Śląska historia jest niejednoznaczna. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym ostatnim słowie. Z jednej strony, jak się nad tym racjonalnie zastanowić, taka niejednoznaczność wydaje się oczywista w przypadku terytorium pogranicza zamieszkiwanego przez wielokulturową społeczność, a takim przecież był Śląsk przez wieki i mimo wszystko jest nadal. Z drugiej strony, warto zadać sobie pytanie: a czy historia musi coś znaczyć? Nie w sensie wartości – wartość znajomości przeszłości ma przecież czysto praktyczne walory – lecz w sensie.. sensu. Tego przecież nie wiemy. O to, czy historia ma sens, pytajcie filozofów.
Niestety – zdaniem przeważającej części opisujących, interpretujących czy po prostu dyskutujących o śląskiej historii, musi ona coś znaczyć. To znaczy każdy co istotniejszy, a nawet niejeden zupełnie drobny fakt ma dla nich wymowę. I staje się podstawą do tworzenia całkiem złożonych lecz jednoznacznych w swej wymowie interpretacji, opowieści, czy – jak to dziś się określa – narracji.
Na kruchych podstawach
Przykłady? Można podać mnóstwo.
Skąd pochodzi nazwa Śląska? Od Silingów? Aha – Silingowie to plemię germańskie, szczep Wandalów, ergo: Śląsk jest niemiecki!
A może jednak od ślęg, Ślęży czy Ślężan? Słowiańskie to słowa, ergo: Śląsk jest polski! Choć tak naprawdę, to nie wiadomo, jak się rzecz przedstawiała, a w czasach Silingów i Ślężan nie było ani Niemców, ani Polaków.
Opowieść o historii Śląska buduje się nieraz na faktach nie potwierdzonych i często co najwyżej domniemanych. Fakt: roku 845 ochrzciło się czternastu czeskich książąt. Domysł: byli wśród nich śląscy władcy plemienni, wniosek: wiwat chrzest Śląska A.D. 845! Czytaj: jaka tam chrystianizacja Śląska w związku ze chrztem Polski w roku 966 (choć chrystianizacja była procesem długim, który częściowo przebiegał już w czasach, gdy Śląskiem władali Piastowie).
Fakt: czeski książę Wratysław I panował w latach 905 – 921. Domysł: to od tej osoby, od konkretnego władcy Pragi pochodzi nazwa Wrocławia, wniosek: Czesi mają odwieczne prawa do Śląska. A, i to oni go schrystianizowali.
Przykłady z historii najnowszej? Fakt: we wrześniu 1939 ktoś strzela do żołnierzy Wehrmachtu z wieży spadochronowej w Katowicach, także w kilku innych punktach miasta padają strzały czy toczą się potyczki. Wniosek: Katowice (tak, Katowice, w sensie całego miasta) we wrześniu 1939 broniły się przed Niemcami, dowodząc tym swej polskości (też jako całe miasto). Fakt: żołnierze Wehrmachtu wkraczający 4 września 1939 do Katowic byli entuzjastycznie witani przez wielu mieszkańców. Wniosek: Katowice (też w sensie całego miasta) z radością przyjęły wejście Wehrmachtu, dowodząc tym swej niemieckości. Jedno i drugie podobnie nieprawdziwe w swym radykalizmie.
Anioły i demony
Co więcej, na podstawie jednego i tego samego faktu można wysnuwać wnioski zgoła odmienne. Przykładem obóz w Świętochłowicach-Zgodzie, gdzie byli więzieni, dręczeni i mordowani Ślązacy. Kto więził, dręczył i mordował na Zgodzie? Jeden odpowie: Polacy! Drugi: komuniści! Ktoś doda, że wcześniej był to podobóz Auschwitzu, a jeszcze ktoś, kogo właśnie Bóg opuścił, skomentuje bezrozumnie, że na Zgodzie siedzieli Niemcy i dobrze im tak.
Kolejną bolączką naszych opowieści o historii są interpretacje postaci (a co za tym idzie, narracje o nich). Kilka przykładów, hasłowo: Freidrich von Reden (demiurg przemysłu czy pruski wyzyskiwacz?), Karol Godula (czy Karl Godulla?), Wojciech Korfanty (jeden z najwybitniejszych śląskich polityków ever czy zdrajca Niemiec albo aferzysta przez Niemców skorumpowany - do wyboru), Michał Grażyński (sanacyjny satrapa czy budowniczy nowoczesnego Śląska?), Jerzy Ziętek (inicjator i realizator szeregu innych prospołecznych inwestycji na Śląsku czy komunistyczny dygnitarz, obciążony bezprawiami reżimu, a nawet uwikłany w jego zbrodnie?). Jakże często umyka interpretatorom prosta (jak mogłoby się wydawać) prawda, że niewiele spośród postaci historycznych jest w pełni jednoznacznych i tylko w baśniach spotkać można Gandalfa czy Saurona (kto uważnie czytał Tolkiena, ten wie, że obydwaj byli istotami o charakterze podobnym do chrześcijańskich aniołów). Prawdziwi ludzie miewają po kilka oblicz, naprawdę.
Jak opowiadać historię
Opowieści o historii Śląska często układa się z dowolnie wybranych klocków, tak dobierając fakty historyczne, by pasowały do przekonań autora. Zjawisko to można zaobserwować także na poziomie instytucji czy inicjatyw realizowanych za ciężkie publiczne pieniądze, jak Panteon Górnośląski czy Aleja Polskiego Dziedzictwa Śląska, snujące opowieść o śląskiej historii zbudowaną ze ściśle wyselekcjonowanych klocków, dobieranych pod tezę o politycznym zabarwieniu. A przecież można inaczej, w sposób bardziej wyważony, prezentujący różnorodne fakty i pozostawiający miejsce na refleksję odbiorcy.
Dobrym przykładem – przykładem dobrych praktyk, chciałoby się rzec – jest tu Muzeum Powstań Śląskich, z plebiscytową urną wyborczą na końcu ekspozycji, gdzie można symbolicznie opowiedzieć się za Polską lub Niemcami. Przy czym z tego głosu nikt (chyba?) nie robi politycznych deklaracji. Dużo dobrego można również powiedzieć o filmie dokumentalnym „Złote Jabłko, czyli krótka opowieść o długiej historii Górnego Śląska” w reżyserii Janusza Kujałowicza, przeważnie poprzestającego na prezentacji faktów nawet – a może zwłaszcza – gdy porusza tematy trudne, takie jak powstania śląskie, druga wojna światowa, godka. Taka rzetelność procentuje, budując zaufanie do opowiadającego historię w taki sposób. Gdyż „Złote Jabłko" jest po prostu ciekawą opowieścią o Śląsku i Ślązakach, mając wszelkie szanse, by tłumaczyć ten Śląsk na zewnątrz, w Polsce i Europie.
Film Kujałowicza to ambitna próba syntezy dziejów Górnego Śląska, jednak podobną metodę realizacji można stosować, prezentując wycinki naszej historii. Dowodem filmy Adriana Szczypińskiego o księdzu Carlu Ulitzce. Można? Można. I w gruncie rzeczy wystarczy stosować się do zasady tak podstawowej, jak oddzielanie faktów od komentarza.
Może Cię zainteresować: