W latach 1941-1944 aż cztery razy przetoczył się front przez Ukrainę. Czterokrotnie rozgorzały na niej krwawe bitwy. W 1941 roku Niemcy szli na wschód podczas operacji Barbarossa. Dotarli aż na Krym i do dalekiego Rostowa nad Donem, skąd jednak Armia Czerwona odrzuciła ich aż po Charków i Donbas. W 1942 roku Wehrmacht rozpoczął kolejną ofensywę, która doprowadziła go do Stalingradu oraz na Kaukaz. I znów musiał się cofać. Swój zagrożony całkowitą katastrofą front Niemcy utrzymali zaskakującym kontratakiem marszałka von Mansteina pod Charkowem. Ale od lata 1943 roku, po tym jak nie udało im się wygrać ogromnej bitwy pod Kurskiem, niemieckie armie już tylko się wycofywały. Długotrwały odwrót z Ukrainy odbywał się wśród zaciętych walk. Do 1944 roku Niemcy utraciły Ukrainę, zostawiając za sobą prócz wojennych zniszczeń (będących dziełem tak ich samych, jak i Sowietów) setki tysięcy poległych. Wielekroć razy pochowanych w masowych grobach i bezimiennych mogiłach. Wśród nich - żołnierzy Wehrmachtu ze Śląska.
Tych kulek my sie boli
Prosty górnośląski żołnierz walczący na froncie wschodnim znajdował się w sytuacji bez wyjścia. Nawet jeżeli był ducha polskiego, uważał się za polskiego patriotę i został powołany do niemieckiego wojska wbrew swoim propolskim przekonaniom. Poddając się w sprzyjających okolicznościach na froncie zachodnim, mógł się spodziewać co najmniej ludzkiego traktowania w niewoli. A nawet propozycji zaciągnięcia się do Polskich Sił Zbrojnych, której wielu nie odrzucało i z niej chętnie korzystało. Na Wschodzie było inaczej. W Rosji, na Białorusi i na Ukrainie walczyły ze sobą dwa totalitarne reżimy, obłąkane chorymi ideologiami hitleryzmu i stalinizmu. Ślązaka poddającego się Sowietom, o ile nie zostałby z miejsca zabity, czekało bicie, poniżanie, nawet tortury. A później w najlepszym razie wyniszczająca praca w obozie. Przypadki śląskich jeńców, którym pozwolono służyć w Armii Berlinga, utworzonej w ZSRR z łaski Stalina przez polskich komunistów, były niezmiernie rzadkie. Dlatego nawet jeżeli Ślązacy w szeregach Ostheer - Armii Wschodniej - trafili na Ukrainę wbrew swej woli, to jednak bili się tam z Sowietami zaciekle. Wyłącznie po to, by przeżyć. Co nie było łatwe.
Alojzemu
Gonszczowi się udało. Po latach tak opisywał inferno, w jakim
znalazł się pod Charkowem (Henryk Ganobis i Alojzy Lysko, Ożywieni
przez miłość i pamięć): Roz był angrif, szli my na Rusa. Żeby
se dodać odwagi wojsko śpiywało "Hajdi, hajdo...", a jo
rzykoł na głos "Ojcze nasz, zdrowaś Maryjo...", zeby niy
dostać kulki kaj w głowa, w brzuch, abo w serce. Tych kulek my sie
boli, bo każdo inno, to była świynto kula. Ranny wojok idzie do
lazaretu i wtynczos go cofiom do zadku. A innym
razym Rusy szli na nos. To było mrowi, porachować tego niy szło,
aże ćma. Niykierzy niy mieli broni ino jakiś myloki. Nasz
feldfebel, jak to uwidzioł, w tyn moment osiwioł. Jak przyszeł
rozkaz strzylać, to nom wszystko z rąk leciało ze strachu. Jedni
to nawet do galot robili. My strzylali, że lufy aże były czyrwone
od goraca, a ta chmara parła na nos durch. Juz sie wydawało, że
nos zadeptajom. No, dobrze, że zaczła w Rusa prać nasza
artyleryjo. Śtopli, a za chwila zaczli uciekać po stepie ku swoim.
W późniejszych walkach na Ukrainie Gonszcz dostał upragnioną „świętą kulę”, która przeszyła mu nogę. „Zazdroszczę ci, że jesteś ranny. Wychodzisz z tego piekła” - usłyszał od lekarza. Przetrwał. Jednak tysiące innych zginęło.
Niy było chrześcijańskiego pochówku
Poginyło naszych dużo - usłyszał Alojzy Lysko od wdowy Marii Polko z Bojszów. - A co za śmierć mieli? Toż dobrze, jak kiery dostoł kulka w głowa, to ani borok nie wiedzioł, co sie stało... Ale wiela to było takich, co sie godzinami mynczyli, zanim porączyli... Wiela to było takich, co rozbebeszyni prosili koegów, żeby jich dobili. Wielu umarło z głodu w niewoli, wielu zamynczono u partyzanta... Śmierc to śmierć... Spytejmy, jak te nasze biydoki były pochowane. No toż dobrze, jak taki wojok podł kajś w Europie... To mu jeszcze jaki grób usypali i postawili krzyż. Ale u Rusa? Tam niy było chrześcijańskiego pochówku. Ludzie żyli tam bez Boga. Do dołów po bombach, do bele jakich dziur bagry spychały ciała tysiyncy zabitych i ciyżko rannych, co jeszcze niy skonali.
Po poległych pozostały listy z frontu i wspomnienia ich opowieści, snutych w domu podczas krótkich urlopów . Czasami relacje kolegów z wojska, którym udało się unieść głowę z piekła Ostfrontu, choć nierzadko okaleczonych na ciele, a prawie zawsze na duszy. Na ziemi pszczyńskiej takie okruchy pamięci o jej synach, którzy nie powrócili w rodzinne strony, zbierają lokalni historycy, jak Alojzy Lysko i Henryk Ganobis. W 1999 roku Lysko opublikował głośną książkę To byli nasi ojcowie. W swoim prawdziwie pionierskim dziele opisał tragiczne losy kilkudziesięciu Ślązaków - żołnierzy Wehrmachtu z jego rodzinnych Bojszów i okolicy.
- To była książka, która dokonała przewrotu - mówi Lysko. - Nie tylko w moim myśleniu, ale we wszystkich czytelnikach. Okazała się, że wyzwoliła wielu z milczenia. Zaczęli ludzie mówić głośno: „A ja też jestem sierotą, a ja też miałam ojca czy brata w niemieckim wojsku”. Bo dotychczas to był temat tabu, skrywano go, bano się konsekwencji.
Jego ojciec Alojzy Lysko padł właśnie na Ukrainie, pod wsią Jamki na południe od Kijowa 12 stycznia 1944 roku.
Jo przeżył boch mioł szczyści - opowiadał Józef Sosna z Miedźnej, towarzysz broni Lyski ojca - Tego szczyścia niy mieli moi kamraci. Co sie z nimi stało - dokładnie niy wiym... Żodyn dokładnie niy wiy, jak jest łogiyń. Kożdy wtynczos patrzy, jakby swoi życi ratować... Z tego, co mi łopowiadali, ci, co przeżyli - Alojz tam zostoł na zawsze... Jo myśla, że tyn ruski tank go rozjechoł... Te pierony, tak sie z nami zabowiali...
Śmierć na sto sposobów
Alojzy Baron z Bojszów Górnych walczył i zginął na Krymie. Był początek 1942 roku. Na stepach akermańskich budziła się wiosna. Zieleniła się trawa. Czasem ukradkiem spoglądali na połyskujące w oddali Morze Czarne, na malowniczą skalę Ajudahu i majaczący w oddali Czatyr-Dah. Piękny tam był świat - opisuje Lysko w swojej książce. - W okopach jednak musieli być czujni, gdyż każdą nieostrożność wykorzystywali snajperzy. W bardzo widną noc z 8 na 9 kwietnia 1942 roku ich trzyosobowa czujka musiała przeskoczyć otwartą przestrzeń, aby dostać się do sąsiedniej transzei. I podczas tego manewru trafiła go kula sowieckiego strzelca. Było to w miejscowości Assan. Także August Węgrzynek zginął na Krymie, 28 lutego 1944 w Kerczu.
Zaś Feliks Biolik znalazł się w rejonie Charkowa. Z umocnień, jakie tam wykonywano widać było, że szykuje się wielka bitwa. Tak było. W lipcu rozpętało się tam prawdziwe piekło. [...] Dla młodych i wrażliwych chłopców było tam wprost do zwariowania. Wszędzie śmierć na sto sposobów, wszędzie jęki, błagania, krew i strzępy ludzkiego ciała, nieustanny huk, paniczny strach, brak snu... Kilka tygodni później poinformowano rodzinę, że Wasz Syn, Feliks podczas ciężkich walk obronnych w rejonie Charkowa poniósł w dniu 21.08.1943 r. bohaterską śmierć za Wodza, Naród i Ojczyznę.
Podobne listy docierały pod niejeden dach. Te straszliwe słowa czytali bliscy Bernarda Buli, który poległ podczas walk o Charków:
Kochana Rodzino, z bólem zawiadamiamy, że Wasz syn, grenadier Bernard Bulla wypełniając swój żołnierski obowiązek, w dniu 9 sierpnia 1943 roku, zginął za Ojczyznę. Bernard dostał odłamkiem granatu. Koledzy, którzy byli przy nim, stwierdzili natychmiastową śmierć. Kontrnatarcie Rosjan uniemożliwiło ściągnięcie ciała i odebranie rzeczy osobistych.
Rodzinna tragedia na tym się nie skończyła. Bez wieści zaginął na Ukrainie Teodor, starszy brat Bernarda:
W styczniu 1944 roku do domu Bulów na Dworzysku listonosz przyniósł niepokaźny paczuszek. Ojciec rozerwał lak i szybko przewertował zawarte w przesyłce dokumenty. Trwożliwie szukał najważniejszego zdania. Z bólem odczytał: Vermist. Zaginął bez wieści pod Czerkasami 13 grudnia 1943 roku.
Wystawili mu drewniany krzyż
Kronikarzem wojennych tragedii Ślązaków z okolic Bierunia Nowego jest Henryk Ganobis, autor napisanej wraz z Alojzym Lyską książki Ożywieni przez miłość i pamięć. Dla wielu z nich miejscem śmierci i wiecznego spoczynku stała się Ukraina:
Józef Jaromin 1 lutego 1944 r. w miejscowości Selenaja na Ukrainie, jako starszy kapral zginął podczas walki, postrzelony seria z pepeszy (Bauchsuss). Spoczął w Wielkiej Lepetysze, grób nr 24. Wilhelm Grzywa padł 3 września 1944 roku w kołchozie Wesoły Kut (Wessely Kut) za Tiraspolem nad Dniestrem. Miał tam pojedynczy grób. Karol Jaromin zaginął pod Konstantynowką. Miejscowość Konstantynowka została odbita przez Rosjan około sierpnia 1943 roku. Daty śmierci Karola Jaromina należy szukać w tym czasie. Czy jego szczątki nadal leżą w pierwotnej mogile frontowej? Prawdopodobnie tak, gdyż w spisie poległych żołnierzy niemieckich na wojennym cmentarzu w Charkowie Karol Jaromin nie figuruje. Prace archeologiczne w tym rejonie zostały przerwane, ze względu na toczącą się tam wojnę (2014). Gotfryd Kołodziej zginął we wsi Swatoporowka pod Charkowem 15 lutego 1943. Józef Konieczny z Nowego Bierunia - 2 października 1943 w Krzywym Rogu, podobnie jak Józef Latocha w lutym 1944. Karol Moczała poległ podczas próby wyrwania się z okrążenia pod Czerkasami, a bracia Józef i Paweł Wadas pod Charkowem i Czerniowcami. Bernard Walus na leśnej polanie w pobliżu Charkowa został zastrzelony przez ruskiego snajpera. Zginął 12 marca 1943 roku mając 21 lat. Tam został nocą pochowany przez kolegów. Ciało koledzy owinęli w biały płaszcz maskujący i wystawili mu drewniany krzyż z imieniem i nazwiskiem oraz datami urodzin i śmierci. Z wiadomości, jakie otrzymała rodzina z Niemic, w miejscu jego pochówku zbudowano po wojnie cerkiew prawosławną. Ludwik Żołna poległ od postrzału w głowę w Korkujiwce. Edward Kanaszewicz ze Ścierni zmarł z ran odniesionych w walkach pod Podhajcami.
Boże, wejrzyj na nich
Jeszcze do dzisioj na ruskich stepach biylejom ponoś ludzki kości i błąkajom sie duszyczki naszych chłopców - mówiła Lysce Maria Polko. - Boże, wejrzyj na nich... Na tych biydoków... - prosza każdego dnia.
- Ważne jest dla rodzin, w tej chwili już dla wnuków i prawnuków, gdzie są te szczątki - mówi Alojzy Lysko. - Całe szczęście, że Niemcy szanują zabitych, poległych żołnierzy. Po odpowiednich rządowych porozumieniach od chyba 20 już lat prowadzi się wielkie prace archeologiczne nad wydobywaniem tych szczątków z mogił polnych, frontowych i przenoszeniu ich do pięknych, okazałych cmentarzy zbiorczych, wojennych. Na Ukrainie powstało ich kilkanaście. Byłem na takich cmentarzach. Szczególnego przeżycia doświadczyłem, będąc na tym, gdzie spoczywa mój ojciec. Największą, najlepszą manifestacją pokoju są groby żołnierskie - uważa pisarz.
Po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 roku dalsze prace poszukiwawcze i ekshumacyjne pochówków niemieckich żołnierzy z lat II wojny światowej zwolniły jednak lub wręcz zamarły. W 2022 roku na Ukrainie znów przybywa wojennych grobów, a kolejna szalejąca tam, straszliwa wojna przetacza się także nad mogiłami Ślązaków.