Rozmowa ze Sławomirem Rosowskim, aktorem w monodramie "Godajōm mi Helmut"
Pracował pan jako górnik. Na jakiej kopalni?
Przez 32 lata pracowałem na Kopalni "Ziemowit" w Lędzinach. Właśnie tam, gdzie żył mój bohater.
Jak doszło do tego, że z górnika zamienił się pan w aktora?
Zaczęło się od przyjaźni z Joasią Lorenc, która 11 lat temu, natchniona jednoaktówkami po śląsku w katowickim Teatrze Korez, zaczęła myśleć o opowiadaniu historii na deskach teatru. Dziś jest dyrektorką Bieruńskiego Ośrodka Kultury. Wtedy pracowała jako polonistka i prowadziła dziecięcy zespół teatralny. Postanowiła, że założy zespół złożony z dorosłych aktorów. Zgodziłem się dołączyć do niego ze względu na przyjaźń z Joasią. Na pierwszym spotkaniu rozdała nam scenariusze i przydzieliła role. Muszę przyznać, że się zestresowałem. Gdyby nie była moją bliską koleżanką, powiedziałbym, że zostawiłem w domu włączone żelazko i uciekł, ale nie mogłem jej tego zrobić. Tak w Bieruniu powstał Teatr dla Dorosłych.
Trzeba przyznać, że to ciekawa nazwa...
Faktycznie. Kiedy nasz zespół nie był tak bardzo aktywny w internecie, po wpisaniu hasła "Teatr dla Dorosłych" w wyszukiwarkę, wyskakiwały zupełnie inne treści. Ale nazwa szybko się przyjęła i obecnie wszystkim od razu kojarzy się z naszym zespołem.
Po 11 latach miewa pan nadal tremę na scenie?
Oczywiście! Mam tremę i bardzo się z tego cieszę. Nie miałem tremy tylko przed jednym przedstawieniem. Okazało się, że to był najgorszy występ - kompletna pustka w głowie.
Jak doszło do współpracy z Alojzym Lyską?
Pan Alojzy był na kilku naszych spektaklach autorstwa Marcina Melona. Graliśmy "Wilijo na poz. 650", czyli historię strajku w Kopalni "Piast" z grudnia 1981 roku. To też była prawdziwa historia. Ja sam pracowałem na położonym niedaleko "Ziemowicie", zatem sztuka powiadała o ludziach których znam - moich kolegach i sąsiadach. Nasz narrator Janusz Watoła podczas strajku sam był na dole przez dwa tygodnie. To chyba wtedy pan Alojzy stwierdził, że spróbuje z nami zrobić "Godajōm mi Helmut".
Jak przebiegały przygotowania?
Pan Alojzy od początku wierzył we mnie bardziej niż ja sam. Zaproponował mi tę rolę we wrześniu 2023 roku. Wiedząc co było z "Hanką" (spektakl Teatru Korez "Mianujom mie Hanka" - przyp. red.), w sercu myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi. Jednak początkowo sądziłem, że nie poradzę sobie z kilkudziesięciominutowym monodramem. Pan Alojzy się tego spodziewał. Powiedział "Sławku, nie martw się. Ten monodram ma trzy akty. Zrobimy pierwszy. Jak wyjdzie dobrze, to sam podejmiesz decyzję, czy idziemy dalej". Zrobiliśmy to stopniowo, żebym nie musiał uciekać się o tego wspomnianego już żelazka... Najpierw grałem pierwszy akt w jego rodzinnych Bojszowach, w zaprzyjaźnionej bibliotece. Później doszedł drugi, a w czerwcu 2024 roku była premiera całości.
Jak na "Godajōm mi Helmut" reaguje publiczność?
Cisza. Cisza w trakcie spektaklu, do której nigdy nie byłem przyzwyczajony. Do tej pory z przyjaciółmi grałem głównie w farsach autorstwa Marcina Melona, na które widzowie zazwyczaj reagowali śmiechem. W przypadku "Helmuta..." cisza widowni jest dla mnie oznaką, że ci ludzie w tej chwili są Helmutami, braćmi Helmutów, albo wnukami Helmutów.
W spektaklu dzieją się rzeczy, które przytrafiły się panu albo komuś bliskiemu?
Nawet nie wiedziałem, że tak dużo łączy mnie z tym bohaterem. Mój dziadek, którego nigdy nie poznałem, pojechał po Wigilii 1944 roku na front wschodni. Już nigdy nie wrócił. Mama go nawet nie pamięta, bo miała wtedy 4 lata. Do dziś nie wiemy, gdzie dziadek zginął. Tu widzę odbicie losów mojej rodziny.
Na pewno są też takie momenty, kiedy widownia się widoczne wzrusza. Panu zdarza się wzruszyć na scenie?
Tak.
Jak sobie pan z tym radzi?
Od pierwszego aktu czuję, że mam płacz na końcu nosa. Wzruszenie sprawia, że łamie mi się głos i nie jest to spowodowane grą, tylko faktami o których opowiadam widzowi. Obecnie jestem już trochę przygotowany na taką sytuację, jednak prawdziwe historie, który pan Alojzy swoim talentem nam przybliża, nie sposób przeżywać bez emocji. To dotyczy również publiczności.
Spotkał się pan też niedawno z odtwórczynią roli Hanki w "Mianują mie Hanka" - Grażyną Bułką...
Spotkaliśmy się w Bibliotece Śląskiej, gdzie odbywała się promocja biografii Alojza Lyski "Śląskiem wiedziony". Los chciał, że pani Grażyna usiadła za mną na widowni. Przywitałem się z nią, a moja żona powiedziała "No to Helmut spotkał się z Hanką!". Wyściskaliśmy się, a pani Grażyna zapytała mnie, gdzie gram w najbliższym czasie. Obecnie jest bardzo rozchwytywana, więc najbliższe terminy jej nie pasowały. Wszystko jeszcze przed nami.
Ale "Helmut" nie jest tylko męską wersją "Hanki"?
Dokładnie tak! Pani Grażyna Bułka w monodramie "Mianujom mie Hanka" niezrównanie opowiada nam o skomplikowanych losach wielu śląskich kobiet na przestrzeni XX wieku. Z tytułowym Helmutem jest inaczej, gdyż opowiada on historię konkretnego człowieka.
"Hankę" zobaczymy w Teatrze Telewizji. Może przyjdzie też czas na "Helmuta"?
Byłbym kłamcą, jakbym powiedział, że nie cieszyłbym się, ale to zbyt daleko idące marzenie. Na razie mamy wiele widowni na Śląsku do zapełnienia. Mam nadzieję, że monodramem "Godajōm mi Helmut" zainteresuje się więcej szkół. Bo to kapitalna lekcja historii.
Jak na "Helmuta" reaguje młodzież?
Przed pierwszym pokazem "Wilijo na poz. 650" dla szkół średnich w Chorzowie zastanawialiśmy się, ile razy zobaczymy światło telefonu na widowni, albo usłyszymy dzwonki telefoniczne. Nic takiego nie miało miejsca. Po spektaklu uczniowie nawet przyszli do nas za kulisy. To była ogromna niespodzianka. Mam nadzieję, że z "Godajōm mi Helmut" będzie podobnie. Teatr jest świetnym narzędziem do nauki śląskiej historii oraz języka śląskiego.
"Godajom mi Helmut" może rezonować z osobami, które nie doświadczyły Śląska po II wojnie światowej?
To jest przede wszystkim ludzka historia. Świetną robotę robi oprawa muzyczna na akordeon Franciszka Moskwy. Narratorem monodramu jest mój serdeczny kolega Janusz Watoła, który wita widzów. Podczas wprowadzenia do historii Helmuta mówi o tym, co właśnie dzieje się w Ukrainie. Nadal leje się dużo krwi. Wiemy, że to jest bardzo blisko. Nie wiemy, co wydarzy się w przyszłości. To bardzo rezonuje z opowieścią o Helmucie.