W Syndromie Paryskim, który psycholodzy na początku obserwowali głównie u turystów z Dalekiego wschodu mamy do czynienia z wielkim zawodem wyobrażonym miejscem. Miało być romantycznie, pięknie, jak z bajki. A jest szaro, buro, nieprzyjemnie. Taki rodzaj zderzenia z Paryżem ma się nomen omen w lutym, około walentynek. Potwierdzam, choć na stolicę Francji swój pomysł mam i miasta będę bronić. Walentynki 2022 można jednak światowo spędzić w miastach Śląska i Zagłębia. Zaraz wam to udowodnię.
Paryż wart jest mszy. Tak samo jak Godula
W przypadku naszego regionu zderzyć można się z wyobrażeniem o niektórych miejscach, najczęściej również nie dopasowując porę roku do lokalizacji. I nie mam tu na myśli dzielnic ulic czy budynków przypominających te paryskie, lecz np. spacer po Nikiszowcu w dniu gdy smog i nieprzyjemny zapach spowija powietrze na wysokości naszych nosów, Górkę Środulską w Sosnowcu, gdy nadeszła odwilż i pod dziecięcymi “dupolotami” więcej jest czerni niż bieli, w końcu zwykła wizyta w gliwickiej Palmiarni może nie spełnić naszych oczekiwań i dostarczyć tropikalnych zachwytów, gdy wszem i wobec drą się szkolne wycieczki a w każdym kącie pozują do zdjęć ślubne pary. Jednakże paryski sznyt da się wypatrzeć i u nas. Trzeba tylko wiedzieć jak patrzeć i umieć czytać mapy
Po właścicielskich perturbacjach rosyjskich, włoskich i francuskich niemiecki koncern Preussag nadaje jednej ze swoich kopalń nazwę “Paryż” (Paris Grube). W PRL nazywana “Generał Zawadzki” przetrwała jednak w toponimii Dąbrowy Górniczej dzięki Google Maps (oznaczenie Kopalnia Paryż) czy na facebooku, dzięki profilowi Paryż NIE ŚPI, na którego miniaturze widzimy unikatowe połączenie paryskiej Wieży Eiffla i… herbu Dąbrowy Górniczej.
Dużo bogaciej motyw Paryża wykorzystują w Rudzie Śląskiej, gdzie powstaje osiedle “Nowy Paryż”. Ten ekskluzywny adres w bliskim sąsiedztwie bunkrów Obszaru Warownego Śląsk i zalewisk pogórniczych Ajska, odwołuje się do fragmentu dzielnicy Godula nazywanego Paryżem. Każdy Rudzianin i rudzianka wiedzą, gdzie leży Paryż i wiedzą, że najlepiej tam “dziewiątką”. Osiedle położone przy drodze na Szombierki ma nawet swój przystanek ZTM o nazwie “Ruda Śląska Godula Osiedle Paryż”. Więc wysiadając z autobusu czy tramwaju na nimże, możemy odbyć romantyczny spacer z drugą połówką, celem zobaczenia jak radzi sobie rezydencjonalna architektura podmiejska w realiach godulskich pod nazwą “Osiedle Nowy Paryż”, podyskutować o designie i sztuce a przy okazji można zajrzeć do całkiem dobrze karmiącej restauracji Stara Drukarnia.
Alternatywnym zagłębiowskim pomysłem na randkę może być nieco „urbexowy” spacer wokół pozostałości po Kopalni Paryż z finałem w postaci shoppingu lub kina w położonej zupełnie obok największej dąbrowskiej galerii handlowej.
I to są pomysły na paryskie motywy w regionie. A nie jakaś Gliwicka Radiostacja, zwana przez niektórych “śląską Wieżą Eiffla” czy pierwsza lepsza francuska restauracja. Z tych dwóch na krzyż, które posiadamy. Uffff, uniknęliśmy syndromu paryskiego, choć z pewnością wrócimy do francuskich motywów na mapie regionu. Teraz pora na Florencję.
Syndrom Florencki jest niebezpieczny. Może zabić. I bynajmniej nie zobrazował do Ridley Scott w drugiej części swojej serii o Hannibalu Lecterze, uśmiercając jednego z bohaterów na Piazza della Signoria. W psychologii turystyki używa się tego określenia zamiennie z Syndromem Stendhala. Polega on na przesadnym wręcz zachłyśnięciu się nadmiarem wszechobecnej, wszechogarniającej sztuki i arcydzieł. Wypisz-wymaluj Florencja pasuje jak ulał, choć w mojej opinii to brzmi jak Rzym. Ale do rzeczy.
W 1817 rok niejaki Marie-Henri Beyle zwany Stendhallem w swoich zapiskach z “Grand Tour” pisał o “kołataniu serca” i zapaści spowodowanym zachwytem nad skarbami Galerii Ufficci, grobem dantego czy posągiem Dawida. Za dużo wrażeń w za małym czasie? Owszem - jako schorzenie somatyczne uznali to specjaliści dobre ponad 150 lat później.
Jeśli nie masz ochoty swojej wybranki lub swojego lubego narażać na takie cierpienia, koniecznie nie planuj na walentynki odwiedzin w naszych odpowiednikach Galerii Ufizzi czyli Muzeum Śląskim (gdzie co ciekawe można oglądać grafikę “Baptysterium we Florencji” z 1927 r), Willi Caro czy Galeria Sztuki Współczesnej BWA. Postaw na inne jak najbardziej nawiązujące do Florencji smaczki śląskiej lub zagłębiowskiej przestrzeni.
Oto np. spacerując w śladzie ukrytej pod miastem rzeki Rawy mamy świadomość, że stąpamy niejako po moście nad rzeką. Coś co jest bezdyskusyjnym symbolem Florencji - Ponte Vecchio - most zabudowany nad rzeką, istnieje w pewnej formie na mapie Katowic. Gdzieś pomiędzy skwerem Przyjaciół z Miszkolca a wylotem Rawy przy rynku, który zawsze pozytywnie zaskakują przyjezdnych pięknym Neonem “Zachód Słońca”.
Florencja to też kopuła Santa Maria del Fiore, jedyna w swoim rodzaju, ustępująca jedynie Panteonowi. Jest to nowatorskie rozwiązanie, które na stałe weszło do historii architektury. A jakie kopuły wprowadzić możemy w śląską przestrzeń? A choćby kopułę wieńczącą katowicki Spodek, który wbrew pozorom nie ma płaskiego dachu (Skądś jednak powiedzenie o wyciskarce do cytryn musiało się wziąć). Aby ją dostrzec wystarczy udać się na szczyt Międzynarodowego Centrum Kongresowego, gdzie pokolenie zoomerów i tak już dawno urządziło sobie miejsce spotkań i randek. Kopuła Spodka będzie tu jak na dłoni. No… może nie tak jak z wieżowców przy Olimpijskiej.
Mamo, chciałbym jechać do Wenecji. Przecież mamy Wenecję w domu. Wenecja w domu:
Wenecji szukać na pozór łatwo. Czy to po większych opadach deszczu pod każdym większym wiaduktem, zwłaszcza na trasie Roździeńskiego pomiędzy Sosnowcem a Katowicami. Syndrom Wenecki wg specjalistów przylgnął do zjawiska nadmiernego ruchu turystycznego, nawały turystów w danym miejscu, co powoduje, że te staje się uciążliwe, nieprzyjemne, zupełnie zmienia swój charakter. Tym czym dla Wenecji są ogromne wycieczkowce, z których wylewają się tysiące turystów, tym dla Wisły czy Szczyrku w czasie ferii zimowych są sznury samochodów, stojące w korkach nierzadko już na Wiślance. Deptak w Wiśle lub być wypełniony tłumami, a miejsc parkingowych ludzie szukają wręcz po lasach.
Na Walentynki w stylu “weneckim” proponuję jednak wybór bardziej klasyczny, acz zaskakujący. Pozostajemy na Śląsku Cieszyńskim. Jednodniową wycieczkę do Cieszyna z postojem w Żorach.
Pomiędzy graniczną Olzą a Starym Miastem w Cieszynie - bez mała jednym z najpiękniejszych w Polsce - znajduje się ulica Przykopa a w jej ciągu tak zwana “Cieszyńska Wenecja”. Urokliwe stare domy i kawiarnie przy brukowanych uliczkach wzdłuż wąskiego kanału Młynówki to jedno z najciekawszych i najładniejszych miejsc w woj. śląskim. A teraz wyjątkowo piszę to bez żadnego przekąsu. Cieszyn obok Pszczyny to jedna z najczęstszych propozycji, które przekładam znajomym, gdy piszą o pomysł na romantyczny weekend w obrębie naszego województwa. W drodze powrotnej można zahaczyć o znaną i lubianą restaurację włoską “Wenecja” w Żorach. Dzień - marzenie.
Przytoczona Pszczyna ze swoim zjawiskowym Zamkiem/Pałacem nazywana jest pieszczotliwie “śląskim Wersalem”. Z pewnością z tych istniejących - zasługuje na to miano, choć należy pamiętać, że spacerując po przypałacowym, pięknym parku - nawet w lutym to widać - spacerujemy po założeniu w stylu angielskim, nie francuskim jak pod Paryżem. Zaznajomieni z historią Śląska wiedzą, że “śląskim Wersalem” nazywany był również Pałac Donnersmarcków w Świerklańcu. Był, co dziś pozostały po nim jedynie ślady, zarysy fundamentów, rzeźby Kalidego i przypałacowa oficyna w formie Pałacu Kawalera. Bez wątpienia jednak spacer po Parku Świerklanieckim i zagłębienie się w miłosną historią towarzyszącą temu miejscu - nadaje się na romantyczny, walentynkowy spacer. O ile nie wiele przeraźliwie chłodny wiatr.
Wiedeń, Alpy i dobra kawa
Ciekawostka, związana z habsburską historią części Śląska dotyczy Bielska-Białej i Wiednia. Dawna stolica województwa, położona pod Szyndzielnią nawet a anglojęzycznej wikipedii występuje jako “Little Vienna”. Mały Wiedeń – określenie stosowane wobec miast czerpiących wzorce z Wiednia, zazwyczaj odnoszony do architektury wzorowanej na wiedeńskiej (dawniej także kultury czy stylu życia). Współcześnie używane jest najczęściej w celach promocyjnych.
Bielsko jako Mały Wiedeń kusi więc na randkę z dobrą kawą w tle albo na finał. Z możliwością wjechania na wysokość ponad 1000 metrów npm właściwie „z miasta”, podobnie jak jeszcze w granicach Wiednia możemy wejść na jakiś alpejski szlak (nawet udając się w podobnym kierunku). Miasto zachwyca już na dzień dobry choćby swoim dworcem kolejowym, w moim prywatnym rankingu obok tego w Chebziu, najciekawszym w regionie. To propozycja na randkę aktywną, gdyż wspomniany wjazd kolejką gondolową na Szyndzielnię umożliwia wplecenie w ten dzień krótką wycieczkę górską. Np. na Klimczok i z powrotem. I tym samym mamy nasz śląski odpowiednik weekendu w Mieście Mozarta i Alpach.
Jedyne znane mi na Śląsku Alpy to natomiast Alpy Wełnowieckie (nazwa potoczna, choć kiedyś powszechna), gdzie pierwsze „wspinaczki” urządzał we wczesnej młodości sam Jerzy Kukuczka. Ale i to jest jakiś pomysł na nietypową randkę. Dlatego, że ze szczytu tych zapomnianych i częściowo rozebranych hałd na pograniczu Wełnowca i Koszutki w Katowicach przy dobrej pogodzie nie tyle widać Beskidy co można obserwować zachód słońca nad katowickimi wieżowcami czy wiosną nad Osiedlem Tysiąclecia. A nie jest to oczywiste, bo słońce w ciągu roku zmienia swoją trajektorię i bliżej lata zachodzi już za central Pa… tzn Parkiem Śląskim z ringiem Stadionu Śląskiego w tle.
Każdy ma więc taki Manhattanhenge, na jaki zasłużył.
Cieszymy się, że przeczytałeś nasz tekst do końca. Mamy nadzieję, że Ci się spodobał. Przygotowanie takich materiałów wymaga mnóstwo pracy i czasu od autorów. Chcemy, żeby zawsze były dostępne dla Was za darmo, jednak aby mogło tak pozostać, potrzebujemy Twojego wsparcia. Zostań patronem Ślązaga na Patronite.pl i dołóż swoją cegiełkę do rozwoju dobrego dziennikarstwa w regionie.
Może Cię zainteresować: