Pochodzi pani z Wrocławia. W jaki sposób trafiła pani do Katowic i do Teatru Śląskiego?
Ta droga nie była prosta i oczywista. Na 4. roku studiów w szkole teatralnej zdecydowałam się przeprowadzić z Wrocławia do Warszawy. Tam szukałam dla siebie miejsca w teatrach. Wysłałam CV do wielu. Odezwał się do mnie m.in. Teatr Narodowy oraz dwie mniejsze warszawskie sceny. Co prawda pracy nie dostałam, ale udało mi się zaprezentować. Odbyłam szalenie inspirującą rozmowę z dyrektorem Teatru Narodowego, Janem Englertem. Powiedział mi coś, co odmieniło moje myślenie i wpłynęło na moją dalszą drogę zawodową. Oświadczył wprost i dosadnie: „Młody aktor po prostu musi grać, i to grać wszędzie, gdzie może”. Wielu młodych aktorów ma jakieś oczekiwania i marzenia o tym, gdzie chce grać i tylko na tym się skupia. Rzecz w tym aby grać, mieć w sobie determinacje, dopytywać i robić swoje oraz liczyć na dużą dawkę szczęśliwego losu. Moja perspektywa na mój zawód oraz na samą siebie się zmieniła. Kilka dni po rozmowie z Janem Englertem dowiedziałam się od koleżanki, że dyrektor Teatru Śląskiego Robert Talarczyk szuka aktorki śpiewającej do zagrania Oleńki w „Potopie”. Choć nigdy nie miałam w planach grania na Śląsku, to zdecydowałam się aplikować. Samo CV w moim zawodzie nie wystarczy, przesłałam też materiały dodatkowe: zdjęcia, wideo. W miedzy czasie robiłam swoje, byłam zdeterminowana, liczyłam też na dużą dawkę szczęśliwego losu. U mnie los szczęścia w życiu odgrywa istotną rolę (uśmiech). Po miesiącu od złożenia swoich zdjęć, nagrań wideo i cv, dyr. Robert Talarczyk zaprosił mnie na rozmowę, Okazało się, że widział mnie na scenie wcześniej, w finale Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Następnym krokiem było spotkanie z reżyserem „Potopu”. Chemia pomiędzy nami „kliknęła” i dostałam rolę Oleńki, a w konsekwencji pracy przy „Potopie” dostałam propozycję etatu. Propozycje przyjęłam.
„Potop” jest specyficznym przedstawieniem, w konwencji zombie.
Tak, ta konwencja jest bardziej rozpowszechniona w filmie. W USA to bardzo znany nurt, nawet są tam 2-letnie studia, na których uczą, jak dobrze odgrywać zombie. W Katowicach reżyser spektaklu Kuba Roszkowski zdecydował się przełożyć ten nurt na język teatralny. Wspaniale, bo była to ciekawa praca, niekonwencjonalna, ucząca zaufania w relacji reżyser-aktor. To była jego wizja, więc musiał nam wytłumaczyć, pokazać, o co mu chodzi. Mieliśmy miesiąc prób zrozumienia na czym polega świat, do którego chce nas wpuścić.
Rola w „Potopie” jest też wymagająca, bo sporo tu krwawej charakteryzacji.
Wbrew pozorom charakteryzacja idzie całkiem sprawnie, zajmuje około pół godziny. Wszyscy jesteśmy w teatrze na około 1,5 godziny przed spektaklem, ale ten czas przeznaczamy też na np. rozgrzewkę głosową. Gorzej ze zmyciem makijażu. Czasami się zdarza, że chcemy wyjść gdzieś po spektaklu, i straszymy dalej (śmiech).
Pani strategia, by grać tam, gdzie można, gdzie się da i gdzie człowieka chcą, okazała się być dobra, skoro dostała pani nagrodę im. Andrzeja Nardellego, przyznaną przez Zarząd Sekcji Krytyków Teatralnych Związku Artystów Scen Polskich za najlepszy debiut aktorski w sezonie 2020/21 w teatrach dramatycznych, za rolę Oleńki w „Potopie”.
Absolutnie tak. Od tamtej rozmowy w Teatrze Narodowym wyznaję zasadę, że gram wszędzie tam, gdzie dostaję ciekawe propozycje. W moim zawodzie trzeba być w formie i się rozwijać. Oprócz tego, że gram w Katowicach, występuję też w Teatrze Starym w Krakowie w „Fiasku” na podstawie ostatniej powieści Stanisława Lema w reż. Magdy Szpecht. To świetny spektakl. Bardzo ciekawa realizacja. Zapraszam serdecznie W Śląskim gram nie tylko w „Potopie”, ale też w „Pokorze” Szczepana Twardocha i Roberta Talarczyka.
W sumie to gdzie pani teraz mieszka?
Na co dzień w Warszawie, ale żyję na walizkach. Jeżdżę tam, gdzie gram, gdzie mam pracę. Życie to dla mnie podróż i dopóki jestem młoda i mam siły, to tak do tego będę podchodzić.
Powróćmy do nagrody. Spodziewała się jej pani?
Ta nagroda to dla mnie miłe zaskoczenie. Cieszę się z niej również dlatego, że ten spektakl jest ciekawy, wszystkie postaci, nie tylko moja, są interesujące. „Potop” jest też dość wymagający, też fizycznie, użyczamy siebie, by przetransformować się w zombie, stworzyć ten świat. Taka nagroda to też dla potwierdzenie, że robię ciekawe, dobre i wartościowe projekty. Przygotowujemy się w Teatrze Śląskim do gali rozdania tych nagród. 29 marca w Instytucie Teatralnym w Warszawie zaprezentujemy coś, co będzie fragmentem nowej rzeczy Śląskiego.
Można panią zobaczyć też w telewizji. Wystąpiła pani m.in. w 15. edycji show Polsatu „Twoja twarz brzmi znajomo”. Jak dostała pani zaproszenie do tego programu?
Nie jest łatwo dostać się do telewizji. U mnie zadziałało to tak, jak zazwyczaj czyli długofalowo. Krok po kroku, skończyłam szkołę, chodziłam na castingi, wielu ról nie dostałam, czasem zdarzało się nawet, że byłam dosłownie tą drugą i odpadałam. Grałam epizodyczne role w filmach, występowałam też w serialu Polsatu „Pierwsza miłość”. To produkcja tego serialu wskazała mnie do castingu do „Twoja twarz brzmi znajomo”. Wiedzieli, że nie boję się śpiewać. Nie byłam pierwszą osobą, która w ten sposób została zauważona. Casting przeszłam z pozytywnym rezultatem, i tak zostałam uczestniczką kolejnej edycji programu „Twoja twarz brzmi znajomo”.
To była dla pani nowość, taka duża produkcja, z występami na żywo, kostiumami, charakteryzacją?
Tak, ale ja się tam nie znalazłam przez przypadek. Mój udział w programie był wypadkową kilku decyzji, jakie podjęłam znacznie wcześniej, m.in. poświęcenia czasu rzeczom, które często nie były zauważalne dużej publiczności, np. nauce śpiewu. Doświadczenie w graniu i śpiewaniu zaprocentowało. Cały czas śpiew był ze mną jako narzędzie mojej pracy. Przyznaję, że mimo tego, że przed nagrywaniem programu zrobiłam research, rozmawiałam o nim z różnymi ludźmi, to gdy zaczęliśmy nagrania, byłam zaskoczona rozmiarem tej produkcji i jej skomplikowaniem. To był bardzo rozwijający, ale też intensywny czas. Jak przebiegnięcie maratonu kilka razy w tygodniu. Udział w takim programie jest wyzwaniem dla każdego artysty, niezależnie od doświadczenia, od wieku, sił. Dzięki temu programowi dowiedziałam się sporo rzeczy o sobie – ile jestem w stanie wytrwać, jakie mam zasoby energetyczne. To 3,5 miesiąca nieustannej pracy, bez dnia przerwy. Tydzień po tygodniu kreuje się nową postać.
No właśnie. Nie tylko śpiewa się nową piosenkę, ale trzeba stać się tym artystą.
W dodatku nie ma się komfortu czasu, wszystko dzieje się szybko. Być częścią tak dużej produkcji to spore wyzwanie dla każdego artysty. Oprócz kreacji nad którą pracujesz masz jeszcze takie determinanty jak czas oraz samodyscyplina. Czas, który raz Ci sprzyja, a raz kompletnie nie, ale musisz wejść na scenę zaśpiewać i zagrać czy chcesz czy nie „show must go on”. W tym całym procesie najcenniejsze były dla mnie aktorskie wyzwania, z którymi przyszło mi się mierzyć. Dużo nauczyłam się też o sobie, zwyczajnie jak o człowieku, o swoim organizmie, ile jest wstanie wytrwać i jakie mam zasoby energetyczne, o których do tej pory nie wiedziałam. Niesamowite, że tak w krótkim czasie mogłam się wcielić w tak wiele różnych postaci, również tych męskich. I to wszystko w pigułce. Okazało się również, że kluczem będzie samodyscyplina i szanowanie nawet minuty. Każdą godzinę trzeba było odpowiednio przeznaczyć: na próbę, na zapoznanie się z postacią i materiałem, na naukę tekstu, na to, by te wszystkie rzeczy na koniec ze sobą scalić i wyjść na scenę. Próby próbami, ale tak naprawdę ma się w tygodniu tylko 4 dni prób własnych, a potem trzy kolejne dni są już w hali, na planie zdjęciowym, gdzie już nie ma czasu na próby głosowe. Sprawdza się technikę, kostium, a i tak to sprawdzanie nie jest nigdy pełne. Finalnie ostatniego dnia, kiedy nagrywało się na żywo, bez możliwości powtórki, program (wszystko szło do tzw. puszki, i było emitowane 2 tygodnie później na antenie), pierwszy raz mieliśmy na sobie 100 proc. charakteryzacji (która powstawała nawet 6 godzin), 100 proc. scenografii i pierwszy raz kontakt z czynnikami zewnętrznymi, jak publiczność i jury, które również zmieniają performance. Spotkałam na planie TTBZ fantastycznych ludzi, zarówno uczestnicy, każdy wnoszący swoją indywidualną wartość, jak i super sprawną produkcja, dawała wiele oparcia. Była to przygoda nie łatwa ale warta każdej chwili. Zawsze tez towarzyszyło mi moje motto na planie „joy over perfection” bez tego byłoby ciężko.
W jakiej postaci, odtwarzanej w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, najlepiej się pani czuła?
Wielu artystów, których odtwarzałam, nie słuchałam na co dzień. Tak się zdarzyło, że przypadli mi w udziale w większości artyści z czasów moich rodziców. Największym sentymentem darzę pierwszą postać, czyli Suzanne Vegę. Byłam wtedy nieświadoma, z czym w tym programie przyjdzie mi się zmierzyć. Miałam w pełni naładowane baterie. Dla mnie ta postać była najbardziej filmowa. Przygotowałam się do niej, jakbym miała zagrać Vegę w filmie biograficznym. Czułam jej głos, dlaczego wychodzi i śpiewa, co chce powiedzieć tą piosenką. Miło wspominam też Donnę Lewis i wygrany odcinek jej piosenką „I Love You Always Forewer”. Dostałam dużo męskich postaci, to też była niezła zabawa. Zresztą do dzisiaj moi siostrzeńcy, gdy oglądają mnie na Youtubie, jak śpiewam hit zespołu Mungo Jerry „In The Summertime”, mają niezły ubaw.
W serialu „Pierwsza miłość” gra pani sekretarkę, Joannę. Czy można panią oglądać w nowych odcinkach?
Ciągle jestem w serialu, ale na razie mój wątek został wygaszony. Nie mogę zdradzić więcej. Zobaczymy, w jakim momencie moja Joanna wróci. O nowych projektach filmowych czy telewizyjnych nie wolno mi na razie mówić. Są pewne plany, ale na razie nie rozpraszam energii, wierzę głęboko, że marzenia, miłość oraz pieniądze zwyczajnie lubią ciszę J
Na premierę w TVP czeka jeszcze serial historyczny z pani udziałem – „Dom pod Dwoma Orłami”.
Ostatnie informacje są takie, że wkrótce ma zacząć się emisja tej produkcji. Będzie 10 odcinków. Ja też czekam na premierę. Gram w ostatnich odcinkach postać Ryśki, w retrospekcjach.
Pojawia się też pani w nowym polskim hicie Netfliksa – filmie „Jak pokochałam gangstera”. Gra pani epizodyczną rolę.
Gram tam Kasię, prostytutkę, która wprowadza widzów do świata gangstera, Nikosia, głównego bohatera filmu. Bardzo dobrze mi się pracowało do tej produkcji, byłam też na castingu do roli jednej z żon Nikosia, ale niestety to się nie udało. Choć to drobna rola, to ja mam ambicję zawsze dobrze przygotować się do roli. Mnie jeszcze nie było na świecie w latach 80., ale zrobiłam research, rozmawiałam z rodzicami na temat tamtych czasów. Możliwość wejścia w świat, którego – jak w tym wypadku – nie będzie nigdy moim udziałem, jest dla mnie fascynująca. To mój główny motor działania – oprócz przyjemności opowiadania historii i przekazywania sobą emocji, również ja mogę doświadczać różnych aspektów innego życia, poznawać różne światy. Często w filmach gangsterskich zabiera się głos kobietom, pokazuje się jako te naiwne, uległe i nieświadome. Dla mnie, młodej aktorki, kobiety to było ciekawe doświadczenie, bo właśnie wczytując się w te „gangsterskie” historie, zobaczyłam, że w przestępczym świecie kobieta musiała być wielowymiarowa.
Zmieniła pani nazwisko na Williams. Wcześniej nazywała się pani Broda. Williams brzmi bardziej światowo. Czy planuje pani karierę też za granicą?
Potwierdzam, zmieniłam nazwisko i nie jest to związane z tym z jakiej rodziny się wywodzę. W moim przekonaniu nie jest to nic nadzwyczajnego. Wielu artystów w Polsce, czy na świecie, zmienia nazwisko, przybiera pseudonim. Dobrze sobie to przemyślałam, nie była to nagła decyzja. Chęć zmiany nazwiska wibrowała już we mnie w liceum, a potem jako młoda aktorka czułam potrzebę niezależności, ważna była dla mnie moja własnej tożsamości. Zmieniłam na Williams, bo to bardzo popularne nazwisko, w Stanach Zjednoczonych to taki nasz „Nowak”. Chciałam się otworzyć na świat i pomyślałam, że jak dokonywać zmiany nazwiska, to całkowitej. Mam marzenia, a teraz wibracja mojego nazwiska jest z nimi spójna. Dla mnie najważniejsze jest, by grać. A w jakiej części naszej pięknej Ziemi przyjdzie mi grać, to jest mniej ważne.