W
powszechnej opinii reforma samorządowa jest najbardziej udaną
spośród czterech, jakie na przełomie XX i XX wieku przeprowadził
w Polsce rząd Jerzego Buzka. Za jej sprawą od 1 stycznia 1999 roku obowiązuje
trójstopniowy podział terytorialny państwa, którego elementami są
gminy (istniały już od 1990 r.), powiaty oraz 16 województw.
Mało pieniędzy, dużo przejętego majątku i ludzie z pasją
– Udało się nam stworzyć województwa w miarę duże, co pozwoliło na przekazanie dużych kompetencji samorządom i mogły się one zająć później pieniędzmi europejskimi. Kluczem była jednak wcześniejsza reforma – to, że udało nam się w 1990 r. uruchomić działania decentralizacyjne i że zrobiliśmy to przed wejściem do UE. Przygotowaliśmy system, pewne rzeczy naprawiliśmy jeśli idzie o kwestie administracyjne, a jak weszliśmy do UE, to do tego doszły środki finansowe. Bez tego jednak ten skok nie byłby tak duży – przekonuje w rozmowie ze Ślązagiem Jan Olbrycht, od wielu lat eurodeputowany, a wcześniej marszałek (pierwszy) województwa śląskiego.
– Miałem mało pieniędzy, budżet województwa to była niecała połowa budżetu miasta Katowice, majątku nam przybywało, ale miałem fajnych ludzi, z którymi się pracowało. Takich porwanych ideą – wspomina Olbrycht.
Nie
on jeden z rozrzewnieniem opowiada o początkach samorządu
terytorialnego w Polsce. Kiedy dziś pyta się samorządowców z
wieloletnim stażem o to, kiedy – ich zdaniem – samorząd w
Polsce funkcjonował najlepiej i kiedy najlepiej układała się
współpraca z rządem, to zazwyczaj pada odpowiedź, że właśnie
na początku jego istnienia, a później z biegiem lat było coraz gorzej.
Pieniądze to nie wszystko, choć od nich trzeba zacząć
Intensywność narzekania zdecydowanie wzrosła w okresie rządów PiS-u, kiedy samorządowcy z województw coraz częściej wskazywali na odbieranie im kompetencji, zaś samorządowcy z gmin na systemowe pozbawianie dochodów przez zmiany podatkowe (przypominamy, że ponad 38 proc. podatku PIT wraca do gmin) i mało przejrzyste „konkursy” w rozmaitych rządowych programach. Dzisiaj i jedni, i drudzy mówią o konieczności rewizji przepisów regulujących funkcjonowanie samorządów oraz ich relacji z administracją rządową. I bynajmniej nie chodzi tu tylko o zapewnienie adekwatnych do zadań finansów, choć panuje oczekiwanie, że od tego należałoby zacząć.
– SGH policzyła, że w tym modelu finansowania samorządów one splajtują mniej więcej w roku 2028-2029. Możliwości kredytowe, wydawania obligacji się skończą nawet u tych najbogatszych, a wydatki bieżące będą rosły w takim tempie, że będzie to po prostu kwadratura koła – ostrzegł podczas rozmowy w ramach cyklu ŚLĄZAQ prezydent Rybnika, Piotr Kuczera.
Marszałek kasuje, ale o projektach decyduje Warszawa
– Potrzebujemy nowych kompetencji, większej skuteczności w poszczególnych obszarach – dopowiada Jakub Chełstowski, marszałek województwa śląskiego. Jako przykład wskazuje chociażby dysponowanie pieniędzmi z tzw. opłaty marszałkowskiej, pobieranej od przedsiębiorstw za „korzystanie ze środowiska”.
– My ją wysyłamy do Ministerstwa Klimatu i Środowiska, one dzieli te pieniądze wedle własnego klucza przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, potem to schodzi na Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, które realizuje zadania w uzgodnieniu z NFOŚiGW, a nie w uzgodnieniu z nami. To jest absurd. Śląsk stanowi najbardziej uprzemysłowiony region w Polsce, środowisko jest zanieczyszczone tutaj, my te opłaty pobieramy, a Warszawa decyduje jakie projekty WFOŚiGW robi – mówi Jakub Chełstowski.
Dodajmy,
że kilka lat temu pozbawiono samorządy województw realnego wpływu
na to, co dzieje się w WFOŚiGW. Podobnie zresztą stało się w
przypadku zarządzania wodami, które z poziomu Regionalnych Zarządów
Gospodarki Wodnej zostało przeniesione do podporządkowanych
ministrowi „właściwemu do spraw gospodarki morskiej” Wód
Polskich (one też zatwierdzają taryfy lokalnych wodociągów). Z
kolei gminom zablokowano możliwość likwidacji szkół –
wystarczy, że negatywną opinię wyda kuratorium oświaty.
Odwrócenia tamtych decyzji domagają się teraz samorządowe
korporacje.
Leczyć czy liczyć? Samorząd marzy o regionalnej polityce zdrowotnej
W opublikowanym przez Związek Miast Polskich pakiecie postulatów wobec Sejmu RP X kadencji oraz nowego rządu znalazł się również apel o jasne wskazanie, że usuwanie odpadów niebezpiecznych nie jest zadaniem gmin, lecz zadaniem zleconym im przez administrację rządową i to budżet państwa powinien za to zapłacić. Nie brak zresztą opinii, że i sam system nadzoru gospodarki odpadami wymaga korekty.
– Dlaczego nie powstanie jedna służba, która się będzie zajmowała tym sektorem? Dziś Urząd wydaje na zlecenie administracji rządowej decyzje administracyjne w zakresie składowania, ma minimalne możliwości kontrolne, a kluczem do kontroli jest Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Dwie różne administracje, które ze sobą tak współpracują, że my wysyłamy pismo do WIOŚ, żeby przyszedł na kontrolę do beneficjenta, a jak przyjdzie to my możemy wydać kolejne postanowienie – opisuje marszałek województwa, który wskazuje jeszcze jeden obszar potencjalnej decentralizacji: służbę zdrowia.
– Rząd ma w regionie jeden szpital, ale to NFZ odpowiada za politykę i narzuca nam decyzje. Województwo śląskie ma natomiast 40 szpitali, z czego 20 kluczowych. Nie odpowiadamy za politykę, ale za wynik finansowy, choć jeśli np. coś złego dzieje się na SOR, wypadnie dwóch lekarzy i SOR jest zamykany to wina jest marszałka. Tak naprawdę to wina tego, że system źle działa. Pytanie leczyć czy liczyć? Nie ma polityki zdrowotnej o charakterze regionalnym. My potrzebujemy regionalną mapę potrzeb zdrowotnych – mówi Chełstowski.
Może Cię zainteresować: