W 1903 roku ponad 60 proc. stolicy Śląska znalazło się pod wodą, a podwrocławskie wsie jak Kozanów czy Maślice zostały całkowicie zalane. Na Górnym Śląsku sytuacja nie była lepsza: w Prudniku sama cesarzowa była wizytować zniszczone miejscowości, a na przedpolach Raciborza Odra wylała na szerokość blisko 3 kilometrów, a już za Raciborzem w najszerszym miejscu rozlewisko liczyło sobie aż 5 kilometrów. Tej niszczycielskiej sile przyglądał się wtedy tworkowski ksiądz Joseph Gregor, a w rok po powodzi opublikował broszurę „Die Ueberschwemmungen an der oberen Oder und die Hilfsaktion”, w której zebrał wszystkie znane ówcześnie źródła dotyczące śląskich powodzi i opracował je w ujęciu chronologicznym.
Trzy dopływy Odry
Najbardziej niszczycielskie powodzie na Śląsku mają swoje źródła w głównej mierze na trzech obszarach:
- w dorzeczu górnego biegu Odry (czyli na Górnym Śląsku, stąd nazwa),
- wzdłuż Nysy Kłodzkiej (która ma swoje źródła poza Śląskiem, na Ziemi Kłodzkiej, jak sama nazwa głosi),
- na terenie Karkonoszy, w dorzeczu rzeki Bóbr, która przecina kotlinę jeleniogórską.
Ostatni z tych obszarów jest jednocześnie najbardziej „niezależny’ względem reszty Śląska, bowiem Bóbr wpada do Odry na samej północy Dolnego Śląska, w okolicy Krosna Odrzańskiego, przez co największe powodzie w Jeleniej Górze (chociażby w 1897 r.) nie mają wpływu na wylew śląskiego odcinka Odry.
Zupełnie inaczej jest z pierwszymi dwoma obszarami: woda płynąca z górnych źródeł Odry łączy się z Nysą Kłodzką na Dolnym Śląsku, co w przypadku powodzi może powodować nałożenie się fal (jak w 1997). Natomiast to, co warto zaznaczyć, to fakt, że natura ponownie pokazuje, że ma gdzieś podziały administracyjne i chociaż na Górnym Śląsku od prawie 300 lat jesteśmy oddzieleni od naszych rodaków granicą polsko-czeską, tak powodzie występują nadal w historycznych granicach Górnego Śląska.
Najstarsze odnotowane powodzie
Farorz Joseph Gregor datuje pierwszą znaną sobie powódź w księstwie raciborskim dość dokładnie, mianowicie na niedzielę 6 czerwca roku pańskiego 1445. Jednak historykowi Christophowi Sottorowi udało się znaleźć informacje o co najmniej dwóch starszych powodziach: w 1158 i 1350, lecz na pewno mieliśmy ich nieco więcej. Jednak problemem z większością średniowiecznych powodzi jest to, że nie mierzono poziomu rzek, a ograniczano się do kronikarskich wzmianek typu: „wysoka woda”, „dużo wody”, „bardzo dużo wody”, „tyle wody, co żech jeszcze nie widzioł” (no dobra, te ostatnie to nie). Natomiast przebieg średniowiecznych powodzi na Śląsku był w miarę podobny, to znaczy: zalewało wsie i niezamieszkane tereny, miasta najwyżej podmywało dzięki okalającym je murom miejskim (przypadek Raciborza i Koźla).
Ksiądz Gregor, idąc dalej z historią, wymienia jedną powódź w XVI wieku, powódź zimową w piątek 9 marca 1565, ale wspomniany p. Sottor dotarł do zapisu wyliczającego aż 17 powodzi w XVI wieku i chyba ta liczba jest bliższa rzeczywistości. Pod koniec kolejnego stulecia następna odnotowana powódź, w marcu 1698. U schyłku czeskiego panowania nad większością Śląska Odra wystąpiła dwukrotnie: wiosną 1709 i latem 1736 (co ciekawe, daty dzienne pokrywają się z powodzią tysiąclecia)
Katastrofalny wiek XIX
Jak wylicza Gregor i tłumaczy zręcznie Sottor: „po roku 1736 rozpoczął się najdłuższy okres bez powodzi i z licznymi suchymi latami. W ciągu 76 lat, od 1736 do 1813 roku, Odra wylała tylko dwa razy, w 1785 roku i w lipcu 1804 roku.”
Po ośmiu dekadach spokoju przyszły cztery dekady klęsk i kataklizmów na Śląsku. Odra wystąpiła znacznie aż 16 razy do 1854 roku, a powodzie występowały na przemian z suszami powodując epidemie głodu i cholery. W wyniku jednej z tych powodzi, w 1818 we wsi Niedane powstaje stacja pomiaru wody w Odrze, dziś znana jako Miedonia, o której słyszeliśmy przy okazji obecnej powodzi. Dzięki niej wiemy, że fala kulminacyjna XIX-wiecznych powodzi na Górnym Śląsku wahała się miedzy 500 a 700 centymetrami wezbranej rzeki.
Po 17 powodziach w ciągu 40 lat nadszedł czas ulgi i spokoju na prawie 20 lat. W 1871 Odra wylała ponownie, a do 1903 zrobiła to łącznie 11 razy. W 1880 roku fala przekroczyła 726 centymetrów, a skutki powodzi były tak katastrofalne, że zaczęto myśleć o budowie zbiornika przeciwpowodziowego, którego projekt nawet opracowano. Koszt tej budowy był jednak astronomiczny, a Rejencja Opolska nie była w stanie mu sprostać. Temat wracał po każdej większej powodzi, zwłaszcza po dwóch bliźniaczych powodziach w odstępie roku - w 1902 i 1903, jednak ponownie zaniechano budowy zbiornika, który potrzebował jeszcze aż pięciu powodzi, aby znalazły się na niego pieniądze.
Nie lepszy wiek XX
Chociaż w ciągu ostatnich 100 lat nie odnotowano na Śląsku epidemii cholery, tyfusu i gruźlicy, tak Górny Śląsk nawiedziły największe dotychczas powodzie. W 1903 roku 7,3 metra wody, w 1939 roku już 7,5 metra. Pierwsza powojenna powódź i kolejny rekord - 7,73 metra w 1960 r., kilkanaście lat później 7 metrów i 81 centymetrów, a w 1985 ustanowiono dotychczasowy rekord - aż 8 metrów i 38 centymetrów. W czasie powodzi tysiąclecia już „tylko” 7,45 w raciborskiej Miedoni.
Jednak to właśnie powódź tysiąclecia stała się impulsem dla oczekiwanej budowy cichego bohatera 2024 roku - zbiornika Racibórz Dolny. Wspomniana powódź, pomimo niższych fal niż wymienione wcześniej, spowodowała największe szkody na terenie całego Śląska, bo pierwszy raz od 1903 roku na Dolnym Śląsku nałożyły się fale powodziowe. W 1903 do wezbranej Odry spłynęły powodzie z Prudnika, Osobłogi i Białej Głuchołaskiej. Wrocław zalało, a Niemcy pierwszy raz odrobili lekcję i rozpoczęli budowę nowych wałów, zapór i polderów. System na Odrze działał sprawnie do 1997, gdy brak skoordynowania państwa polskiego spotęgował wielką wodę, a polityka mieszkaniowa wrocławskiego komitetu PZPR doprowadziła do zalania mieszkań na terenach zalewowych.
Płuczka mitów o "powodzi tysiąclecia"
O powodzi tysiąclecia krąży wiele mitów, a jej alternatywna wersja w serialu Netflixa "Wielka woda" nie pomaga w odbiorze. Co ważne, wiele fake newsów krąży nadal i niektórzy próbują je powielać przy okazji tegorocznej powodzi.
Po pierwsze: konieczny spust wody w zbiornikach czeskich nie miał nigdy wpływu na zalanie Ziemi Kłodzkiej, gdyż Nysa Kłodzka nie ma swoich źródeł na terenie państwa czeskiego.
Po drugie: władze województwa katowickiego, opolskiego wrocławskiego i wałbrzyskiego nie prowadziły z sobą koniecznej wymiany informacji, w jednym z dokumentów prezydent Raciborza wspomina, że poinformowano o zagrożeniu, gdy woda była już po polskiej stronie Śląska. Przez to też jeden ze zbiorników przeciwpowodziowych nie został na czas spuszczony, a żeby wytrzymać napływ wody musiał rozpocząć niekontrolowany rzut. Niewystarczająco przygotowane Koźle i Opole zalała woda, która przez złe zarządzanie systemem przeciwpowodziowym była nie do opanowania. I wreszcie: fale płynące z Nysy Kłodzkiej i Odry nałożyły się na siebie tuż przed Wrocławiem, zalewając go doszczętnie.
Tegoroczna powódź powtórzyła z jednej strony scenariusz z 1997, bowiem Odra i Nysa zaczęły spływać jednocześnie, jednak dzięki nowym systemom udało się spłaszczyć falę na Odrze i ocalić większość z zagrożonych miast. Tego szczęścia nie miały jednak miasta wzdłuż Nysy Kłodzkiej, która nigdy nie miała takich zabezpieczeń jak Odra, a z drugiej strony zużyta 100-letnia infrastruktura w Stroniu Śląskim, Lądku-Zdroju czy Paczkowie spotęgowała tragedie ludzkie.
Kotlina Kłodzka i Jeleniogórska
Znane nam 57 powodzie na Górnym Śląsku to jednak nie wszystkie ze śląskich powodzi. Jak już pisałem, Ziemia Kłodzka i Kotlina Jeleniogórska mogą podnieść stan wody w Odrze, aczkolwiek nie zawsze powódź na Ziemi Kłodzkiej oznacza powódź na całym Śląsku. Największe znane powodzie w Kłodzku miały miejsce w latach: 1310, 1475, 1598, 1783, 1883, 1938, 1997 i 2024. Tylko trzy z nich działy się jednocześnie z powodziami na Górnym Śląsku. Jednak każda z kłodzkich powodzi ostatecznie zalewała Śląsk i tak też Nysa ucierpiała w 1938 roku, co zostało uwiecznione na słynnej fotografii żołnierza niemieckiego niosącego kobietę przez zalane miasto.
Podobnie sytuacja wyglądała z Kotliną Jeleniogórską, tam katastrofa z 1897 r. nie spowodowała dalszych powodzi, lecz z inicjatywy cesarzowej niemieckiej wzniesiono Zaporę Pilchowicką, w którą wmurowano tablicę upamiętniającą Ślązaków, którzy stracili życie w powodzi. Niestety, w wyniku akcji polonizacyjnej tzw. Ziem Odzyskanych, tablicę wyrwano ze ściany.
I to było na tyle - jak zwykł mawiać prosiak Porky.
Przepraszam was za to najeżenie datami i liczbami, ale chyba nie da się inaczej opisać ponad 60 śląskich powodzi, a wypadałoby jeszcze podać informacje, jak od XIX wieku mamy coraz lepsze systemy radzenia sobie z wodą (no z wyjątkiem nieszczęsnego 1997), a jednocześnie coraz wyższe są fale powodziowe.
I teraz, na koniec dwa apele, jeden ode mnie, drugi z kolei od naszych przyjaciół z Ziemi Kłodzkiej. Przytoczone klęski występujące na przestrzeni historii, a konkretnie idące za nimi rekordy, nie są dla nas podstawą do dyskusji o globalnym ociepleniu, która niestety rozgorzała w wielu komentarzach. Oddajcie cesarzowi co cesarskie, naukowcom co naukowe. Poszukanie przyczyn globalnego ocieplenia, które jest faktem, to ich działka, nie nasza.
Po drugie zaś: chociaż liczne media co rusz wrzucają artykuły z nagłówkami „GORZEJ JAK PO WOJNIE”, „NASZEGO MIASTA JUŻ NIE MA”, albo „TAK ŹLE NIE BYŁO JESZCZE NIGDY, ZOBACZ ZDJĘCIA”, tak nie dajmy się zmanipulować. Chociaż Nysa Kłodzka spowodowała miejscami niewyobrażalne zniszczenia (jak Stronie i Lądek), tak większość Kotliny przetrwała, a pierwsze raporty z Kłodzka są raczej optymistyczne jak na ilość wody, która przeszła przez miasto. Takie Międzygórze, w którym przelała się tama, obeszło się bez większych zniszczeń. Dlatego też nie warto rezygnować z planów jesiennej wizyty w Sudetach czy Karkonoszach, one nadal stoją, a ludzie tam mieszkający będą potrzebować źródła dochodu.