Pokażemy nieco alternatywną wersję historii, co by było, gdyby śląskie dialekty naprawdę nigdy się nie zgermanizowały (a przynajmniej nie w takim stopniu), a dodatkowo rozwijały się pod wpływem innego języka - angielskiego. Tak, dziś będzie o gwarze teksaskiej języka śląskiego.
Z reguły, gdy patrzymy na mapy Polonii na świecie, to oprócz tak oczywistych miejsc jak Chicago, Nowy York czy też Kurydyba w Brazylii, tak czasem wymienia się Barry’s Bay i Wilno w Kanadzie oraz miasteczka Panna Maria i Cestochova w Teksasie. Kanadyjska osada jest uważana głównie przez Polaków za skupisko Polonii, natomiast mieszkańcy mówią, że są Kaszubami, ich przodkowie to nawet obok Polaków nie stali, a sami mówią w języku kaszubskim. Z Panną Marią, czyli śląskimi Teksańczykami jest nieco inaczej. Chociaż uczestnicy wyprawy Leopolda Moczygemby z 1852 raczej nie byli Polakami (najwyżej sam Moczygemba mógł się uważać za Polaka) tak potomkowie osadników stali się nimi pod wpływem kontaktów z polskimi siostrami zakonnymi. Niezależnie jednak od wielości ich deklaracji (Polacy, Amerykanie, Teksańczycy, Amerykanie polskiego pochodzenia, Ślązacy teksańscy etc., etc.) to, co nas najbardziej interesuje to język mieszkańców.
W Teksasie też sycą
Ekspedycja
Moczygemby miała miejsce przed największą falą germanizacji
dialektów górnośląskich. Choć naturalnie język cały czas się
zmienia i ewoluuje, tak jesteśmy w stanie wskazać momenty w
historii gdy dochodzi zmian pod wpływem innego języka. W XVIII
wiecznej Polsce był to z pewnością francuski, dziś jest
angielski, a kto wie, może trzecia dekada XXI wieku będzie
momentem, gdy do polszczyzny wejdzie trochę ukrainizmów. Wróćmy
jednak na Śląsk.
Od lat 70. XIX wieku, z postępującą rewolucją
przemysłową świat naszych prapradziadków zaczął się zmieniać.
Pojawiły się nowe maszyny w przemyśle i w rolnictwie,
wprowadzonoobowiązek szkolny (w języku niemieckim naturalnie),
podniesiono warunki sanitarne mieszkań, zakładano nowe instytucje
i tak dalej. Świat się zmienił do tego stopnia, że potrzebował
dużej liczby nowych określeń na rzeczy, które wcześniej nie
występowały, a nowe słowa płynęły z języka niemieckiego. Część
słów wypierała stare określenia, inne: słowiańskie - trwały aż
miło.
Jednak gdy próbujemy odtworzyć ewolucję języka, to raczej się zgadzamy, że emigracja z rejonów Strzelców Opolskich nastąpiła przed ostatnią falą rozwoju śląskiego pod wpływem niemieckiego. Dlatego, patrząc na język dzisiejszych Teksańczyków i porównując go z zapisami dialektów śląskich z pierwszej połowy XIX możemy uznać, że baza została zachowana. Możemy spojrzeć też na nieco alternatywną wersję języka śląskiego, która dostała niesamowicie egzotyczną nadbudowę do swojej bazy. Sama baza z kolei baza gwary teksaskiej należy do dialektu opolskiego języka śląskiego. Teksański sycy (czyli “sz” i “cz” wymawiają jako “s” i “c”), a nosówki “yn” i “ym” wymawiają jako “an” i “am”, a więc górnośląskie “czynsto” brzmi w Teksasie jako “cansto”.
Bejbik, kara i korn
Dobra,
ale to, co w gwarze teksaskiej jest najlepsze to anglicyzmy, czy tak
w zasadzie amerykanizmy. Dla nas bajtel, do nich bejbik (od
angielskiego „baby”). Jeżeli ktoś z Panna Maria pado, ze kajś
bydzie jechoł karōm, to nie ma na myśli taczki, a samochód, czyli
„car” po angielsku. Nie kukurzica, a korn (zresztą Ślązacy
Teksasie uprawiali ją, zanim ona trafiła na Śląsk). Na
brzoskwinie mówią piczesy (od peaches). Rozróżniają też swoją
mowę od polskiego, lecz co ciekawe język polski to dla nich "warszawskie
godanie".
Klimat i warunki Teksasu dają o sobie znać w gwarze teksaskiej, bo mamy tam kilka określeń na rzeczy niewystępujące na Śląsku czy w Polsce. Szczyrkowka oznacza po śląsku grzechotkę, ale gdyby wam farmiysz Lyjo z Panna Maria pedzioł, iże mo szczyrkowka w doma, to radziłbym tam nie wchodzić, bo Lyjo mówi o grzechotniku, a to bardzo jadowity wąż.
Jednak gwara teksaska nie żyje sobie w pełnym odosobnieniu i można powiedzieć, że ma wpływ na obecny standard śląskiego. Cześć określeń przechodzi do śląskiej literatury. Na przykład furgocz. Gdy na początku XX wieku pojawiły się samoloty, to nasze omy i opy wzięli słowo z niemieckiego i zrobili fligra. Teksańczycy nie mieli jednak fligra pod ręką i nieco bardziej się wysilili tworząc słowo furgocz, bo samolot (jak sama nazwa wskazuje) furgo. I tym sposobem część określeń z Ameryki przechodzi do naszego języka.
Alternatywny wariant śląskiego
Gwara
teksasko języka śląskiego to bez dwóch zdań jeden z
najciekawszych zabytków języka. Mało który język jest w stanie
pochwalić się tak pokaźnym alternatywnym wariantem. I choć
alternatywna historia, to z reguły nic więcej, jak zabawa dla
chłopców lubiących gry Paradoxu, tak zdarzają się w historii
punkty, gdy obserwujemy równoległy obrót wydarzeń. Od przeszło
150 lat, 9 tysięcy kilometrów stąd, żyje sobie język śląski,
który nigdy nie doświadczył pruskiej Belle Époque, pierwszej jak
i drugiej wojny światowej. Ich domów nie podzieliła
poplebiscytowa granica.
Ten śląski nie żył w sanacyjnej Polsce i
w nazistowskich Niemczech. Nie doświadczył sejmowej batalii o
uznanie języka. Ślązaków z Teksasu nikt nie nazywał
zakamuflowaną opcją niemiecką i volksdeutschami, a my za to nie
musieliśmy uciekać przed grzechotnikami w polu kukurydzy.