Styczeń 1945 roku. Gauleiter Fritz Bracht, nadprezydent Gau Oberschlesien, najważniejsza persona w nazistowskiej hierarchii na Górnym Śląsku, znika z Katowic na kilka dni przed opanowaniem miasta przez Armię Czerwoną. Namiestnik NSDAP nie trwa do końca na posterunku, mimo Hitler wymaga tego od swoich gauleiterów, zarządzających terenami zagrożonymi zajęciem przez nieprzyjaciela.
Mało kto na Górnym Śląsku (a nikt spoza otoczenia gauleitera) wie, że ma on powód i usprawiedliwienie, by opuścić posterunek. Napięcie nerwowe, zapewne spowodowane w głównej mierze niepomyślnym dla Wehrmachtu rozwojem sytuacji na froncie i szybkim zbliżaniem się wojsk sowieckich, Bracht dostaje zawału serca. W efekcie przestaje mieć wpływ na wszelkie istotne decyzje władz, na czele z ewakuacją ludności i unieruchamianiem zakładów przemysłowych, by w przyszłości nie służyły przeciwnikowi. Być może gauleiter nie jest nawet w stanie wywieźć z Katowic swojej prywatnej kancelarii czy nawet ewentualnych łupów, które mógł nielegalnie pozyskać przy okazji likwidacji żydowskich gett w Zagłębiu.
Zniknął cichaczem
Nie przeszkodzi to więc później polskiej prasie, by w sensacyjnym tonie i chyba jednak z pewną dozą fantazji opisywać ewakuację Brachta:
W owe dni styczniowe, kiedy ze wschodu tuszyła Czerwona Armia do ostatniej ofensywy, butny dotąd "gauleiter" stracił tupet i zaczął likwidować swoje rozkoszne gniazdko w ustronnej willi w Giszowcu, strzeżone dotąd przez całe sfory gestapowców. Nocami wywożono z willi co cenniejsze rzeczy. Szły do Rzeszy obrazy, kryształy i porcelana, wspaniałe meble i okazy sztuki, których Bracht "dorobił się" w czasie urzędowania na Śląsku. Wzmogły się naloty, a wkrótce już do Katowic dochodzić zaczął grzmot dział zbliżającego się frontu. Nastąpiła panika. Zniknął cichaczem "gauleiter" wraz z małżonką i całym sztabem.
Opis ten opublikowała śląska gazeta "Dziennik Zachodni Wieczór" 15 stycznia 1948, a jego autorem, posługującym się skrótowcem KABE, był Kilian Bytomski, śląski dziennikarz specjalizujący się w tematyce wojennej i okupacyjnej. Losy Brachta interesowały Bytomskiego nie tylko ze względu na zawodową ciekawość. Dziennikarz podczas wojny należał do AK. Bracht był dla niego personifikacją nazistowskiego zbrodniczego systemu, symbolem o podobnym charakterze co katowicka gilotyna. To Bytomski był tym, który pierwszy, już w marcu 1945, opisał wykonywanie wyroków śmierci na "Czerwonej Wdowie" w więzieniu przy ulicy Mikołowskiej. Dziennikarz pilnie więc śledził wszelkie informacje na temat Brachta. Pierwsza z nich pojawiła się jeszcze przed zakończeniem wojny i głosiła:
Osławiony Gauleiter Górnego Śląska Bracht, który opuścił Katowice na długo przed wkroczeniem Armii Czerwonej, przebywa w Saragossie (Hiszpania), gdzie zajmuje się ochroną zabytków sztuki niemieckiej, wywiezionych przez zapobiegliwych władców hitlerowskich.
Źródłem lakonicznej notki o tej treści, opublikowanej 30 marca 1945 w śląskiej prasie, była agencja prasowa Polpress. Podobnie skonstatował na łamach "Dziennika Zachodniego" trzymający rękę na pulsie KABE. Ile było w tym prawdy? Na podstawie dzisiejszej wiedzy wydaje się, że niewiele. To wątpliwe, by w marcu 1945 Bracht przebywał w Hiszpanii. Czyży chodziło o kogoś o takim samym bądź podobnie brzmiącym nazwisku?
Sensacyjne zeznania
Tuż przed końcem wojny w śląskich mediach pojawiła się kolejna wiadomość o Brachcie:
Według wiadomości, nadeszłych w ostatniej chwili, wśród wielu gauleiterów, wziętych do niewoli przez wojska alianckie, znajduje się też dawny gauleiter śląski, Fritz Bracht - donosiła "Trybuna Robotnicza" 29 kwietnia 1945. Powoływano się na źródło w Londynie.
Jednak to również był fake news. Wersja ta upadła już po kilku miesiącach. Bracht nie trafił do alianckiej niewoli i nie zamierzał się do niej oddać. 5 października 1945 na pierwszej stronie "Dziennika Zachodniego" ukazał się artykuł, którego tytuł krzyczał wielkimi czcionkami:
Sensacyjne zeznania szofera b. gauleitera Brachta. Kat Śląska otruł się w Kudowie. Sukces polskich władz bezpieczeństwa.
Jak zeznał ów szofer nazwiskiem Paul Rastelli:
W pierwszych dniach wszyscy dygnitarze gauleitungu znajdowali się w Kudowie. Dr. Bracht sam zajmował willę przy ul. Adolfa Hitlera. Gdy w styczniu po jego przybyciu do Kudowy widział gauleitera, spostrzegł, że był bardzo przygnębiony. Nie nosił już munduru partii, a przyjmował tylko swoich zaufanych. (...) Pewnego dnia, daty aresztowany już nie pamięta, popełnił dr. Bracht samobójstwo przez zażycie trucizny. Zwłoki jego pogrzebano na cmentarzu w Kudowie.
Jednak zeznania Rastellego, choć faktycznie sensacyjne i (jak mogło by się wydawać) przełomowe, nie sprawiły, że zaniechano poszukiwań jego pryncypała.
26 lipca 1946 "Dziennik Zachodni" informował:
Brachtem już w pierwszych dniach po zakończeniu działań wojennych zainteresowały się polskie organa bezpieczeństwa, badając ślady jego ucieczki, które prowadziły do Kudowy. Zaufany szofer Brachta, Włoch, aresztowany w Katowicach, zeznał że Bracht popełnił samobójstwo. Zeznania te wydawały się jednak mało prawdopodobne. Obecnie wiadomym już jest że Gauleiter Bracht żyje i internowany został w Hiszpanii. Celem zebrania materiału, na podstawie którego rząd polski zażąda wydania Fryca Brachta z Hiszpanii, prokurator Specjalnego Sądu Karnego w Katowicach prowadzi badania działalności b. Gauleitera. W związku z tym prokurator Specjalnego Sądu Karnego wzywa wszystkich, którzy posiadają jakiekolwiek dane o zbrodniach popełnionych przez Brachta do zgłoszenia się w prokuraturze w Katowicach przy ul. Andrzeja nr. 1 pok. 93. Pożądane jest również dostarczenie gazet, pism, afiszy i t.p., zawierających jego mowy, rozkazy i zarządzenia administracyjne.
Ekshumacja nie potwierdza
Wszystko więc wydawało się jasne. Pojawiła się wprawdzie wersja o samobójstwie gauleitera, jednak polskie organa ścigania nie dawały jej wiary. Mimo iż jeszcze w 1946 roku udało się odnaleźć i przesłuchać w charakterze świadka Agnieszkę Brandysową, która wiosną 1945 była pielęgniarką sanatorium w Kudowie, w którym przebywał Bracht. Pani Brandys wiedziała o pobycie gauleitera. Słyszała też o samobójstwie, choć z drugiej strony znane też jej były plotki o tym, jakoby zostało upozorowane. Jednak ukierunkowani dotychczasowymi zeznaniami śledczy wzięli pod lupę Kudową i rychło odnaleźli kolejnych świadków. Ustalili też miejsce pochówku Brachtów na miejscowym cmentarzu ewangelickim. Jak jednak się okazało - miejsce jedynie domniemane. W 1947 r. przeprowadzono ekshumację, która wykazała, że w grobie uważanym za mogiłę Fritza i Pauli Bracht spoczywają zupełnie inne osoby!
Czyżby więc Brachtów nie pochowano na cmentarzu w Kudowie? To przemawiałoby za hipotezą o sfingowanym samobójstwie. Ale jest też inna możliwość - czyżby podczas ekshumacji otwarto niewłaściwy grób? W sąsiedztwie grobu Brachtów w zaledwie dzień po ich pochówku pogrzebano inne małżeństwo - niemieckiego oficera i jego żonę. Niewykluczone, że omyłkowo to ich zwłoki przebadano, naturalnie uznając je za zwłoki innych osób, niż poszukiwali polscy śledczy. Niestety, hipotezy tej nigdy nie uda się zweryfikować. Cmentarz w Kudowie-Zdroju od kilkudziesięciu już lat nie istnieje.
Co więcej, podczas przesłuchań mieszkańców uzdrowiska okazało się, że jeden z nich, Alfre Skornia, nie tylko widział w Kudowie Brachta, ale też jeszcze podczas wojny słyszał w zagranicznym radiu, że Brachtowie w towarzystwie lekarza przybyli statkiem do Lizbony.
Optymizm co do rychłego pojmania i osądzenia Brachta rychło przygasł. Aczkolwiek red. Bytomski był nieustępliwy i powracał do sprawy, np. w "Dzienniku Zachodnim" 15 stycznia 1948:
W przeddzień upadku Katowic Bracht był już z żoną w Kudowie, czując się tam bezpieczniej. Kiedy jednak front zaczął się błyskawicznie posuwać na Zachód, "gauleiter" postanowił uciec dalej. Przed tym jednak dla zmylenia śladu, sfingował swoje i żony samobójstwo w Kudowie. Od tej chwili wszelki ślad po nim zaginął. Istnieją jednak poszlaki, że gauleiter zbiegł do Hiszpanii, względnie Portugalii.
Wygląda więc na to, że doświadczony i solidny dziennikarz z dobrej, przedwojennej szkoły korfantowskiej "Polonii" nadal był święcie przekonany, że Bracht żyje. Ale też ani on, ani nikt nigdy nie wpadł już na żaden nowy ślad poszukiwanego.
Zdaniem historyka
Po latach najbardziej możliwe losy gauleitera po jego ucieczce z Górnego Śląska zrekonstruował doktor Mirosław Węcki, autor świetnie udokumentowanej biografii Brachta. Historyk IPN Katowice i Uniwersytetu Śląskiego krok po kroku przeanalizował i zreferował wszystkie obecnie znane źródła. Uczyniwszy to, opowiedział się za wersją, że Bracht 9 maja 1945 popełnił wraz z żoną samobójstwo w Kudowie-Zdroju.
Większość zachowanych relacji świadków, nawet tych pośrednich, oraz nieliczne dokumenty świadczą na korzyść wersji o samobójstwie - konkluduje dr Węcki w swej wydanej w roku 2014 książce "Fritz Bracht (1899-1945. Nazistowski zarządca Górnego Śląska w latach II wojny światowej". Wszelkie wątpliwości wynikają z krążących po wojnie plotek oraz braku bezpośrednich dowodów, których - ze względu na ówczesną sytuację nie zdołali zebrać polscy śledczy. Z opisanych powodów wniosków wyciągniętych na podstawie ekshumacji nie można uznać za w pełni wiarygodne, co powinno powstrzymać przed bezkrytycznym przyjęciem "sensacyjnie" brzmiącej tezy o sfingowaniu śmierci gauleitera. Ostrożność należy zachować tym bardziej, że większość badaczy, nawet jeżeli okazjonalnie i na nie do końca jasnej podstawie źródłowej, akceptuje wersję samobójstwa. Przemawia za nią również brak jakichkolwiek śladów ucieczki i ukrywania się Brachta po wojnie.
- Sprawa nie jest wyjaśniona całkowicie - przyznaje dziś Węcki, podnosząc, że orzeczenie przeprowadzającego ekshumację doktora Kwaśniewskiego, iż wydobyte z grobu i przebadane przezeń szczątki to nie zwłoki Brachta i jego żony ma swoją wagę. Jednak nadal uważa, że przy ekshumacji mogło dojść do omyłki. Nie tylko w wyniku błędnej identyfikacji miejsca pochówku, ale też w związku z opisami świadków i fotografiami, jakimi dysponował lekarz patolog. Jedne i drugie mogły nie być miarodajne.
- Ponadto nie zachowały się jakiekolwiek ślady, wskazujące na to, by Bracht przeżył wojnę - dodaje historyk. - Miejmy na uwadze okoliczności jego samobójstwa, fakt iż był to już człowiek schorowany, a na swój czyn zdecydował się w obliczu niechybnego wkroczenia Armii Czerwonej. Bracht miał powody, by odebrać sobie życie. To był zdeklarowany nazista. Ostatnie kilkanaście lat życia zbudował na podstawie funkcjonowania w ruchu nazistowskim, któremu zawdzięczał całą swą karierę, władzę, majątek. Jako gauleiter miał pełną świadomość tego, co się działo chociażby w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau, gdzie na własne oczy obserwował przebieg gazowania mordowanych tam Żydów. Musiał więc spodziewać się, że czeka go odpowiedzialność za zbrodnie, w których brał udział.
Bracht miał więc powody, by uniknąć odpowiedzialności zażywając truciznę. Z podobnych jednak powodów mógł zdecydować się na ucieczkę i zatarcie jej śladów. To jednak wymagałoby niepospolitego geniuszu. Umysłu zaś gauleitera Górnego Śląska na ogół nie uznawano za błyskotliwy.
Może Cię zainteresować: