Podstawą do możliwości stawiania przez gminy dwujęzycznych tablic była ustawa o mniejszościach narodowych z roku 2005. Pierwsze tablice z polsko-niemieckimi nazwami pojawiły się na skraju górnośląskich dróg w roku 2006. Tak twierdzi przynajmniej wszystkowiedząca Wikipedia. My jednak wiemy swoje.
Pierwsza polska dwujęzyczna tablica drogowa powstała już w XX wieku
Choć ciężko w to uwierzyć, ale pierwsze z tych tablic (dwie choć właściwie trzy) pojawiły się przy górnośląskich drogach już przeszło 33 lata temu! Dokładnie w roku 1991. Stało się to za sprawą sołtysa Dziewkowic, niewielkiej wioski w powiecie strzeleckim. W samym sercu Górnego Śląska, kilkanaście kilometrów od Anabergu.
Ale po kolei. W połowie XVIII wieku przed administracją Królestwa Prus pojawił się rzeczywisty problem. Wartość nowo zdobytej prowincji była niezaprzeczalna. Co jednak zrobić z nazwami rozlicznych górnośląskich wiosek i osad? Może i dla habsburskiej administracji nie stanowiły one problemu. Choć i ona przecież podejmowała nieśmiałe próby w kwestii usiłowania wtłoczenia nazwy tej czy innej wioski w ramy niemieckiej transkrypcji. Ale (jak zresztą w wielu innych dziedzinach) szybko dała sobie spokój.
Kilka lat po zdobyciu Śląska przez wojska Fryderyka Wielkiego na rozkaz tego ostatniego dokonano szczegółowych pomiarów nowego regionu. Prace kilkuosobowego oddziału pod dowództwem majora inżynierii Christiana von Wrede zakończyły się wydaniem Mapy Wojennej Śląska (Krieges-carte von Schlesien 1747-1753). Nazwy miejscowości siłą rzeczy zostały przejęte z nazewnictwa stosowanego w Królestwie Habsburgów. Czasami z minimalnymi zmianami. Nie można oprzeć się wrażeniu, że zmiany te często wynikały z nieporozumień przy transkrypcji słowiańsko brzmiących nazw. Podobnie zresztą jak w wydanym parę lat później epokowym dziele Friedricha Zimmermanna „Przyczynki do opisu Śląska” (Bayträge zur Beschreibung von Schlesien). Tutaj autor posługuje się niekiedy słowiańskimi nazwami miejscowości, dodając je w nawiasach. Często również podaje dwie, a czasami nawet trzy wersje nazwy niemieckiej, będącej zazwyczaj mniej czy bardziej udaną transkrypcją nazwy wcześniejszej.
Sczedrzik... Was?!
Pruski urzędnik jednak nie zdawał się być zadowolonym z tych wszystkich Chrzümczitz , Czerwentzütz, Jastrzigowitz, Schymotschütz, Schwientochlowitz nie mylić z Schwientoschowitz itp. itd. Nie wspominając o naprawdę poważnych problemach jak np. Szczedrzyk! Niemiecka nazwa Sczedrzik to dowód totalnej niemożności. Żaden Niemiec nie jest w stanie tego poprawnie wypowiedzieć, nie mówiąc już bezbłędnym zapisie…
Jednak przez wiele lat nazwa Sczedrzik (jak zresztą parę tysięcy innych, wcale nie niemiecko brzmiących nazw wiosek i osad Królestwa Prus) jak najbardziej funkcjonowała. Ku zgryzocie budzących się właśnie do życia nowych, nacjonalistycznych kręgów.
Przy wszystkich tych trudnościach przez następne dziesiątki lat właściwie niewiele się w tym temacie zmienia. Choć przecież zmienia się diametralnie sytuacja w ówczesnej Europie, gdzie w ogromnym tempie postępuje industrializacja i pojawiają się pierwsze idee nacjonalistyczne.
Nazwy górnośląskich wsi i osad, choć dla niemieckiego ucha brzmiące bynajmniej nie niemiecko, pozostają. Powstanie II Rzeszy Niemieckiej, Bismarck i Kulturkampf nie mają żadnego wpływu na nasz poczciwy Sczedrzyk i jemu podobne miejscowości. Zmiany nazw górnośląskich miejscowości zdarzają się nader rzadko. Sytuacja (oczywiście w tej części Górnego Śląska która po roku 1922 pozostała w Niemczech) zmienia się dopiero po dojściu do władzy NSDAP. I to zmienia się diametralnie. Teraz nie idzie już o frustracje tego czy innego urzędnika z głębi Rzeszy. Teraz jest to program, na podstawie którego niemiecka wieś ma nosić niemiecką nazwę!
Może i dlatego przy zmianie nazwy wspomnianej wsi nad Jeziorem Turawskim (Turawa-Stausee) w roku 1934 administracja powiatu opolskiego „poszła na całość”. Inaczej nie można sobie nowej nazwy Szczedrzyka (Hitlersee – Jezioro Hitlera) wytłumaczyć. Chociaż z pewnością wpływ na wybór nazwy miał fakt rozpoczęcia właśnie w tym roku budowy zapory i powszechna w tym czasie atmosfera kultu osoby Führera.
Od Dziewkowic do Frauenfald i nazod
Pomiędzy rokiem 1933 a wybuchem II wojny światowej zmieniono na Górnym Śląsku nazwy kilkuset miejscowości. Procedura ta nie ominęła również małej wioski Dziewkowice (wtedy pod nazwą Schewkowitz) w powiecie strzeleckim. Miało to miejsce w roku 1936. Łącząc wyrazy „Frauen” (kobiety) i „Feld” (pole) w jakiś tam sposób nawiązano do sensu słowiańskiej nazwy.
Mijają lata. Dziewkowice (nazwa Frauenfeld z wiadomych względów przetrwała jedynie 9 lat) po tragedii wojny i „wyzwolenia” zastygły w PRL-owskim marazmie… Aż do pojawienia się Helmuta Georga Wieschollka!
Prawdę powiedziawszy Wieschollek pojawił się tam już w roku 1938, w chwili swoich narodzin. Rok 1963 jest jednak rokiem przełomowym. Jako Helmut Jerzy Wiesiołek (funkcjonariusze polsko-ludowej administracji zadbali po wojnie o nowe nazwisko dla Helmuta i całej rodziny) zostaje on najmłodszym sołtysem w PRL! Stało się to po wypadku, jakiemu uległ w wieku 22 lat. Do wypadku doszło w bytomskiej kopalni „Bobrek”, gdzie Wiesiołek podczas pracy dostał się pomiędzy dwa wagoniki z urobkiem. Niewątpliwa tragedia dla młodego chłopaka. Po roku pracy staje się rencistą.
Helmut nie rozczula się jednak nad swym losem, ale korzysta z nadmiaru wolnego czasu i rzuca się w wir działalności społecznej. Zgodnie ze swą dewizą: całkiem albo wcale. Logiczną konsekwencją (choć logika i życie w Polsce Ludowej, jak wiadomo, miały mało ze sobą wspólnego) zostaje wybrany sołtysem. Porywa swym entuzjazmem mieszkańców rodzinnej wioski. Wodociąg, kanalizacja, nowa droga. Wieś nowocześnieje i pięknieje, bierze udział w konkursach na najpiękniejszą wieś województwa i jest w nich regularnie wyróżniana i nagradzana. Wiesiołek zapisuje się (jak sam twierdzi „z nudów”) do Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Również tam daje o sobie znać jego natura. Nie zadowala się zebraniami i zwyczajowym pilnowaniem tego czy innego pomnika w przeddzień jakiegoś państwowego święta. Jako funkcjonariusz ORMO ratuje życie ludzkie (i to w sensie dosłownym wyciągając z wody chłopca pod którym załamał się lód). Albo przynajmniej oddaje ostatnią posługę, ściągając wisielca z drzewa. Nic dziwnego więc że zostaje komendantem. Oczywiście w dziewkowickiej komórce PZPR jest pierwszym sekretarzem…
Wielka polityka w małych Dziewkowicach
Przychodzi rok 1990. Nowa rzeczywistość dociera do Dziewkowic. Sołtys Wiesiołek staje się z powrotem Helmutem Georgiem Wieschollkiem. Udając się na urlop do Chorwacji swą wypielęgnowaną Syreną 105 Lux w pisanym przez siebie pamiętniku z podróży z dnia na dzień przechodzi na język Goethego i Schillera. Jak zawsze - całkiem albo wcale. Albo może tym razem brzmiałoby lepiej - ganz oder gar nicht…
I tak pod koniec 1991 roku dochodzi do brzemiennej w skutki decyzji. Sołtys w ramach upiększenia wioski stawia tablice powitalne na drodze wjazdowej. Pierwsze w Polsce dwujęzyczne tablice. Po polsku i niemiecku. To może by jeszcze od biedy uszło. Niestety Wieschollkowi (tak jak kiedyś niemieckiej administracji) nie podoba się nazwa Schewkowitz. Decyduje się na użycie innej, a mianowicie Frauenfeld.
Trzeba zaznaczyć, że motywy sołtysa są diametralnie inne, niż te którymi kierowała się nazistowska administracja, przystępując do zmiany nazw na rubieżach Rzeszy. Wieschollek kieruje się względami estetyki. „Frauenfeld lepiej wygląda na tablicy” stwierdza w jednym z licznych wywiadów. Niekiedy dodaje jeszcze: „…i brzmi lepiej”. Jeżeli idzie o motywy zmian tabliczek z nazwami ulic i uzupełnienia ich o stare nazwy (tak wróciła po prawie pół wieku Dorfstraße czy też Groß-Strehlitzer Straße) to według jego własnych słów „urząd sołtysa wychodzi naprzeciw prośbom starych mieszkańców wsi”.
Choć tablice stały jedynie kilka dni (zostały usunięte na polecenie władz powiatowych), to i tak oddźwięk medialny jest ogromny. Wieschollek, zgodnie ze swa naturą, początkowo udziela nadzwyczaj chętnie wywiadów. Niestety szczerość intencji sołtysa nie rozbraja jego przeciwników. A tych jest coraz więcej. Po kilku artykułach w gazetach lokalnych na sołtysówce pojawia się informacja: „Żadnych wywiadów nie udziela się”.
Przełomem jest dzień w którym w jego domu pojawia się „Koń Trojański” w osobach ekipy telewizyjnej niemieckiej stacji SAT 1.
Medialne echa poczynań sołtysa z Dziewkowic dawno już wyszły poza granice Polski. Nowa Opolska Trybuna, nawet Tygodnik Polityka , to było jeszcze zrozumiale. Ale Die Tageszeitung i Der Spiegel?
Wywiad z Wieschollkiem w telewizji SAT 1 jest niewątpliwie zmanipulowany. Bohaterem nie jest bynajmniej sołtys z Dziewkowic, ale prężna komórka zachodnioniemieckiej partii neonazistowskiej oraz jej przewodniczący, niejaki Michael Swierczek (Świerczek?). Wypowiedź samego Wieschollka zostaje okrojona do 6 sekund! Przewodniczący Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Niemieckiej otrzymuje trzy razy tyle czasu. Żeby było śmieszniej, jego wypowiedz koresponduje z tonem wypowiedzi sołtysa. Ale ogień krytyki przyjmuje Wieschollek. Można powiedzieć: czegóż oczekiwać od stacji, której dotychczasowy wkład w niemiecką kulturę medialną sprowadza się do prezentowania gołych kobiecych piersi w programie „Tutti Frutti”? Ale postępowanie niemieckiej telewizji szokuje germanofila Wieschollka.
Burmistrz nie udziela wywiadów
Niemcy w roku 1992 w żaden sposób nie przystają do długo pielęgnowanych wyobrażeń wielu Górnoślązaków. To najbardziej boli. Z marszami polskiej młodzieży patriotycznej, z wściekłymi atakami przeróżnej maści „polskich patriotów” należało się liczyć. Polska młodzież przybywała chętnie do Dziewkowic by śpiewać hymn i Rotę. Na to był sołtys Wieschollek przygotowany. „Najeźdźcy zachowywali się spokojnie” powiedział w jednym z wywiadów.
Ale Niemcy? Któż mógł się spodziewać że dziennikarze z SAT 1 postawią w swym reportażu znak równości pomiędzy grupką neonazistowskich „oszołomów” a osobą sołtysa Wieschollka? Również teksty w niemieckich wydawnictwach Die Tageszeitung i Der Spiegel dalekie były od obiektywności. Na sołtysówce pojawiła się nowa tabliczka: „Der Bürgermeister gibt keine Interviews”. Burmistrz nie udziela żadnych wywiadów.
Jak już wspomniano zarządzeniem władz powiatowych tablice zostały w krótkim czasie usunięte. Oprócz jednej. Tą trzecią tablicę (z napisem „Frauenfeld O/S grüsst alle Gäste”) przewidujący (a jednak!) sołtys postawił w środku wsi. Na terenie prywatnym…
Helmut Wieschollek zmarł w roku 2008. Mógł jeszcze być świadkiem stawiania pierwszych dwujęzycznych tablic na skrajach górnośląskich dróg.


Może Cię zainteresować:
Nadgorliwa polonizacja: bezmyślnie i bez sensu. Najbardziej niefortunne zmiany śląskich nazw

Może Cię zainteresować: