Jak idzie sprzedaż karnetów na Ekstraklasę?
Wszyscy kupują (śmiech). W pierwszy dzień poszło 1500 sztuk.
Pan już uwierzył, że sprzedaje karnety na mecze Ruchu w Ekstraklasie?
Gdy sobie czasem myślę, jak to się wszystko potoczyło… W piłce jest tak, że zawsze się wierzy, że jest szansa, mimo wszystko. Wierzyłem w ten zespół, ale co z tej wiary wynika? Tysiąc szczegółów decyduje o tym, kto wygrywa, kto przegrywa, czasem można wszystko zrobić, a i tak nie ma efektu… My zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy i efekt jest, niesamowity.
A tak szczerze: kiedy pan naprawdę uwierzył, że prawie to macie, że to drużyna na awans, że już w tym roku?
Tak szczerze, to przed ostatnim meczem z GKS-em Tychy (śmiech). Kiedy wiadomo było, że wystarczy wygrać i mamy awans.
Nie wierzę.
No, może po takich meczach, jak z Wisłą, jak z Arką, czułem, że możemy awansować, ale tak na… 80 procent. Mówiłem sobie: gramy równo, tracimy mało bramek, taktycznie jesteśmy poukładani, mało wpadek, ale liga jest trudna, nieobliczalna, a my…
Biedni?
Mieliśmy budżet na poziomie Skry Częstochowa, która spadła do II ligi.
To jak to się robi w takim razie?
Trzeba być "WiW". Wiarygodnym i wypłacalnym. Jak jest tylko na chleb, to nie obiecujesz, że na pewno będzie bajlaga (czyli to co do chleba – przyp. red.). Pierwsza, podstawowa rzecz: od lat w Ruchu płacimy na czas, to, co zostało ustalone i obiecane, jest zrealizowane. Nie ma wielkich pieniędzy, ale wypłaty są, punktualnie i regularnie. Mamy armię oddanych kibiców, jest dziś w Ruchu klimat i piłkarze to czują, chcą tu grać. Taka atmosfera przyciąga ambitnych ludzi i tworzy manszaft, jaki w Chorzowie mamy.
Pamięta pan dzień, gdy zdecydował się na prezesurę w Ruchu?
Pamiętam, bo to była dla mnie szybka decyzja. Szybka, ale trudna, bo klub był na skraju upadku.
Do jakiego Ruchu pan przychodził?
Byliśmy na spadkowym miejscu w trzeciej lidze. Pracownicy nie dostawali wypłat od 6 miesięcy, piłkarze – z zaległościami sięgającymi 3-4 miesiące. Dramat. Nie było na wodę, na prąd, było ponuro i bez perspektyw. Nie było na żarówki w lampach, na farbę, żeby odmalować brudne ściany. Umówiliśmy się – ze znajomymi, z ludźmi, którzy też zależało, z zaprzyjaźnionymi firmami, że nie ma innego wyjścia, że spróbujemy, ale rzetelnie.
Pańska żona nie mówiła, że pan zwariował czy coś?
W takiej sytuacji każdy racjonalny człowiek zrobiłby jakąś rozdzielność majątkową, bo przecież ryzykowaliśmy też swoim majątkiem. Ale ja naprawdę wierzyłem, że to się uda i żona jeszcze ze mną jest (śmiech). Jej też dziękuję za wyrozumiałość, bo od trzech lat męża ciągle nie ma w domu i to ona jest największą ofiarą naszego sukcesu. Moje dzieciaki też rozumieją, że tata robi coś ważnego, że tak to musiało być… Ja sam przez te 3-4 lata przeżyłem więcej niż przez 12, ale dziś mam prawo być dumny.
Ci ludzie, którzy przez pół roku nie dostawali w Ruchu wypłaty… Co oni od pana usłyszeli podczas pierwszej rozmowy?
Że nie będę ich nigdy okłamywać. To samo piłkarze. Zaufali nam, gdy zobaczyli, że dotrzymujemy słowa, że wszyscy na górze pracujemy i angażujemy się na 200 procent. Powiedziałem, że zaczniemy w końcu coś przynosić do klubu, a nie tylko z niego wyciągać. To zaufanie rodziło się stopniowo, ale dziś je widać – w organizacji klubu i na boisku. Ile meczów przegraliśmy w sumie przez trzy ostatnie lata? Nie wiem, czy więcej niż 10. Wsparcie kibiców, „Wielkiego Ruchu”, zaangażowanie naszych zagranicznych fanów, pomoc chorzowskiego samorządu, to budowanie marki naszego klubu, dzięki której sprzedajemy dziś dziesiątki gadżetów – to wszystko dzięki zaufaniu, dzięki wiarygodności, którą musieliśmy zbudować.
Kto wymyślił trenera Skrobacza?
To był moment, gdy Jarosław Skrobacz razem z Jasiem Wosiem rozstali się z Miedzą Legnica. Z Jasiem razem graliśmy w Ruchu, szybko nawiązaliśmy kontakt. Do nich dokoptowaliśmy Wojtka Grzyba, potem kolejne osoby. Jesteśmy dziś chyba jedynym klubem w Polsce, który ma w sztabie aż trzech trenerów z licencją UEFA Pro. A Jarek Skrobacz to bardzo dobry fachowiec, który jeszcze nie zasmakował ekstraklasowej piłki, ale ma ambicje, nosa i umiejętności.
Gdyby 3 lata temu ktoś panu powiedział, że w 2023 będziecie w Ekstraklasie?
Chyba bym polecił lekarza (śmiech). W najśmielszych snach nie przypuszczałem, że taki scenariusz jest możliwy. Mówiliśmy sobie: 10 lat. To byłoby realne, optymistycznie realne. Znane, zasłużone drużyny grzęzną w niższych ligach na lata, bo pieniądze, bo ciężko zebrać wokół idei ludzi, którym będzie zależało. Pod tym względem Ruch jest fenomenem i właśnie ta siła: naszej społeczności uratowała ten klub. Mam jeszcze jedno hasło: „Albo wszyscy, albo każdy”. Gdy kiedyś widziałem, jak funkcjonował Ruch, sam bym złamanego grosza nie dał. Dziś góra musi świecić przykładem. Pytał pan o karnety. Wszyscy kupują, zarząd też. Za darmo wchodzą tylko nasze legendy, bo one na to zasłużyły.
Jeśli 3,5 roku temu nie znalazła się ekipa, która chciałaby ratować Ruch, czy on by jeszcze dziś istniał?
Może, nie wiem. W trzeciej lidze graliśmy z Polonią Bytom, która dopiero teraz wywalczyła awans do drugiej. To tylko pokazuje, jak łatwo się spada, a jak trudno odbudowuje dawną pozycję. Gratuluję Polonii, przy okazji. Ale nad nami chyba musiał ktoś czuwać tam u góry: te wszystkie horrory, baraże, gole w ostatnich minutach…
I jeszcze Gorole uratowali wasz awans, wygrywając kluczowy mecz z Wisłą w Krakowie.
Zagłębie Sosnowiec najpierw wygrało z nami, potem ograło Wisłę – sportowo i sprawiedliwie. Wybieramy się do Sosnowca z delegacją, piwem marki Ruch, innymi upominkami, tym bardziej, że Zagłębie prowadzi nasz były zawodnik, Marcin Malinowski. Mam nadzieję, że za rok nasze drużyny spotkają się w Ekstraklasie.
Derby z Górnikiem to wielkie show, ale to wasze przekomarzanie się z Zagłębiem było całkiem zabawne. Sam żartowałem, że to tzw. „bromance” Hanysów i Goroli.
To jest ta sympatyczna część tej naszej wojenki śląsko-zagłębiowskiej. A po drugie – to też czysty marketing, coś, co można pokazać na zewnątrz jako ciekawostkę, coś, czym można mobilizować kibiców. Możemy się przekomarzać, możemy żartować, ale trzeba się też szanować i to też pokazujemy: nasz mecz z Zagłębiem w Sosnowcu był tego świetnym przykładem. A przy okazji – mówiłem wcześniej o budowaniu marki i takich rzeczy są dziesiątki, każdego dnia. Razem z naszymi fanklubami wspieramy domy dziecka, schroniska dla zwierząt, szpitale, robimy akcję „Niebieska paka dla niemowlaka”… Ze świadomością, że mówimy o klubie z ponad 100-letnią tradycją, którą trzeba jednak ciągle pielęgnować.
Rok temu o tej porze wszyscy pytali, czy to jest drużyna na I ligę. Pół roku później – czy to jest drużyna na awans. To dziś: czy to jest drużyna na Ekstraklasę?
Przed nami kolejne mądre decyzje. Ciężkie, ale z pewnością musimy wzmocnić drużynę. Z częścią piłkarzy się pożegnamy, będą nowi i to jest normalny proces budowania zespołu.
Pytałem o to, na co macie wpływ, to teraz coś, na co wpływu nie macie, czyli stadion. Co z nim?
Zrobiliśmy wszystko, by budowa tego stadionu się rozpoczęła. Uważam, że udało się doprowadzić do rozmów, dzięki którym ten stadion w końcu powstanie.
Jakie dokładnie macie dziś gwarancje pieniędzy na ten stadion obiecanych przez premiera Morawieckiego?
Wola cały czas jest ta sama, co premier potwierdził w gratulacjach po naszym awansie. Na 15 czerwca zaplanowano radę miasta, na której powinien zostać „zaklepany” temat pożyczki pod połowę budowy obiektu. Do końca czerwca mamy czas na załatwienie wszystkich formalności i potem czeka nas rozstrzygnięcie rządowego konkursu ("Program inwestycji o szczególnym znaczeniu dla sportu - Edycja 2023" – przyp. red.) i wtedy powinniśmy wiedzieć, czy jest szansa, by stadion powstał już za trzy lata. To powinna być kolejna okazja, by odkorkować w Chorzowie szampana.
A do tego czasu? Ruch Chorzów na Stadionie Śląskim?
Do połowy lub końca października mecze ligowe będziemy dalej rozgrywać w Gliwicach. Na Śląskim są jeszcze zakontraktowane koncerty, potem wymiana murawy i po cichu liczę, że potem, jeszcze w październiku, zaprosimy tam kibiców na pierwszy mecz. Mam też nadzieję, że uda się tak ułożyć kalendarz rozgrywek, by to na Śląskim grać kluczowe, najpopularniejsze spotkania: przede wszystkim z Górnikiem Zabrze, ale też Legią Warszawa czy Lechem Poznań.
Gdy 35 lat temu Ruch Chorzów wracał do Ekstraklasy, rok później był… Pan przypomni?
Mistrzem Polski. To była niesamowita historia, a ta – jak wiemy – lubi się powtarzać (śmiech). A poważnie: jest w nas pokora i determinacja, więcej robimy niż gadamy, ale wierzę, że będzie dobrze. Mimo, że zapewne znów będziemy mieć najskromniejszy budżet w lidze.
Jaki wynik brałby pan w ciemno?
W ciemno? Pierwszą połowę tabeli. Będzie wspaniale, jeśli tam wylądujemy, ale jeśli utrzymamy się w ostatniej kolejce, też będę szczęśliwy.
Może Cię zainteresować: