Piątek, 24 lipca 1998 roku, był niezwykle upalny. W szatniach budynku klubowego Ruchu Radzionków panował zaduch, a piłkarze Widzewa Łódź przy otwartych drzwiach i na ciasnym korytarzu wydawali się niezwykle pewni siebie. Mieli do tego prawo, w końcu jako niedawni mistrzowie Polski (1996/96 i 1996/97) przyjechali na mecz z debiutującym w pierwszej lidze zespołem z niewielkiego miasta na Górnym Śląsku.
Kiedy sędziowie i piłkarze wyszli z tunelu, na murawie panowała krzątanina. Kręcili się tam fotoreporterzy i operatorzy kamer, przed których obiektywami puchar i żółto-czarny bukiet kwiatów za awans odebrał Marian "Ecik" Janoszka. Około dziesięciu tysięcy ludzi na trybunach skandowało: "GKS! GKS! GKS!".
Rozpoczęcie meczu przeciągało się o kolejne długie minuty, arbiter Mirosław Milewski musiał nawet wymownym gestem przegonić z boiska niesforną reporterkę Canal Plus, aż wreszcie na gwizdek od środka boiska zaczęli Rafał Jarosz i Józef Żymańczyk.
- Muszą się cofnąć, sprowokować zawodników Widzewa do gry w ataku pozycyjnym i próbować kontrować - doradzał Edward Lorens, który komentował ten mecz wraz z Januszem Basałajem i bardzo szybko przekonał się, że był w błędzie.
Może Cię zainteresować:
Śląskie miasto, które słynie z cydru. Sami sobie tę legendę wymyśliliśmy
W dwunastej minucie piłkę z rzutu wolnego w pole karne posłał Wojciech Myszor, a doskoczył do niej sam Marian Janoszka, który słynął z genialnej gry głową. Sławomir Olszewski zdołał sparować strzał "Ecika", ale z dobitką Rafała Jarosza nie miał szans. Sensacja. 1:0 dla Ruchu Radzionków.
Mecz był bardzo dynamiczny i już minutę później, tym razem rzeczywiście po kontrze, w polu karnym z piłką znów znalazł się Rafał Jarosz. Faul. - Rzut karny! - wskazał sędzia. - Ecik! Ecik! Ecik! - wrzały trybuny, choć Marian Janoszka nie zdążył jeszcze nawet ustawić piłki na jedenastym metrze. Bramkarz rzucił się w prawo, on strzelił w jego lewo. 2:0.
- Nokaut! To nieprawdopodobna historia. 3:0 prowadzi Ruch Radzionków w szesnastej minucie meczu. Józef Żymańczyk - łapał się za głowę w kabinie komentatorskiej Janusz Basałaj chwilę później.
Piłkarze Cidrów ani przez chwilę nie grali cofnięci. Wręcz przeciwnie - napierali na bramkę Widzewa Łódź. Jeszcze przed końcem pierwszej połowy piłka odbiła się od poprzeczki, a głową umieścił ją w siatce "Ecik". 4:0. Wynik 5:0 w 71. minucie ustalił Tomasz Fornalik.
Może Cię zainteresować:
Z Szombierek Bytom do Bundesligi. Jak chłopak ze Śląska zadziwił piłkarską Europę
"Nie wiedzieli nawet, jak trafić na stadion i pytali ludzi o drogę"
W drodze do szatni Mariana Janoszkę zatrzymała wspomniana już reporterka Canal Plus. - Czy trzy punkty są już pewne dla pana drużyny? - zapytała. - Myślę, że tak - odpowiedział ze spokojem "Ecik". Wówczas podkreślał, a dziś tylko potwierdza te słowa, że niedawni mistrzowie Polski zlekceważyli zawodników Ruchu Radzionków.
- Przyjechali tutaj własnymi samochodami, nie wiedzieli nawet, jak trafić na stadion i pytali ludzi o drogę. Zdobyliśmy gola na 1:0, później od razu na 2:0, niósł nas doping kibiców… - opowiada "Ecik".
Jak wspomina, w przerwie nie było jednak luzu. - Przed startem ligi mieliśmy w głowach to, aby nie było blamażu w pierwszym meczu. Piłkarze Widzewa w każdej chwili mogli się podnieść, a my potknąć. Musieliśmy być skupieni do samego końca.
- W zasadzie przygotowywaliśmy się tak samo, jak do każdego innego meczu. Emocje? Były, ale wydaje mi się, że każdy dusił je w sobie. Nie myślałem o tym, że może być blamaż, że gramy z niedawnym mistrzem Polski. Może i lepiej, że zaczęliśmy od Widzewa Łódź, który najwidoczniej nas zlekceważył. Gdybyśmy debiutowali z inną, bardziej zdeterminowaną drużyną, mogłoby być dużo ciężej - uważa Roman Cegiełka, który na boisko wszedł w 74. minucie.
- Ciężko powiedzieć, jakie emocje panowały na ławce rezerwowych, kiedy zdobywaliśmy kolejne bramki. To wszystko działo się niezwykle szybko. Za to po meczu była ogromna radość - wspomina. Piłkarze i działacze świętowali w klubowej kawiarence. Spędzali tutaj dużo czasu, przychodzili nawet z żonami. Czuli się jak w rodzinie.