Roman Balczarek: W 1960 roku Niemcy z NRD przyjechali pod gliwicką Radiostację nakręcić film o prowokacji. Ile w nim historii?

Okazja będzie podwójna: z jednej strony nasze wakacje z filmami zmierzają do końca, z drugiej zaś – przed nami 85. rocznica prowokacji gliwickiej. Zatem nie najgorszym pomysłem byłoby połączyć to w opowieść o filmie „Der Fall Glewitz” z 1961, gdy Niemcy z DDR przyjechali dekorować Radiostację gliwicką hakenkrojcami, oficerami SS oraz pięknymi zdjęciami. A do tego po raz pierwszy w ramach naszego cyklu zajmiemy się w pełni niemieckim filmem.

Der Fall Glewitz

Lato roku 1960 było dość specyficzne. Zarówno w Polsce, jak i Niemczech szykowano się do premiery dwóch filmów o relacjach polsko-niemieckich. Z okazji 450. rocznicy bitwy pod Grunwaldem Aleksander Ford przygotował film o hajlujących Krzyżakach, a Gerhard Klein rozpoczął zdjęcia do filmu „Der Fall Glewitz”, idealnie w 21. rocznicę prowokacji gliwickiej.

Ekipa z DDR (NRD, Niemiec Wschodnich, jak kto woli) realizowała zdjęcia od wspomnianego sierpnia 1960 do marca roku następnego. Większość produkcji realizowano w plenerach i do tego całkiem autentycznych, a radiostację gliwicką mogliśmy zobaczyć ozdobioną w orła niemieckiego po raz ostatni. Początkowo premiera miała być ogólnoniemiecka, ale dla Niemiec socjalistycznych film był za mało antynazistowski, a Niemcy Zachodnie nie były zainteresowane dystrybucją produkcji. Ostatecznie premiera udała się w DDR (po dodaniu w finale enigmatycznego napisu „43 000 000 zabitych” co miało uświadomić widzowi, jak bardzo zła była prowokacja), a w RFN zgodzono się na pokaz dopiero w 1964. Na pokaz w Hamburgu zaproszono nawet emerytowanego zbrodniarza wojennego Alfreda Naujocksa, który dowodził faktyczną operacją gliwicką. Nie skorzystał on jednak z zaproszenia i nie zobaczył filmu przedstawiającego całą operację z jego perspektywy.

O samej prowokacji słów kilka

Wydarzenia z końca sierpnia 1939 są do dziś powodem niejednego sporu wśród historyków (chociaż ci zwykli się kłócić, o co tylko się da), tym razem dość zasadnego. O prowokacji mamy bardzo mało rzetelnych źródeł. Nie zachowała się bowiem żadna dokumentacja niemiecka (prawdopodobnie nigdy nawet nie powstała), mamy jedną wzmiankę w prasie z 1 września 1939 r. oraz zeznania z procesu norymberskiego, w tym od dowódcy operacji – Alfreda Naujocksa (litewskiego Niemca notabene). Nie znamy tożsamości pozostałych uczestników prowokacji, nie jesteśmy na zicher pewni podrzucenia zwłok Franciszka Honioka, który miał być dowodem na obecność Polaków w prowokacji (w jednych wersjach miał być przebrany w polski mundur, w innych nie) oraz nie wiemy, dlaczego operacja nie zakończyła się pełnym sukcesem.

Nikt nie potrafił udzielić odpowiedzi, dlaczego Niemcy uderzyli tylko na stację przy ulicy Tarnogórskiej, a nie jednocześnie na gliwicką Radiostację i studio przy ulicy Radiowej. Nie wiadomo, kto błędnie założył, że uda się nadać komunikat ogólnokrajowy i wreszcie nie wiemy, dlaczego stacja zamilkła po 9 słowach komunikatu ogłaszającego atak Polaków na Śląsk, słyszanego zaledwie w promieniu około 30 kilometrów od Gliwic. Uprzedzam też, film nie daje nam żadnej odpowiedzi na przedstawione pytania, a samą prowokację przedstawią jako w pełni udaną.

Dla odmiany wiadomo, że prowokacja się odbyła i była jedną z niemal 200 planowanych operacji dających casus belli Rzeszy. Do skutku doszło około 80 z nich, a pełnym sukcesem nie zakończyła się żadna tak w zasadzie, bo na arenie międzynarodowej nie odnoszono się do tych wydarzeń, a sam Hitler mówił nieprecyzyjnie o polskich atakach z 31 sierpnia „na które Niemcy odpowiedzieli już o 5:45”. Niemieckie ministerstwo propagandy nie kwapiło się z kolei do informowania opinii publicznej, że to niby wojna obronna, a poza tym plan był szyty tak grubymi nićmi, że chyba nikt by w niego nie uwierzył. I chociaż nadal nie znamy powodów nieudanej prowokacji z 31 sierpnia 1939 oraz nie znamy jej dokładnego przebiegu, tak niejako odpowiedziałem, dlaczego mogła się nie udać. Nie była to najbardziej przemyślana operacja na świecie, a pomysły na prowokacje Heydrich (dowódca Służb Bezpieczeństwa) wypluwał masowo i całość miejscami przypomina bardziej odcinek „Allo, allo” niż faktyczną historię.

Tam, gdzie Fincher spotyka Riefenstahl

Film Gerharda Kleina stara się być rekonstrukcją tamtych wydarzeń, chociaż nieco podkoloryzowuje historię. Po pierwsze, film widzimy w pełni z perspektywy Naujocksa, który jest przedstawiony jako dość ciekawa, acz prosta postać, czyli idealnie pasująca do filmu. Nie licząc świetnego montażu przedstawiającego życie nazisty, nie mamy w filmie nic poza wydarzeniami bezpośrednio związanymi z operacją gliwicką. Po drugie sama prowokacja – jak wspominałem – jest przedstawiona na w pełni udaną, nie ma słowa o wszystkich błędach popełnionych przez oddziały specjalne.

„Der Fall Glewitz” to film z gatunku ELAMIDAM, co jest akronimem dla „everybody look at me i’m directing a movie” – patrzcie na mnie wszyscy, reżyseruję film. Jest to tak autorska i szarżującą narracja wizualna, że ciągle jesteśmy jedną nogą w wybitnym filmie będącym miksem Davida Finchera i Leni Refenstahl, z drugiej zaś strony nawet Zack Snyder czy Wes Anderson powiedzieliby, że trochę za dużo dziwnych ujęć. Film też staje się przez to nieco za długi i nieco męczący pomimo godzinnego metrażu. Historii tam jest na zwarte 45-50 minut, nie 65. Film nie ma też innych bohaterów i nie ma w nim żadnych relacji, co oczywiście wadą nie musi być, ale takie decyzje muszą się wiązać z maksymalną zwięzłością tematu, czego zabrakło.

„Der Fall Glewitz” vs „Operacja Himmler”

„Der Fall Glewitz” to film ciekawy, nawet dobry i bardzo kreatywny. Nawet za bardzo miejscami, ale można to wybaczyć: na każde bezsensownie udziwnione ujęcie przypada wybitna sekwencja, najczęściej inspirowana faktycznym kinem nazistowskim. Tego z kolei nie można powiedzieć o polskiej odpowiedzi na niemieckim film, czyli „Operacji Himmler” z 1979. Ten film raczej odradzam oglądać, chyba że w porównaniu z pierwszym, bo ładniej wychodzi hałda absurdów. W filmie Kleina faktycznie czuć aurę tajemnicy i tak naprawdę tylko widz jest świadomy całej skali wydarzeń, bohaterowie są informowani wyrywkowo i przypomina to prawdziwe kino szpiegowskie. U Chmielewskiego (reżysera „Blisko, coraz bliżej”) nikt się nie martwi poufnością operacji, wysoko postawiony oficer SS informuje o całym planie prowokatorów, kilkudziesięciu żołnierzy dookoła i wykrzykuje to stojąc na środku jednostki wojskowej. Do tego Ryszard Pietruski gra Hitlera tak jakby kręcił „Dyktatora II” i chciał zastąpić Chaplina, a Olgierd Łukaszewicz chyba nie wiedział, w jakim gra filmie.

Jeżeli więc „Der Fall Glewitz” to ekwiwalent przeładowanego burgera z dobrej burgerowni (gdzie wystarczy odjąć parę dodatków), tak „Operacja Himmler” jest hamburgerem z budy na dworcu, z kotletem z minimalną zawartością mięsa i ketchupem tortex.

Perla w koronie film

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Najlepsze filmy o Śląsku? Kutza oczywiście! Każdą klatkę można oprawić w ramkę i powiesić na ścianie

Autor: Roman Balczarek

16/08/2024

Film bumerang

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Najbardziej niedoceniony film o Śląsku to "Bumerang". Znacie?

Autor: Roman Balczarek

02/08/2024

Film pulapka

Może Cię zainteresować:

Wakacje z filmami, część 1: „Pułapka” to najmroczniejszy film o Śląsku, jaki powstał

Autor: Roman Balczarek

05/07/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon