Podczas jednego meczu na Arenie Zabrze kibice Górnika zostawiają po sobie dwa tysiące litrów łupin po skubanym słoneczniku. W perspektywie całego sezonu Arena Zabrze ma już 25 tysięcy litrów łupin po słoniolu, co przekłada się na blisko 700 worków ze śmierciami o pojemności 40 litrów. Co ciekawe, gdy Górnik gra z klubem z Polski, to tylko na trybunach gospodarzy trwają próby pobicia rekordu świata w ilości zjedzonego słonecznika, a taka Lechia zostawia po sobie puste trybuny.
Słoniol - stadionowy fast food
Słonecznik jako symbol pożywienia kibica to bez wątpienia śląska tradycja. Chociaż bywa znany poza Śląskiem, tak tam nigdy nie dorobił się statusu legendy. Niby we Wrocławiu zdarza się jeść słonecznik na meczach, czy też w Warszawie bywa czasem jedzony jako łuskany, ale tylko na Śląsku jest to cały kod kulturowy i tak silna tradycja. Poza Śląskiem nie występują przed stadionami sztandy oferujące słonecznik. Tylko na Śląsku słoniol urósł do rangi prawdziwego fast foodu stadionowego. Prawie każdy go je i jest odpowiednikiem hot dogów z amerykańskich stadionów. A jak mówią nam zarządcy Areny Zabrze: Jest to trudna tradycja, ale honorujemy ją, Nie ma meczów na Śląsku bez słonecznika.
Śledzenie historii tej tradycji nie jest specjalnie łatwym zadaniem, dla najstarszych słoniol był na stadionach od zawsze. Wydaje się, że od lat 20., może 30. XX wieku wraz z rosnącą popularnością piłki nożnej pojawił się prażony słonecznik. Tani i jak smaczny. Czasem nawet świeżo prażony w budach (albo podgrzewany), z posypką w postaci soli albo mieszanki przypraw (najwytrwalsi jedli bez niczego) i obowiązkowo w tytce zrobionej z gazety.
Do tytki z gazety albo prosto do kieszeni. Odmierzany kieliszkiem
Chociaż koniec lat 80. przyniósł rewolucję w postaci plastikowych opakowań na słonecznik, tak zdarza się, że nadal serwuje się w tytkach z gazet. Zresztą taka tytka miała przewagę nad innymi opakowaniami, bo to sprzedawca osobiście sypał do niej słonecznik i tym sposobem zawsze mógł się pomylić na korzyść kibica, lub zwiększyć ilość porcji z jednej do półtorej czy nawet potrójnej. Taka porcja zapewne odpowiadała tygodniowemu zapotrzebowaniu grubiorza na sód.
- Pamiętam słonecznik na stadionach jeszcze z lat 80. - mówi Paweł Czado, reporter dziennika "Sport". - Panie pod stadionami w Katowicach. Chorzowie, Zabrzu rozdzierały gazety, zwijały strony w prowizoryczne tyty i sypały do nich słonecznik. Ważne żeby słoniol do nich nasypany był niełuskany.
Techniki jedzenia słonecznika. Krótki poradnik
Prawdziwą sztuką było za to jedzenie słonecznika. Jak wspomina nasz szwarcredaktor Marcin Zasada, istniało kilkanaście sposobów na obranie słonecznika. Można było rozgryźć na sztorc, obgryźć kawałek z boku i wyciągnąć ziarno, otworzyć jak pistację, zmiażdżyć wzdłuż czy na pół przełamać. Można też pomyśleć, że w sumie to słoniol to słoniol i nie powinno być różnicy miedzy sztandami, bo co tu zmieniać. Otóż była różnica. Każdy producent miał swoje tajemne metody obróbki i im rzadziej mył bęben do prażenia, tym więcej smaku miał słonecznik.
- Otwory gębowe niektórych moich kumpli przejawiały zdumiewające zdolności, wręcz cyrkowe. Sam nigdy tego nie potrafiłem. Koledzy wkładali słoniola do ust i po chwili wypluwali same łuski. Ich otwory z niezwykłą wprawą działały niczym skomplikowane maszyny na taśmie w wielkiej fabryce. Z jednej strony wkładasz całość, a z drugiej wychodzą śmieci niczym obierki z jabłka - wspomina Paweł Czado.
Mówiono różnie: słoniol, słonecznik, siemki czy semki, albo po prostu siema. Od powitania do nazwy słonecznika, ale wydaje się, że to ostanie określenie było związane najbardziej z Bytomiem.
Skubanie obniża napięcie i tonuje emocje
Chociaż słoniol to tradycja dość maraśna, tak trzeba sobie powiedzieć, ale całkiem sympatyczna. Skubanie słonecznika nie zagłusza meczu, a jednocześnie pozwala się czymś zająć podczas emocjonującego szpilu i rozładowuje napięcie (chyba że komuś wystarcza kibicowanie). To też element krajobrazu sportowego i choć potrafi utrudnić życie (taki GKS Tychy próbował wydać zakaz jedzenia słonecznika - efekt wiadomy), tak nie da się już wymazać tej bądź co bądź regionalnej tradycji. Można jedynie pamiętać o ekipach sprzątających i na przykład odkładać do kubeczka łupiny, żeby nie śmiecić kaj popadnie.
Paweł Czado nie jest fanem słoniola na stadionach. - Gębowe obieraczki moich znajomych budziły mój niekłamany podziw, ale i... sprzeciw. Podobno na Górnym Śląsku nie da się oglądać meczu bez łuskania słoniola, ale przyznam, że akurat mnie ten zwyczaj zawsze drażnił. Z reguły kibic jest egoistą. Odczuwa co odczuwa i nie myśli co odczuwają inni. Słoniol sprawił, że czasami odczuwałem współczucie sprzątającym. Byliście kiedyś na trybunach śląskich stadionów nazajutrz po meczu?! - pyta retorycznie redaktor.
I zaznacza: - Słoniol był czymś co łączyło różne światy. Na przykład światy kibiców i ochroniarzy. Przypominam sobie, że za dawnych czasów prawie każdy ochroniarz pilnując porządku łuskał słoniola. Kiedy na boisku działo się coś niezwykłego, coś zapierającego dech w piersiach, na stadionie słychać było tylko ten charakterystyczny dźwięk - łuskanego słonecznika - wspomina Paweł Czado.
Ale zaraz dopowiada empatycznie, że rozumie trochę "łuskających" bo jedzenie słoniola jest zaraźliwe. Niektórzy przyjeżdżając na Śląsk, kupowali go na zapas. Przykładem choćby... selekcjoner Czesław Michniewicz. Kiedyś zdradził, że w słonecznik zaopatrywał się, przyjeżdżając na Śląsk jeszcze jako ligowy bramkarz Amiki Wronki. Smakował mu tak bardzo, że często zabierał go na wynos. Najbardziej smakował mu słoniol z Wodzisławia. Był jego sposobem na... opanowanie nerwów.
Słoniol łuskają na stadionach też w Hiszpanii i w Gruzji
Choć "w Polsce" słoniol na stadionach nie jest tak popularny jak na Śląsku, to wcale nie jest tylko nasz zwyczaj. Łuskają też np. Hiszpanie na stadionie Atletico Madryt czy Gruzini. - Oczywiście, że słoniol jest konieczny na meczu. W Tbilisi jest tak samo: sprzedają go w różnych odmianach i porcjach - donosi Jarosław Gwizdak.
W internecie krąży opowieść o słoniolu w Krakowie. "Kolega był na meczu w Krakowie, nie w sektorze kibiców gości (Cracovia - Górnik, 2009 r.). W ręku trzymał paczkę nieotwartego słoniola. Ledwo mecz się zaczął, ktoś go klepie po ramieniu. Odwraca się, a tam kilku kibiców Carcovii, których postura wskazuje, że lepiej z nimi nie dyskutować. Grzecznie poprosili go, żeby opuścił stadion, bo przecież nie jest za gospodarzami. Słonecznik go zdemaskował. I tak to kolega meczu nie obejrzał".
Inne wspomnienie z mediów społecznościowych: "Sloniol, remedium na niedobory zaopatrzeniowe lat 80.. Nasz osiedlowy sklepikarz postawił sobie willę sprzedając pobliskiej podstawówce zyliony ton słonecznika (oraz kapusty kiszonej). Kibice zdrowo kibicowali w tamtych czasach".
Swoją drogą to niemieccy gospodarze zaczynającego się Euro bez problemu rozpoznają Ślązaków na trybunach, bo znaczyć ich będzie słoniol. Zobaczymy też, jak się potoczą mecze i którzy “nasi” dojdą do finału.
Może Cię zainteresować: