Iwan Koniew

Górny Śląsk 1945. Genialna strategia Koniewa to mit, a operacji „Złote wrota” nigdy nie było

Genialny manewr marszałka Koniewa ocalił Katowice i Górnośląski Okręg Przemysłowy. Iwan Koniew przeprowadził błyskotliwą operację „Złote wrota”. Wybitny strateg Koniew celowo zatrzymał swoje czołgi, by zostawić Niemcom drogę odwrotu. Koniew oszczędził nam wojennych zniszczeń. Wszystko to, niczym mantrę, powtarzali nam historycy, pisarze i dziennikarze od 1945 roku przez cały okres PRL-u, a nawet dłużej. I wszystko to były bajki.

W rocznicę sowieckiej ofensywy z 1945 r. przypominamy, jak przez lata kłamano i jak było naprawdę.

Fakty są w sumie proste. 12 stycznia 1945 Armia Czerwona rozpoczęła wielką ofensywę z linii Wisły. Szybko przełamała niemiecką obronę. Rosjanie zajęli Częstochowę i Kraków, po czym zbliżyli się do Górnego Śląska. Sowieckie armie podeszły doń z trzech kierunków - naciskając Niemców od wschodu i północy oraz szeroko oskrzydlając od północnego zachodu. Wobec grożącego im odcięcia niemieckie wojska podjęły odwrót z GOP-u ku Odrze i Bramie Morawskiej. I okrążenia uniknęły. Rosjanie zajęli zagłębie przemysłowe, ale Wehrmacht w południowo-zachodniej części Górnego Śląska bronił się jeszcze miesiącami. A na Śląsku Cieszyńskim i Opawskim walki ciągnęły się niemal do końca II wojny światowej.

Gdyby Sowieci w styczniu 1945 okrążyli i zniszczyli siły niemieckie w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym, Bramy Morawskiej nie miałby wtedy kto bronić. Armia Czerwona przedarłaby się do Czech, co nie pozostałoby bez wpływu na ogólną sytuację Niemiec. Niewykluczone, że wojna zakończyłaby się jeszcze wcześniej, a sowieckie armie dotarłyby jeszcze dalej na zachód, niż stało się to wiosną 1945. Jednak w styczniu 1945 marszałek Iwan Koniew nie domknął górnośląskiego kotła. Ze strategicznego punktu widzenia było to niepowodzenie. Za które niefortunny dowódca mógł ponieść srogie konsekwencje. A nawet gdyby ich uniknął, to taka niechlubna zadra w wojskowym życiorysie musiałaby go nielicho uwierać.

Propaganda ruszyła

Na szczęście dla Iwana Stiepanowicza Koniewa przyszła mu w sukurs propaganda - sowiecka, a następnie PRL-owska. Propaganda bowiem nie afiszuje się porażkami. Nie tylko więc zwykła je ukrywać czy chociaż maskować, ale nawet potrafi ukazywać jako zwycięstwa. Tak właśnie bardzo szybko stało się z niepowodzeniem Koniewa. Marszałek, wyzwoliciel, zdobywca Berlina, a później naczelny dowódca wojsk Układu Warszawskiego musiał przecież stanowić postać nieskazitelną.

Propagandowe kłamstwa na temat górnośląskiego manewru Armii Czerwonej rozpoczęły się wkrótce po II wojnie światowej, by stopniowo wyewoluować do monstrualnych wręcz rozmiarów.

Dzięki taktyce Armii Czerwonej został uratowany ciężki przemysł - głosił w 1949 r. Dziennik Zachodni. Tezę tę rozwijając następująco:

Wojska radzieckie marszałka Koniewa otoczyły całe śląskie zagłębie przemysłowe manewrem oskrzydlającym, nie dając chwili wytchnienia uciekającym w popłochu niedobitkom armii niemieckich. Dzięki tej taktyce Armii Czerwonej został wyzwolony cały ogromny przemysł Śląska i oddany w całości w ręce jego prawowitych posiadaczy - Polaków.

Sowieckiego manewru redaktor DZ nie zawahał się nazwać genialnym. Czasami jednak opiewano nie tyle geniusz Koniewa, co jego szefa. Czyli stojącego na czele Armii Czerwonej Józefa Stalina. Tak uczyniło Życie Częstochowy w 1951 roku, wysławiając ofensywę styczniową jako owoc genialnej strategii stalinowskiej.

Manewr mistrzowski i genialny

W identycznym tonie pisał w latach 50. sam redaktor naczelny Dziennika Zachodniego, Stanisław Ziemba:

Czy uda się Armii Radzieckiej wyprzedzić Niemców, czy uda się jej pokrzyżować barbarzyńskie plany? Nie znano wtedy rozkazu Generalissimusa Stalina, ustalającego wytyczne dla takiego przeprowadzenia operacji, które by pozwoliło na uwolnienie cennego obszaru przemysłowego bez większych zniszczeń i udaremniło hitlerowskie plany zniszczenia.
(...) Stalinowska strategia triumfowała. Mistrzowski manewr okrążający i zaskakujący hitlerowców odebrał im wszelki czas na wykonanie zniszczenia. Musieli uciekać! Ratować własne głowy!

Genialne okrążenie, przeprowadzone przez zwycięską armię - entuzjazmował się legendarny naczelny DZ i jeszcze nie tak dawno temu żołnierz AK (żyć wszak trzeba). Ziemba miał wielu następców. W późniejszych latach chwycił za pióro, by opiewać Armię Czerwoną i Koniewa także Maciej Szczepański, za rządów Edwarda Gierka słynny szef Telewizji Polskiej. W roku 1970, jeszcze jako redaktor naczelny Trybuny Robotniczej, napisał (czy też najpewniej podyktował sekretarce) m.in. taki smakowity fragment:

Nadszedł wreszcie styczeń 1945 roku i genialny manewr Koniewa, który, wypełniając polecenia Naczelnego Dowódcy Armil Czerwonej, wyłuskuje z rąk hitlerowców nasz okręg przemysłowy w stanie nienaruszonym, mimo że już gotowali się oni do obrony równającej z ziemią nasze śląskie i zagłębiowskie miasta, kopalnie, huty i fabryki...

Oficjalna wersja historii

Dziennikarzom wtórowali historycy. Z profesorem Kazimierzem Popiołkiem na czele. Oto fragment z jego Historii Śląska, dzieła którego zadaniem było ująć swój temat „po linii i na bazie” (jak w owych czasach mawiano, a rozchodziło się o linię partii przewodniej i bazę ideologii wiadomej). W ujęciu Popiołka oficjalna wykładnia przebiegu wydarzeń w styczniu 1945 wyglądała więc następująco (wyróżnienie T.B.):

Niemcy zamierzali bronić górnośląskiego okręgu przemysłowego, zamienić go na twierdzę. Na szczęście jednak wbrew ich planom nie doszło tutaj do walk, które w tak gęsto zabudowanym terenie musiałyby przynieść ogromne zniszczenia kraju i śmierć tysiącom mieszkańców. Wojska niemieckie zostały zmuszone do szybkiego opuszczenia tego terenu. Na skutek bowiem zdobycia przez wojska radzieckie Tarnowskich Gór wojskom niemieckim na terenie centralnego okręgu przemysłowego zagroziło okrążenie i zniszczenie. Jednak dowódca 1 Frontu Ukraińskiego marszałek Iwan Koniew, działając zgodnie z decyzją Naczelnego Dowództwa Armii Radzieckiej, nakazującą nie dopuścić do walk w okręgu przemysłowym i jego zniszczenia, nie zamknął pierścienia wokół wojsk niemieckich, pozwolił im na wydostanie się zeń wąskim korytarzem w kierunku Żor. Toteż bez walki wyzwolone zostały w dniach 27 i 28 stycznia Katowice i Chorzów, nie zniszczony okręg przemysłowy znalazł się w rękach zwycięskich wojsk.

Co przeczuł marszałek Koniew

Tak też utrzymywał sam Koniew w swoich wspomnieniach, których pierwsze wydanie ukazało się w 1966 r. Aczkolwiek wywody jego były cokolwiek mętne i uważny czytelnik mógł dostrzec, że z jakiegoś powodu Koniew podejmuje decyzję o zostawieniu Niemcom drogi odwrotu dwukrotnie. Za drugim razem rozmyślając nad nią w stylu godnym samego Sztyrlica. Niemniej marszałek wydawał się nie mieć wątpliwości, że zadecydował słusznie, zaś wypadki potoczyły się w sposób ściśle odpowiadający jego zamierzeniom.

Nic więc dziwnego, że autorzy popularnych opracowań łatwo dawali się ponieść literackiej fantazji i nieraz szarżowali z rozmachem kozackiej kawalerii. Tak było w przypadku Franciszka Bernasa i Julitty Mikulskiej-Bernas i ich książki Upadek III Rzeszy z roku 1975. Uwaga, bo teraz to dopiero będzie jazda! Dawaj wpieriod:

(...) Koniew decyduje się pozostawić wąskie, liczące nie więcej niż 4-8 km wolne przejście pomiędzy Mikołowem a Tychami, przez które Niemcy mogliby się wycofać z pułapki.
(...) Niczym gigantyczna nagonka, kierująca zwierzę w upatrzonym przez siebie kierunku, wojska radzieckie ze wszystkich stron naciskają na przeciwnika. Niemcy, przerażeni zbliżającą się zewsząd nawałą armii radzieckich, obawiają się, że lada chwila mogą zostać ostatecznie odcięci i zamknięci w wielkim kotle. Nie mogą tylko zrozumieć jednego - jakim cudem tak dotąd precyzyjnie działający przeciwnik mógł dopuścić do pozostawienia im drogi ucieczki w kierunku Sudetów. Nie mają jednak czasu zbyt długo się nad tym zastanawiać. Do głosu doszedł instynkt ratowania własnej skóry, za wszelką cenę.
Nagle, zarówno wśród szeregowych żołnierzy jak i dowódców, przestaje się mówić o obronie. To , co swoją intuicją strategiczną przeczuł marszałek Koniew, staje się faktem. Hitlerowski garnizon Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego porzuca myśl o dalszej obronie, jak tez dokonaniu zaplanowanych zniszczeń (na co brakowało już czasu) i rozpoczyna szybki odwrót. Długimi kolumnami wlewa się w wąski korytarz owych „złotych wrót”.

„Złote wrota”? Nie przypominam sobie...

W tym czasie bowiem powszechnie już powtarzano klechdy o Złotych wrotach, i to najczęściej pisanych właśnie w ten sposób, z wielkiej litery (albo i z dwóch wielkich - Złote Wrota). Tak miał brzmieć kryptonim wielkiej operacji Koniewa, której kluczowym elementem było pozostawienie Niemcom wrót umożliwiających ucieczkę. Kto właściwie wymyślił tę chwytliwą nazwę - nie wiadomo. Lecz wydaje się, że tym kimś nie był sam Koniew. Ten bowiem, zapytany o operację Złote wrota przez polskiego dziennikarza, zdziwiony odparł, że... pierwsze słyszy.

- Nie, nie przypominam sobie, nie było takiej operacji. W każdym bądź razie - nie w wykonaniu I Frontu Ukraińskiego - wyznał w 1974 r. Eugeniuszowi Kostrzewie, pierwszemu sekretarzowi ambasady PRL w ZSRR i redaktorowi Trybuny Robotniczej. Mit Złotych wrót żył już jednak własnym życiem. Chociażby w 1982 r. taż sama Trybuna Robotnicza upierała się, iż Operacja okrążająca wykonana przez wojska 1 Frontu Ukraińskiego pod dowództwem marszałka Iwa­na Koniewa przeszła do historii sztuki wojennej pod kryptoni­mem „Złote Wrota”. Przyczynił się zresztą do tego sam Kostrzewa, który swoją książkę, poświęconą operacji Koniewa, mimo wszystko zatytułował... „Złote wrota”. Pisano więc o nich w najlepsze przez kolejne lata: znakomita operacja „Złote wrota” opracowana pod osobistym kierunkiem niezapomnianego marszałka Koniewa (Zagłębie w 1974 r.), słynna operacja „Złote Wrota (Życie Bytomskie w 1977 r.), i tak dalej, i tym podobne. Tego typu smaczków w prasie z epoki znaleźć można całe multum.

Niejeden dał się nabrać

Kłamstwo powtórzone tyle razy najzwyczajniej w świecie zaczynało brzmieć niczym czysta prawda. Tym bardziej, że na lep fantazji Koniewa dawali się wziąć nawet autorzy z Zachodu. Jak na przykład Christopher Duffy, autor książki Czerwony szturm na Rzeszę z 1991 r. (wyd. pol. 2007):

Koniew zdecydował się na rozwiązanie polegające na głębokim manewrze oskrzydlającym, w wyniku którego Zagłębie miało zostać zaatakowane z trzech stron, a Niemcy - zmuszeni do wyjścia na otwartą przestrzeń. Innymi słowy zastosował - tyle, że na większą skalę - technikę, dzięki której zajął wcześniej Kraków (którego zdobycie za sprawą przemyślnego manewru Koniewa jest bliźniaczym mitem rzekomego majstersztyku Iwana Stiepanowicza na Śląsku - przyp. T.B.).

Niejeden więc pozwolił się nabrać nawet w XXI wieku. Z pokorą przyznaję, że i ja należałem do takich delikwentów. A do tego, o zgrozo, sam raz czy dwa powtórzyłem te głupoty na gazetowych łamach. Wprawdzie solidnie upewniwszy się wprzódy, czy zachodni autorzy są zgodni co do takiej wersją wydarzeń. A byli! Uznałem więc, że kto jak kto, ale ci to już muszą pisać prawdę i wiedzą przy tym, co piszą! Otóż, jak się okazuje - wcale nie muszą, a i wiedzą niekoniecznie.

Kto zatrzymał czołgi Koniewa

Dla polskich czytelników czasów PRL-u wiedza o tym była praktycznie niedostępna. Inaczej, niż za Łabą. Tam jeszcze w 1963 roku ukazała się książka Walka o Śląsk 1944/1945 Hansa von Ahlfena. Niestety, opracowanie to nie miało szans publikacji w PRL. W książce byłego komendanta Festung Breslau i przy tym bezkompromisowego orędownika niemieckości Śląska nie brakowało bowiem sformułowań nie do przełknięcia przez komunistycznego cenzora (niejedno z nich pobudziło do polemiki jeszcze nawet redaktora polskiego wydania Walki o Śląsk, które ukazało się w 2009 r.). Von Ahlfen, mimo iż skupia się na opisach działań bojowych na bliższym mu Dolnym Śląsku, precyzyjnie jednak wymienia niemiecki pododdział, który w decydującym momencie stawił czoła nacierającej czołówce pancernej Koniewa i zdołał ją powstrzymać pod Rybnikiem. A mianowicie baterię przeciwlotniczą I.33, której uzbrojenie stanowiły słynne armaty 88 mm. Ta fenomenalna broń podczas II wojny światowej rozstrzygnęła na niemiecką korzyść niejedno starcie z nieprzyjacielskimi czołgami. Tak też się stało i tym razem. Następnie podchodzące od południowego-zachodu niemieckie posiłki w postaci oddziałów 8 Dywizji Pancernej i 1 Dywizji Narciarskiej zastopowały Rosjan na czas wystarczający do wycofania sił z zarysowującego się kotła w okręgu przemysłowym.

Przebieg tych walk w sposób najbardziej szczegółowy opisuje inny niemiecki autor, Georg Gunter w książce Ostatni wawrzyn. Geneza i dzieje walk na Górnym Śląsku od stycznia do maja 1945 roku, która ukazała się w Niemczech w 1974 r. (a jej polskie wydanie dopiero w 2017). Dodatkową zaletą książki Guntera są liczne szkice sytuacyjne, ułatwiające śledzić rozwój sytuacji dzień po dniu. Doskonale widać na nich prący na południe pancerny klin Koniewa, nieprzypadkowo osadzony w miejscu w takiej a nie innej chwili.

To była porażka. Koniewem zajęło się NKWD

W Polsce jednym z pierwszych, którzy zaczęli głosić prawdę o tym, co wydarzyło się na Górnym Śląsku w ostatnich dniach stycznia 1945 roku, był profesor Zygmunt Woźniczka. Nastąpiło to jednak dopiero po latach, w wolnej już Polsce. Uwagi śląskiego historyka rodem z Zagłębia nie uszły odkrycia, jakich w latach 90. XX wieku dokonali jego koledzy z Wojskowego Instytutu Historycznego, penetrujący niemieckie archiwum państwowe w Koblencji. Ich badania przyniosły rezultaty tak rewelacyjne, że wręcz szokujące. Jak się okazało, dopuszczenie do odwrotu niemieckich wojsk z GOP-u wywołało ni mniej, ni więcej, tylko gniew Stalina! Wódz nie dość, że nie uznał operacji Koniewa za sukces, to jeszcze posądził dowódcę 1 Frontu Ukraińskiego o nieudolność w dowodzeniu! Co gorsza nie pierwszą. Wskutek tego Koniewem w marcu 1945 r. zajęła się specjalna komisja dochodzeniowa NKWD, przed którą musiał się gęsto tłumaczyć.

A może chociaż w sowieckich archiwach zachowały się jakieś dokumenty, które potwierdzałyby wersję Koniewa? Dobre pytanie. Gdyż jakieś kwity i owszem tam są. Tyle, że świadczące o czymś wręcz przeciwnym.

W dostępnych archiwaliach nie znaleziono żadnego rozkazu nakazującego pozostawienie chociażby na chwilę owego korytarza w spokoju, lecz wręcz odwrotnie, zachowały się ponaglenia nakazujące jego likwidację - czytamy w książce Pamiętny rok 1945 na ziemi pszczyńskiej Zygmunta J. Orlika.

Prawdopodobnie Koniew, rozpaczliwie szukając usprawiedliwień przed inkwizytorami z NKWD, użył wykrętu, jakoby celowo pozostawił Niemcom drogę odwrotu. Trudno orzec, czy w tak przyjętą linię obrony sam w końcu uwierzył, ale jego ballada okazała się tak epicka, że rychło podchwycili ją propagandyści. Nu i pajechali...