budzi najwięcej kontrowersji dziś (tak w zasadzie to poniekąd mały podgatunek kina moralnego niepokoju, tylko zamiast rozczarowania socjalizmem jest po prostu cała Polska). Mamy więc ludzi przyjmujących to jako pewnik, że tak było i każdy Ślązak to dobry Polak; mamy wyzywanie tych filmów od polskiej propagandy i mamy jeszcze Szczepana Twardocha, który często zabierał głos w sprawie mycia nóg, ale o tym za chwile. Jest też grupa, która stoi w rozkroku i tu dopiero ciekawie się robi. Mamy więc z jednej strony uznanie dla tego, jak są to świetne filmy, ale z drugiej strony nie pasuje to do fajnośląskiej wrażliwości, która to wymyka się polskości. Fikołek logiczny polega więc na narracji: filmy były takie, jakich wymagała cenzura. I to ma sens na papierze, ale gdy omawialiśmy "Skąpanych", "Bumerang" czy Milcarków to widać, że jednak można było pokazać zniuansowanie i nie, Ślązacy nie muszą się wpisywać w wizję prostych robotników i wielkich Poloków. I wiecie co, Kutz robił takie filmy, bo po prostu chciał i to była jego wrażliwość wtedy. I tak, działał potem w Ruchu Autonomii Śląska, tak - zmienił zdanie, i tak, pokazał w "Piątej stronie świata", że rozumie, że nie da się upraszczać wszystkiego. I zarówno jego wrażliwość z lat 60., jak i działania z lat 90. są absolutnie normalne, bo tylko krowa Korfanego zdania nie zmienia.
Nie było mycia nóg
To teraz będzie, bo trzeba. Był sobie więc taki wywiad ze Szczepanem Twardochem w 2013 roku i tam pisarz tłumaczył Marcinowi Zasadzie, że męczy go wizja Kutza i jej odbiór, a symbolem tego jest mycie nóg mężowi przez żonę. I znowu: Twardoch i Smolorz dowiedli, że takiego zwyczaju nie było i że nie ma sensu, bo na Śląsku grubiorze wracali czyści do domów, ale odbiję - co z tego, skoro scena jest wybitna?
Zaczynamy od nieco sakralnej estetyki i nakreślenia wymowy relacji po bardzo subtelną zapowiedź napięcia seksualnego towarzyszącego przez cały film (Kutz robi to jednym krótkim kontrujęciem na dzieci postaci granych przez Olgierda Łukaszewicza i Łucję Kowolik). To po prostu narracja wizualna opanowana do perfekcji jak w całej dylogii.
"Sól ziemi czarnej" może się pochwalić z kolei najlepszą sekwencją akcji w kinie polskim. Po prostu. Gdzieś pomiędzy obroną wioski w „Siedmiu samurajach” i obroną miasteczka na prerii w „Siedmiu wspaniałych” toczą się walki o dom Basistów na Chropaczowie. Cała bitwa jest przejrzysta, widz orientuje się geografii miejsca (to najważniejsze w scenach akcji) i bitwa składa się z szeregu mniejszych potyczek, gdzie każda ma swoje własne zasady i stopniowo przesuwa szalę zwycięstwa na jedną ze stron. Tak dobrze zrealizowanej bitwy nie było dotychczas w kinie polskim.
Chaja o nic
Filmy Kazimierza Kutza to zdecydowanie najsłynniejsze filmy o Śląsku, jakie kiedykolwiek powstały. Ich odbiór przypomina jednak szukanie problemów na siłę. Zamiast się cieszyć, jakim majstersztykiem narracyjnym są te filmy, tak mamy chaję o mycie nóg i czy Kutz na pewno sądził tak, jak to pokazał, bo przecież w książce napisał co innego. I chociaż nie chciałem początkowo pisać o jego filmach, tak nie może być Wakacji z Filmami bez "Soli..." i "Perły...". Nadal nie wiem, co nowego można powiedzieć o tych filmach, ale zauważyłem, że rzadko (a tak w zasadzie to wcale) porusza się kwestie czysto warsztatowe Kutza i to, jak prowadzi narrację.
Zatem warto do tych filmów wracać, przyjrzeć się temu baletowi aktorów i warto zacisnąć zęby oglądając jedyną słuszną wizję polskości w "Soli...", bo w zamian dostajemy idealnie wyreżyserowaną bitwę, a "Perła..." to chyba najładniejszy polski/śląski film, jaki kiedykolwiek powstał. Tam każdą klatkę można oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. I nie trzeba warzyć hektolitrów żuru, żeby strawić najsłynniejsze filmy o Śląsku, te wchodzą jak najlepsza zista czekoladowo-cytynowa. Pyszna, ale warto popić kafyjem.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Największy strajk w śląskiej kopalni. Z tej historii Kutz czerpał garściami
Może Cię zainteresować: