Rozmowa z Sabiną Waszut, autorką książki "Sztuczny miód"
Przepraszam za niedyskretne pytanie na początek, ale ty chyba nie za bardzo pamiętasz początek lat 80?
Rzeczywiście. W 1982 r. miałam trzy lata, bo jestem rocznik '79.
To co w takim razie skłoniło cię do napisania powieści osadzonej w tych, smutnych dość, latach?
Wydawnictwo zleciło mi napisanie powieści ze Śląskiem w tle. A że miałam już przesyt książek o II wojnie światowej i III Rzeszy, których napisałam w ostatnich latach sporo. Jednocześnie moje książki są osadzone w historii, chyba nie umiem pisać powieści współczesnych. Wpadłam na pomysł osadzenia akcji w latach 80. XX wieku. Przejrzałam księgarnie i różne zasoby. Okazało się, że powieści, których akcja dzieje się w latach 80. jest bardzo mało. Owszem, są kryminały z lat PRL-u, ale powieści obyczajowych nie ma.
Czyli lata 1980 i 1981, które opisujesz, znasz tylko ze wspomnień innych ludzi?
Tak, bardziej z opowieści rodziców, dziadków, starszych znajomych. Na szczęście jeszcze jest sporo osób, które pamiętają stan wojenny czy wydarzenia na "Wujku". Rozmawiałam np. z pielęgniarkami, które wtedy pracowały w szpitalu w Ligocie, i z ojcami moich koleżanek, górnikami. Jeden z nich był górnikiem na kopalni Wujek.
Przyznam, że nie udało mi się porozmawiać z żadnym policjantem z tamtego okresu, mimo że, miałam wtyki, bo mam kilku znajomych, którzy obecnie są policjantami w Katowicach. Próbowałam znaleźć emerytowanych milicjantów, ale nikt z nich nie chciał mówić o tamtych czasach.
Czemu? To jest nadal temat tabu?
Chyba jeszcze tak. Oni się boją niezrozumienia. Boją się osądzenia. W dalszym ciągu to jest jednak otwarta rana. Ja z kolei próbowałam pisać tak, żeby nic nie było czarno-białe. Bo i historia nigdy nie jest czarno-biała.
Bohaterkami twojej książki są dwie pielęgniarki: Basia i Maryla. Mąż pierwszej z nich, Albert, jest właśnie milicjantem.
Technikiem kryminalistyki w milicji. On kochał robić zdjęcia. Dostał się do milicji, było to dla niego korzystne też ze względów finansowych.
Jednak i tak został wciągnięty w ściganie "wrogów ludu".
Z drugiej strony Solidarność też nie była taka czysta. Tam też były różne poglądy, różni ludzie. Dużo rozmawiałam z moimi rodzicami na ten temat, jak w tym okresie wyglądały duże zakłady pracy, jak ludzie byli podzieleni. Moja mama pracowała w drukarni, to był ogromny zakład pracy, a przy tym specyficzny, bo gdzieś tam po kryjomu ktoś drukował ulotki dla Solidarności i partia tam cały czas miała swoje wtyki. Moja mama twierdzi, że właściwie do samego stanu wojennego nie było takich dużych podziałów. Ludzie normalnie potrafili ze sobą rozmawiać. Faktycznie, kiedy to się już zaczęło, to, jak w mojej powieści, żona milicjanta wszędzie była już na cenzurowanym. Już pewnych rzeczy przy niej nie mówiono, już się ludzie bali.
Można znaleźć analogię do współczesnych czasów, np. tych przed wyborami 15 października 2023 r.?
Tak, teraz też przecież społeczeństwo się podzieliło na dwie grupy, wzajemnie się zwalczające, czy wrogo na siebie patrzące. Wtedy też przy wigilijnym stole dochodziło do sprzeczek.
Jak robiłaś research do książki? Rozmawiałaś z różnymi ludźmi, ze swoimi rodzicami, ale też cytujesz tamtejsze gazety, np. "Trybunę Robotniczą".
Ja zawsze bardzo korzystam ze starych gazet. Oczywiście też z książek, które mówią o tych czasach, z prac naukowych, dyplomowych, magisterskich. Ale zawsze dla mnie najważniejszymi są naoczni świadkowie. Od nich próbuję zacząć, zawsze próbuję do nich docierać. Bo to też jest tak, że czasami na tę samą sprawę dwie osoby spoglądają zupełnie inaczej, widzą ją zupełnie inaczej. I to jest ciekawe w historii, że tak naprawdę nie ma jednej historii. (Interesujesz się śląską kulturą? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Tak, ludzie widzą i pamiętają wydarzenia przez swoją wrażliwość, doświadczenia.
Przez to właśnie, po jakiej stronie stoisz. Zawsze coś będziesz wybielała, a coś będzie Ci się wydawało bardziej straszne niż było w rzeczywistości.
Dlaczego kobiety są głównymi bohaterkami? Opowiadasz o wydarzeniach, które dotyczyły mężczyzn - stan wojenny i strajk i tragedia na kopalni "Wujek", a pokazujesz je z perspektywy kobiecej.
Bo takiej perspektywy jeszcze w ogóle nie znalazłam. Wszystkie historie dotyczące "Wujka" to są historie, relacje tych górników. Stwierdziłam, że jeżeli już będę pisała o tych latach, to chcę spojrzeć na te czasy z punktu widzenia kobiet, które miały najtrudniej. Bo to one musiały utrzymać cały dom, musiały stać w tych kolejkach, musiały decydować, a codzienność je przytłaczała, bo była trudna. One się też bały. Bały się o swoich mężów bez względu na to, po której byli stronie. Poza tym ja często piszę z perspektywy kobiet, ta perspektywa jest mi bliższa.
Z twojej powieści wyłania się portret siłaczek PRL-u, które dźwigały na swoich barkach całe codzienne życie. Pamiętam z twojej książki scenę, jak jedna z bohaterek w Dniu Kobiet, zamiast leżeć i odpoczywać w swoje święto, albo dać się zaprosić do restauracji, poczyniła sobie za punkt honoru, żeby ugotować specjalny, lepszy jeszcze obiad dla swojego męża.
Wtedy była inna mentalność. Ale kobiety zawsze są siłaczkami, obojętnie na jaki okres się spojrzy, to tak naprawdę one na swoich barkach niosą wszystko. Jeszcze w tych latach 80. podziały ról społecznych były tradycyjne, mężczyzna był od pracy i przynoszenia pieniędzy, a kobieta od wszystkiego innego. Moja bohaterka Basia chce się trochę wyemancypować, ale finał jest taki, bez zbytniego spojlerowania, że nie bardzo jej to wychodzi. Chciałam też pokazać, że nie wszystkie śląskie kobiety wpisywały się w stereotyp żony górnika, która nie pracuje i jest w domu. Moja mama na przykład była bardziej podobna do Basi niż do Marylki. Miała zawsze dużą grupę znajomych, często z nich wychodziła. Opowiadała mi w jakich katowickich lokalach się najczęściej bawili, gdzie chodzili. Moja mama nigdy nie była taką Marylką, która nie miała za dużo życia poza rodziną. Także taki Śląsk też był, takie śląskie kobiety też były.
O tych czasach jest mało książek obyczajowych, bo wszystkim się wydaje, że to były takie naprawdę ponure czasy, że nic fajnego się nie działo.
Dla każdego jego młodość to piękne lata, więc jak wspominają lata 80, to wiadomo, były kolejki przed sklepami, trudności z zaopatrzeniem, ale ludzie kombinowali, załatwiali na lewo różne rzeczy, i się jakoś żyło.
Były jakieś plusy dodatnie, jak mawiał klasyk, tamtych lat?
Przede wszystkim było więcej czasu. Pieniądze było mniej. Znaczy pieniądze były, ale nie było na co wydawać. Mama opowiadała, że o godz. 16 godzinie wychodziła z pracy, zamykała drzwi i już ją robota w ogóle nie obchodziła. I od tej 16 miała już tylko czas dla siebie, dla rodziny. Nikt nie dzwonił, nie zawracał gitary. Trzeba było swoje odstać w kolejce, ale był też czas na kino, na wyjście do kawiarni.
Dzieci się wypuszczało na plac i nikt się nad nimi nie trząsł, że coś im się stanie.
Wtedy też mało które dziecko chodziło na zajęcia dodatkowe po szkole, nie trzeba ich było nigdzie zawozić, czekać, odwozić do domu.
Twoja rodzina pochodzi ze Śląska?
Pół na pół. Moja mama pochodzi ze Śląska. Moja powieść "Rozdroże" jest oparta na historii rodzinnej ze strony mojej mamy. Mój tata pochodzi ze wsi spod Częstochowy. Jego rodzice, a moi dziadkowie, przyjechali na Śląsk, gdy tata miał kilka lat.
Przyjechali za pracą?
Tak. Na wsiach koło Częstochowy bardzo dużo ludzi nawet robiło tak, że mieszkało tam i przyjeżdżało do Chorzowa do pracy np. w zakładach azotowych, i wieczorem wracało z powrotem na te wsie pociągiem.
Skąd w wydawnictwie warszawskim pomysł, żeby pisać o Śląsku? Bo zrobił się ostatnio modny?
Bardzo. Głośno się zrobiło o Śląsku.
Z czego to wynika?
Myślę, że z ludzkiej ciekawości. Śląsk jeszcze jest tajemniczy, nie do końca okryty. Nie wiadomo właściwie, co myśleć o Ślązakach. Czy oni są bardziej nasi, czy jednak niemieccy. Narosło wokół nas mnóstwo stereotypów. Pamiętam sytuację, gdy sama przekonałam się, jak mało Polacy wiedzą o Śląsku. Miałam promocję książki "Rozdroża" i w czasie rozmowy z jednym ze starszych dziennikarzy radiowych on zapytał mnie wprost, co to właściwie jest ta tragedia górnośląska, bo on nic o tym nie wie. To było dla mnie szokujące, że nawet ludzie, od których wymaga się jednak pewnej wiedzy, nie mają pojęcia o tym fragmencie powojennej historii.
To samo mówią czytelnicy na spotkaniach autorskich?
Podobnie. Że nawet nie zdawali sobie sprawy, że do 1945 na przykład większa część Śląska była przez wiele wieków niemiecka. Mnóstwo recenzji moich książek zaczyna się od "Nie miałam/miałem pojęcia...". Zresztą co mówić o ludziach "z Polski". Wiele osób mieszkających na Śląsku ma małą wiedzę o historii regionu, bo nikt nigdy ich tego nie uczył w szkole. Teraz na szczęście się to zmienia, np. w Rudzie Śląskiej, gdzie teraz mieszkam, są lekcje edukacji regionalnej, gdzie dzieci uczą się m.in. o historii Śląska. Natomiast w całym podręczniku do historii to jest może na jednej kartce, taka bardzo ogólna informacja.
Może Cię zainteresować: