Polskie zabytki i dzieła sztuki będące polską własnością rabowali Niemcy i Sowieci. Dodatkowo po wojnie robili to samo szabrownicy, a i zdemoralizowani obywatele. Od 1945 r. specyficzna sytuacja panowała w części Śląska, która przed wojną stanowiła teren Niemiec, a w wyniku zdobycia jej przez Armię Czerwona i postanowień konferencji w Poczdamie znalazła się pod administracją polską. A więc na całym Śląsku Dolnym oraz dużej części Górnego, zwanej od lat międzywojennych Śląskiem Opolskim. Przed zakończeniem wojny, a i w pierwszych latach powojennych polska władza na śląskich (i nie tylko "Ziemiach Odzyskanych" była zresztą mocno ograniczona przez okupujące te ziemie wojska sowieckie - zarówno oficjalne wojenne komendantury, jak i bezkarnych, niezdyscyplinowanych żołnierzy i oficerów, niezależnie od ich stopnia wojskowego.
Złodzieje w mundurach, złodzieje w habitach
Na Śląsku ofiarą rabunków na padały nie tylko śląskie dobra kultury. W pierwszych latach II wojny światowej na Śląsk (nazywany "schronem przeciwlotniczym Rzeszy" z racji tego, ze długo pozostawał poza zasięgiem startujących z Anglii bombowców) trafiały ewakuowane tu z obawy przed zniszczeniem w wyniku alianckich nalotów zbiory muzealne z głębi Niemiec. A także dzieła sztuki zrabowane przez Niemców w okupowanej Europie. Z kolei pod koniec wojny na Dolny Śląsk (i dalej do Niemiec) ewakuowane zostały zasoby muzeów z Górnego Śląska i zabytki zagrabione przez okupantów w Generalnym Gubernatorstwie. Z kolei w latach 1944-1945, szereg zabytków i dzieł sztuki ewakuowano ze Śląska na zachód Niemiec, m.in. do Berlina. Niektóre wróciły, niektóre padły ofiarą rabunku lub uległy zniszczeniu, niektóre zostały na zawsze (najpewniej są wśród nich i takie, które zapomniane i nierozpoznane przed dziesięciolecia zalegają w muzealnych magazynach).
Od 1945 r. Śląsk łupili nie tylko Sowieci. Poza licznie penetrującymi jego tereny w poszukiwaniu łatwego zysku na "poniemieckim" (a zatem niby to niczyim) majątku szabrownikami, z nadarzających się sposobności korzystali także zdemoralizowani przedstawiciele lokalnych władz (administracji, milicji, Urzędu Bezpieczeństwa, wojska), a nawet duchowni. Wymownym dowodem działalności także i tych ostatnich są losy tak zwanego graduału raciborskiego (średniowiecznej księgi liturgicznej, stanowiącej zbiór pieśni mszalnych). Zabytkowa księga zaginęła po 1945 roku. Po latach cztery wydarte z niej karty odnalazły się w muzeum Sieradzu, które pozyskało je ponoć od anonimowego żołnierza WP, resztę zaś wywieźli do swojej biblioteki w Krakowie... dominikanie, zawiadujący w latach 1946-1947 nieformalnym klasztorem tego zakonu w Raciborzu. Wraz z kilkudziesięcioma paczkami innych książek i w tajemnicy przed samym biskupem Bolesławem Kominek, administratorem apostolskim Śląska Opolskiego a nazywając swój postępek - uwaga! - rewindykacją. Możliwe jednak, ze jeszcze przed skokiem "bibliofilów" w habitach ktoś wydarł z księgi kilka kart. Kolejne bowiem, poza tymi z Sieradza, wypłynęły w 1995 i 2004 roku na zagranicznych aukcjach dzieł sztuki w Hamburgu i Londynie. Za drugim razem udało się je odzyskać i dosłownie już - bo tym razem do macierzystego Raciborza - rewindykować.
Na tropie zaginionych obrazów
Zbiory Muzeum Śląskiego w Katowicach zaczęły ulegać rozproszeniu już wkrótce po wybuchu II wojny światowej. Na miejsce przeznaczenia, jakim był zamek w Lublinie, nie dotarł jeden z dwóch transportów dzieł sztuki. Został zniszczony po drodze, duża część jego ładunku przepadła bez wieści i być może już na zawsze. Takiej ostateczności uniknął np. obraz "Góral" Kerstena. Szczęśliwym trafem odkryła go na strychu prywatna osoba. Dzieł oznajdowało się w opłakanym stanie, jednak nadal opatrzone było informacją o właścicielu, a nawet sygnaturą. Odkrywca sam skontaktował się z Muzeum i w 1983 roku tułaczka obrazu zakończyła się powrotem do Katowic. Podobnie stało się z obrazem "Jeńcy" Teodora Axentowicza, odnalezionym w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W jaki sposób tam trafił, tego nie wie nikt. W każdym razie w 1998 r. Muzeum Śląskiemu udało się go odzyskać.
Niedawno wydawało się, że katowickich muzealników niewiele dzieli od rewindykacji ze stolicy - tym razem z Muzeum Narodowego - kolejnego klasycznego obrazu polskiego malarza. Chodziło o obraz Henryka Siemiradzkiego "U źródła", pochodzący z działu sztuki przedwojennego Muzeum Śląskiego i od lat bezskutecznie poszukiwany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego jako strata wojenna.. W 2021 r. Maciej Bartków, śląski badacz historycznych tajemnic oraz autor licznych poświęconych im książek i artykułów, opublikował w miesięczniku "Odkrywca" artykuł, z którego wynikało, że zaginione w 1945 r. dzieło Siemiradzkiego, znajduje się obecnie Muzeum Narodowego w Warszawie. Czy obraz, który trafił do depozytu warszawskiej placówki w latach 70. w wyniku rozbicia przestępczej szajki, tak zwanego gangu Mętlewicza, był tym samym, co zaginiony z Muzeum Śląskiego? Ani ono, ani Muzeum Narodowe, nie okazały się niestety co do tego przekonane, w sprawie interpelował nawet w Sejmie poseł PiS Wojciech Szarama, zapytując 2 czerwca 2021:
1. Czy znana jest ministerstwu opisana powyżej sprawa zaginionego obrazu Henryka Siemiradzkiego?
2. Czy w Muzeum Narodowym planuje się przeprowadzić inwentaryzacje na ewentualną okoliczność przechowywania w nim innych obiektów uznawanych za zaginione?
3. Jakie działania podejmie MKDzNiS w celu ustalenia właściciela obrazu i ewentualnego przekazania go Muzeum Śląskiemu w Katowicach?
Wojciech Szarama argumentował, iż (...) fotografia obrazu nie pozostawia raczej wątpliwości, iż mamy w tym przypadku do czynienia z zaginionym obrazem Muzeum Śląskiego. Tym bardziej, iż z żadnej dostępnej publikacji poświęconej postaci Henryka Siemiradzkiego nie wynika, że artysta ten namalował dwa identyczne obrazy, nie różniące się od siebie żadnymi szczegółami.
22 lipca 2021 na interpelację odpowiedział Jarosław Sellin, sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, stwierdzając, iż chodzi o dwa różne obrazy:
Stan badań na dzień dzisiejszy pozwala uznać, że dzieła te nie są tożsame i są to dwie wersje tej samej sceny.
Jarosław Sellin uzasadnił to stwierdzenie wynikami analizy porównawczej, nie prezentując wszakże jej szczegółów ani nazwisk ekspertów, będących jej autorami. Wskazał też na możliwość, że poszukiwanym dziełem Siemiradzkiego jest obraz, znajdujący się w Rosji w rękach prywatnych.
- Gdyby jednak kolejne analizy historyków sztuki i konserwatorów udowodniły, że obraz ze zbiorów MNW jest tożsamy z płótnem skradzionym z Muzeum Śląskiego w Katowicach, MNW rozważyłoby możliwość przywrócenia tego dzieła do zbiorów instytucji macierzystej, w trybie przepisów ustawy o muzeach z 1996 roku - zakończył Sellin. Jak więc widać, mimo iż powrót obrazu "U źródła" do Katowic pozostaje w sferze dobrych życzeń, to sprawa bynajmniej nie jest zamknięta.
Dobre praktyki muzealników
Pozostając przy dobrych życzeniach - może jednak okaże się, że obraz z Muzeum Narodowego i tak zobaczymy kiedyś w Katowicach? Przecież wystarczy chcieć. Piękny i pouczający przykład tego, że mocno stąpający po ziemi muzealnicy potrafią się ze sobą dogadać, by stworzyć cos pozytywnego, mamy w Bytomiu. Jest nim miecz z Kielczy i świetna, inspirowana tym zabytkiem wystawa archeologiczna Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu z 2018 roku. Miecz z Kielczy to unikatowy, celtycki oręż z epoki brązu, liczący sobie już blisko 3 tysiące lat. Bezcenny zabytek od 1929 r. był ozdobą archeologicznych zbiorów Oberschlesisches Landesmuseum (czyli dzisiejszego Muzeum Górnośląskiego). Zaginął jednak po tym, jak w końcu 1944 r. został ewakuowany wśród innych najcenniejszych zabytków archeologicznych placówki. Odnalazł się po 70 latach w Muzeum Powiatowym w Nysie. I to nie cały, gdyż jakiś rabuś czy złomiarz (albo obaj w jednym) połasił się na cenny brąz z głowni i rękojeści. Ale reszta miecza przetrwała i w 2014 r. zidentyfikował go Michał Bugaj z Oddziału Terenowego Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Katowicach. Zabytek pozostał własnością nyskiego muzeum, jednak wypożyczono go stamtąd do Bytomia w ramach wystawy. Ponadto miecz z Kielczy został zrekonstruowany komputerowo, a jego wirtualną replikę również zaprezentowano na wystawie, obok innych brązowych mieczy z przepastnych bytomskich zbiorów.
W tym przypadku mowa o współpracy dwóch śląskich muzeów, ale można znaleźć więcej podobnych przykładów dobrych praktyk pomiędzy muzealnikami ze Śląska i Polski.
Nieczęsto zdarza się okazja, aby właśnie ten - jakże wyjątkowy - fragment naszej kolekcji udało się rozbudować - cieszył się w 2020 r. Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu. - Dzięki życzliwości i otwartości dyrekcji Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu i Muzeum Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego nasza prezentacja została w jakże istotny sposób wzbogacona. Udało się nam nie tylko scalić dwa - znajdujące się częściowo u nas, a częściowo w obcych kolekcjach muzealnych - bezcenne dzieła śląskiej sztuki średniowiecznej: pentaptyk Pięciu Boleści Marii oraz nastawę ołtarzową z Pietą (obecnie zaginiona) z kościoła św. Elżbiety we Wrocławiu, ale także dopełnić naszą wystawę niezwykłej urody figurą św. Katarzyny autorstwa Jacoba Beinharta.
Jak do tego doszło?
Lecz to jedna strona medalu. Drugą podkreślają wszyscy, którym urządzone choćby i z największym kunsztem i przepychem muzealne wystawy nie zastąpią oryginalnych wnętrz śląskich świątyń.
W jaki sposób skarby śląskiego średniowiecza trafiły w głąb Polski? Nietrudno się domyślić.
W roku 1945 bezpośrednio za linią frontu postępowała ekipa polskich muzealników starających się ratować i chronić wszelkie możliwe dzieła sztuki z obiektów świeckich i kościelnych. Była to działalność zasługująca w owym czasie na najwyższe uznanie. Zgromadzone eksponaty umieszczono w magazynach i salach muzealnych, głównie Muzeum Narodowego w Warszawie, w miarę możliwości odpowiednio je konserwując i porządkując.
Najwięcej dzieł sztuki sakralnej zabrano ze zrujnowanych świątyń Dolnego Śląska (głównie Wrocławia) i Pomorza Gdańskiego (głównie Bazyliki Mariackiej w Gdańsku). Po wojnie dużym wysiłkiem, przy pomocy władz, większość tych kościołów odbudowano, ale tylko niewielka część dawnego ich wyposażenia wróciła na pierwotne miejsce. Z części tych zbiorów utworzono Galerię Sztuki Średniowiecznej Muzeum Narodowego w Warszawie. Część przekazano do innych muzeów państwowych. Znaczna część pozostała w muzealnych magazynach, często w skandalicznych wręcz warunkach. W odniesieniu do wyposażenia Bazyliki Mariackiej w Gdańsku, niezależnie od jego innego stanu prawnego w porównaniu do wyposażenia kościołów wrocławskich, dzięki staraniom wielu wybitnych osobistości i zwyczajnemu zdrowemu rozsądkowi większość tego wyposażenia już wróciła na swoje miejsce, a zapewne wróci i reszta. Natomiast jak na razie milczy się o dalszym losie obiektów zabranych ze świątyń tej miary co katedra wrocławska. Z wielu względów jest to sytuacja z gruntu absurdalna, niemająca nic wspólnego z autentyczną troską o ochronę narodowego dziedzictwa - tłumaczyła w 2002 r. poseł Gertruda Szumska, zwracając się do ministra kultury o w sprawie zwrotu dzieł sztuki średniowiecznej świątyniom wrocławskim.
Zatem nawet gdy sam cel był więc szczytny, a poczynania muzealników szlachetne, nie mając nic wspólnego z rabunkiem (a nawet przed nim chroniąc), to skończyło się, jak skończyło. Bezcenna część dziedzictwa śląskiej kultury i historii ze Śląska zniknęła.
Rewindykować, kiedy się da, pamiętać koniecznie!
Przy okazji przypomnijmy, że także duża część zabytkowych cegieł, które posłużyły do rekonstrukcji zniszczonej warszawskiej Starówki, pochodziła z zabudowy śląskich miast, szczególnie z Wrocławia - z historycznych kamienic zburzonych i spalonych w wyniku działań wojennych bądź późniejszych sowieckich ekscesów. Pamiętajmy więc o tym, a i warto, by warszawiacy pamiętali, że Śląskowi zawdzięczają nie tylko Most Śląsko-Dąbrowski. Nawet, jeśli o jakiejkolwiek rewindykacji nie może w tym przypadku być mowy - mimo iż specjaliści byliby zapewne wskazać pochodzenie niejednej cegły, to ich odzyskiwanie stanowiłoby rzecz jasna utopię. Sam już pomysł okrzyczano by w Polsce świętokradczym. Dajmy więc spokój - ale nie dajmy zapomnieć.
Specyficznym, bo "wewnątrzgórnośląskim" szabrem i to przeprowadzonym w majestacie prawa było przeniesienie kutego ogrodzenia i głównej bramy parku pałacowego von Donnersmarcków w Świerklańcu do Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku. Do dziś zdobią tam (obramowane dwoma socrealistycznymi pawilonami) wejście do zoo. Nie brakuje lokalnych patriotów i aktywistów, którzy postulują przywrócenie ich na pierwotne miejsce. I fakt, że tego rodzaju społeczne inicjatywy czasami odnoszą skutek, o czym świadczy przypadek słynnego "Lwa śpiącego" (Schlafender Löwe)", bytomskiej rzeźby z 1873 roku, zaprojektowanej przez Theodora Kalidego, a wywiezionej do Warszawy w 1953 r. i tam zidentyfikowanej w 2006 r. Starania o jej zwrot do Bytomia przyniosły skutek i od 2008 r. lew stoi już na rynku swojego miasta. Wprawdzie formalnie stanowi depozyt i figuruje w rejestrze zabytków ruchomych województwa mazowieckiego.
Może Cię zainteresować:
Legendarne skarby Śląska. Zrabowane sztaby złota, tysiącletnie srebro i perły Daisy von Pless
Może Cię zainteresować: