To dobrze, że Jerzy Ziętek znika z przestrzeni publicznej? Niedawno z WPKiW, teraz z nazwy szpitala w Reptach.
W naszym społeczeństwie funkcjonuje bardzo zróżnicowany stosunek do systemów totalitarnych, jakie funkcjonowały w XX wieku. Powody tego oczywiście są różne i długo byśmy o tym mogli rozmawiać. Tak czy inaczej, w odbiorze społecznym komunizm wciąż cieszy się dużo większą pobłażliwością, aniżeli wszelkie odmiany faszyzmu czy hitlerowski nazizm, który jest już skrajnie immunizowany w przestrzeni publicznej. Uważam, że przede wszystkim należy oddać szacunek ofiarom komunizmu oraz tym, którzy podjęli z nim nierówną, często straceńczą walkę. Komunizm - co należy podkreślić - był systemem zbrodniczym, zwłaszcza w okresie stalinowskim, czyli w latach 40. i 50.
Powiedział pan kiedyś, że Ziętek nie powinien mieć pomników.
Jerzy Ziętek również w okresie stalinowskim pełnił prominentne funkcje w administracji wojewódzkiej. Zatem zbrodnie popełnione wówczas w imieniu komunistycznego państwa obciążają również jego hipotekę. Z drugiej strony był urzędnikiem, który w miarę możliwości próbował wpływać na swoich przełożonych, w tak ważnych społecznie kwestiach jak weryfikacja narodowościowa i kwestia volkslisty na Górnym Śląsku. Wspierał również prośby o powrót do domu mężczyzn, głównie górników, zatrzymanych na początku 1945 r. przez NKWD i wywiezionych do sowieckich obozów pracy na wschodzie. Jako były przedwojenny, sanacyjny urzędnik, był rozpracowywany przez UB. Zawsze powtarzałem, że Ziętek jawi się jako postać niejednoznaczna, która miała swoje niekwestionowane zasługi. Jednak warto zadać sobie pytanie, czy zasługi te są wystarczającym powodem, by trafić na cokół? Innymi słowy, czy zasługi są wystarczającą przeciwwagą, by dla udziału Ziętka w komunistycznym aparacie władzy?
O dziwo, kiedy się temu przyjrzeć, to nawet tak skrupulatnie rozliczający się ze swoją nazistowską przeszłością Niemcy nie są w pełni konsekwentni. W Niemczech można natknąć się np. na ulicę Wernhera von Brauna. Owszem, po II wojnie światowej genialnego konstruktora rakiet kosmicznych, ale wcześniej twórcy rakiet V2, użytych przez III Rzeszę do zabijania i terroryzowania ludności cywilnej, a produkowanych przez więźniów obozów koncentracyjnych. Albo Erwina Rommla. To z kolei wybitny wojskowy i ostatecznie ofiara reżimu, ale wcześniej tego reżimu żarliwy zwolennik, żołnierz armii agresji i ulubieniec Hitlera oraz goebbelsowskiej propagandy. Czyli są ludzie, dla których zasługi tych niejednoznacznych postaci są ważniejsze niż ich ciemne strony.
Uważam, że należy sobie postawić w tym miejscu
pytanie, czy te osoby w ogóle powinny być upamiętniane w przestrzeni
publicznej. To również problem współodpowiedzialności za zbrodnie
systemu, w przypadku von Brauna i Rommla - nazistowskiego. Można
powiedzieć, że zarówno von Braun, jak i Rommel, przeszli "na jasną
stronę mocy" - pierwszy przez zaangażowanie na rzecz powojennego rozwoju
amerykańskiej kosmonautyki, drugi poprzez udział w spisku na Hitlera.
Czy jednak to wystarcza, by byli oni wzorami do naśladowania? Trudne
pytanie.
Zostawmy nazistów. Cesarz Wilhelm II, człowiek współodpowiedzialny za wybuch I wojny światowej, dalej ma w Niemczech pomniki. Po wojnie Niemcy nie widzieli konieczności usunięcia tych monumentów. Uznane chyba za element krajobrazu, stoją sobie spokojnie do dzisiaj.
Wydaje mi się, że idąc tym tropem wpadamy w pułapkę relatywizowania zbrodniczych systemów politycznych. To niebezpieczna ścieżka. Z drugiej strony przywołane przez pana wcześniej postaci jednak stanęły "po drugiej stronie". Ziętek przeciwnie, do końca swoich dni pozostał człowiekiem tamtego systemu. Komunizm był złem, systemem aksjologicznie i antropologicznie fałszywym. Ziętek był jego funkcjonariuszem, członkiem elity władzy na poziomie wojewódzkim. Jeżeli naszym obecnym systemem wartości, do którego się odnosimy, będącym dla nas swego rodzaju fundamentem funkcjonowania społeczeństwa, jest system demokratyczny, poszanowanie wolności słowa, uszanowanie praw człowieka i to nie w formie deklaratywnej jak w PRL, to uważam, że w przestrzeni publicznej nie powinno się lansować postaci, które współtworzyły państwo depczące właśnie te wartości. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że obrońcy Ziętka podniosą argument, że są osoby, które również budowały swoją karierę polityczną czy zawodową nie przestrzegając tych wartości, a mają swoje pomniki czy ulice.
Ziętek nie był typowym urzędnikiem. Nie wstydził się mówić po śląsku
Nie szukając daleko, mamy w regionie ulice Rydza-Śmigłego czy Grażyńskiego. Obaj mają swoje zasługi, ale też i swoje ciemne strony, bo sanacja nie była święta. Jak mniemam, uhonorowano ich za te pierwsze.
Zgoda, międzywojenna Polska nie była państwem idealnym, a ocena dwudziestolecia międzywojennego wciąż rozpala dyskusję wśród historyków. Jednak warto, jak sądzę, zwrócić uwagę na jeden, ważny w tym kontekście fakt. Międzywojenna Polska, w odróżnieniu od tej powojennej, była państwem niepodległym, suwerennym politycznie i niezależnym gospodarczo. Prowadziła własną politykę zagraniczną, była w pełni suwerennym podmiotem prawa międzynarodowego, de facto, a nie tylko de iure. O PRL tego już powiedzieć nie można. Choć oczywiście nie zmienia to faktu, że nad cieniami kładącymi się na politycznej działalności chociażby przywołanych przez pana przed chwilą marszałka Rydza-Śmigłego czy wojewody Grażyńskiego powinniśmy dyskutować. Nie jestem bynajmniej zwolennikiem tezy, że każdy przedwojenny wojskowy czy polityk zasłużył na pomnik. Wracając jednak do Ziętka, warto dokonać rzetelnego bilansu jego zasług. Potocznie uważa się, że dobrze przysłużył się regionowi, którym administrował. Tylko czy rzeczywiście?
Uważa pan, że nie?
Powojennym, komunistycznym rządom na Górnym Śląsku słusznie zarzuca się totalną eksploatację tego regionu. Prowadzone w karygodny sposób wydobycie węgla, nachalne propagowanie wzorców sowieckich na czele ze współzawodnictwem pracy, likwidację filarów ochronnych pod miastami, wprowadzenie czterobrygadówki, wzrost wypadkowości w górnictwie. Wszystko to idzie na karb tych, którzy rządzili tym regionem po 1945 roku, natomiast dziwnym trafem nie idzie to na karb Jerzego Ziętka. Dlaczego? Dlaczego zawsze tak się dzieje, że kiedy ocenia się rządzących Górnym Śląskiem w latach 1945–1989, większość z nich spotyka się z miażdżącą krytyką (najbardziej dostaje się po głowie Zdzisławowi Grudniowi, którego tu bynajmniej nie bronię, tylko chcę pokazać pewien sposób myślenia), a spośród nich tylko Ziętek okazuje się dobry?
Może różnica polega na tym, że tamci tylko Śląsk eksploatowali, nie dając nic w zamian, a w przypadku Ziętka było inaczej?
Ale przecież nie działał w politycznej próżni. To nie jest tak, że on jeden był dobrym carem, a wszyscy urzędnicy byli źli. Struktury władzy to są zawsze naczynia połączone. Owszem, Ziętek był, na tle swoich politycznych i partyjnych kolegów, nietypowym urzędnikiem. Po pierwsze jako człowiek stąd, rodzimy Ślązak usadowiony bardzo wysoko w strukturach władzy. Nie wstydził się mówić po śląsku, zwłaszcza na różnych spotkaniach z mieszkańcami regionu. Nie był protekcjonalny, co było wówczas częstą przypadłością ludzi władzy. Potrafił skrócić dystans i nie separował się od petentów, którzy licznie odwiedzali go w budynku Wojewódzkiej Rady Narodowej czy Urzędzie Wojewódzkim. Wieli z nich faktycznie, realnie pomógł. Myślę, że to jedna z głównych przyczyn jego popularności. Jest postrzegany jako ojciec wielu inwestycji, które się tutaj udało zrealizować i lepiej czy gorzej, ale jednak doprowadzić je do końca.
Otóż to. Ziętek pozostawił po sobie wielkie inwestycje: WPKiW z Planetarium i Stadionem Śląskim, Spodek, infrastrukturę turystyczną w Beskidzie Śląskim, nowe
osiedla mieszkaniowe. Od czasów Ziętka Śląsk nie miał tak sprawnego gospodarza. Może właśnie na tym polega sekret jego popularności?
I to jest ta lepsza strona systemu, z którą Ziętek bywa kojarzony. Ale to wszystko nie zwalnia nas z oceny, że był to reżim antydemokratyczny i zbrodniczy. W latach 40. i 50., czyli w okresie kiedy Ziętek był wicewojewodą, a później wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej, przestępstwa i zbrodnie tego systemu, mające miejsce również na Śląsku, też go obciążają. Wszak jako prawa ręka wojewody, brał udział w najściślejszych konwentyklach partii komunistycznej i myślę, że bardzo dobrze wiedział, co się działo się w siedzibach UB, katowickim więzieniu przy ul. Mikołowskiej, czy w obozie w Świętochłowicach-Zgodzie.
Zapewne wiedział. Zarazem pamiętać też warto, że zajmował się sprawą weryfikacji Ślązaków wpisanych na DVL, sprzeciwiając się mierzeniu śląskich "folksdojczów" tą samą miarą, co zdrajców i koniunkturalistów z Generalnego Gubernatorstwa. Zainicjował stworzenie listy Ślązaków uprowadzonych do kopalń Donbasu. W ten sposób ponownie wychodzi nam niejednoznaczność tej postaci. Owszem, ma coś na sumieniu, ale jest też wiele do zapisania na plus. Tak jak w późniejszej epoce. I wielu Ślązaków tak to widzi.
Uważam, że pozytywny obraz Ziętka przede wszystkim wykreowały tutejsze elity.
Tutejsze elity?
Województwo katowickie było takim dziwnym regionem, w którym była największa organizacja partyjna w kraju, najwięcej członków PZPR i najwięcej instytucji, gdzie zrobienie kariery wymagało albo bycia członkiem partii, albo przynajmniej pójścia na ustępstwa wobec systemu, deklaratywnego poparcia, unikania działalności opozycyjnej. Spora część katowickich elit miała za sobą większy lub mniejszy "romans z komunizmem", z którym po 1989 r. trzeba było jakiś się rozliczyć. Mam taką teorię, oczywiście niepotwierdzoną, że to właśnie im tak naprawdę potrzebny jest kult Ziętka. Wystawiając mu pomnik, wystawili ten pomnik tak naprawdę sobie, a może bardziej dla siebie. Żeby poprzez Ziętka tłumaczyć swoje własne decyzje i wybory w czasach PRL, i móc powiedzieć sobie przed lustrem: "No tak, ten system był zły, nie przeszedł testu historii i przegrał. Fakt, myśmy w tym systemie brali udział, no ale był też Ziętek. A on był przecież dobrym, zasłużonym człowiekiem. I my też jesteśmy trochę tacy jak on". Opiniotwórcze elity w regionie po 1989 r. tworzyły mit Ziętka przede wszystkim dla siebie. Broniąc go, bronili i bronią własnych życiorysów. A kolejne pokolenia szukają usprawiedliwienia dla życiorysów swoich ojców i dziadków.
Debata o Ziętku potrzebna jak nigdy
Czy to nie zbyt mocne oskarżenie?
Możliwe, że potrzebujemy jeszcze wszyscy trochę czasu. Zarówno ci, którzy Ziętka krytykują, jak i ci, którzy go chwalą. Być może zbyt pochopnie dokonujemy pewnych ocen. Mam tu na myśli zarówno swoją ocenę, jak i głosy przeciwne. Na pewno brakuje rzetelnych, uczciwych badań, który wyjaśnią nam rolę Jerzego Ziętka w tamtym systemie. Biografia pióra prof. Walczaka nie przyniosła odpowiedzi na szereg - moim zdaniem - bardzo ważnych pytań. Białą plamą pozostaje wojenno-sowiecki okres w życiu Ziętka. Nie znamy do końca kanałów decyzyjnych ówczesnej władzy na poziomie wojewódzkim. Warto byłoby spróbować wreszcie ustalić, jak były transferowane pieniądze i jak podejmowano decyzje dotyczące takich czy innych inwestycji. Jak powstawał Park Kultury i Wypoczynku, jak budowano ośrodki zdrowia, osiedla, jak powiększano miasta, jak doszło do tego, że zaczęto wybierać filary ochronne pod miastami, co dokładnie przyczyniło się do ekologicznej i gospodarczej zapaści regionu, której zatrute owoce zbieraliśmy w ostatniej dekadzie PRL. Jakie były wreszcie sieci układów i zależności na linii PZPR a administracja publiczna. Kiedy będziemy mieć za sobą solidne badania, przeprowadzone niekoniecznie tylko przez historyków Instytutu Pamięci Narodowej, wtedy będziemy mogli się pokusić o jakąś w miarę wyważoną, sensowną ocenę. W tej chwili opieramy się częstokroć na mniemaniach. Przestrzeń pamięci o Ziętku jest dziś obszarem mocno zmitologizowanym.
Zmitologizowanym w jakim sensie?
Znamy o nim bardzo dużo różnego rodzaju dykteryjek, anegdot, natomiast bardzo często nie wiemy jak wyglądał proces decyzyjny, kto za czym tak do końca stał, jaka w danym wypadku była rola Ziętka - kluczowa czy nie, jaka była rola pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR - najpierw Gierka a potem Grudnia. Kiedy będziemy dysponowali wynikami takich badań, wtedy będziemy mogli bez emocji, sine ira et studio, wydać ocenę. W tej chwili po obu stronach konfliktu o pamięć jest zbyt dużo emocji , które tak jednej, jak i drugiej stronie szkodzą. Zacietrzewienie kończy się najczęściej obrzucaniem się inwektywami ad personam, zamiast wymiany argumentów. Chciałbym, by zorganizowano debatę o Ziętku, która nie polegałaby na wzajemnym przerzucaniu się kalumniami przez jej uczestników, bo przecież nie o to chodzi. Ale taką, gdzie zderzono by różne narracje o Ziętku, by pokazać różne punkty widzenia. Uważam, że przede wszystkim musimy sobie zadać pytanie, na ile obciąża go zaangażowanie w komunizm, bycie częścią systemu, zwłaszcza w okresie stalinowskim, oraz na ile próbował w tamtym czasie "ratować co się da", próbując złagodzić ostrze polityki narodowościowej czy podejmując starania o powrót deportowanych do ZSRR? Debata przy użyciu merytorycznych argumentów daje szansę wypracowania pewnego konsensusu.
Czyli na ferowanie wyroków na temat postaci Jerzego Ziętka jest ciągle za wcześnie?
Myślę, że mamy tą lekcję jeszcze do odrobienia - zarówno jako historycy, jak i kreatorzy opinii publicznej, nauczyciele, dziennikarze. Z jednej strony nie powinno odbierać się ludziom prawa do pamięci, gdyż na tym właśnie polega totalitaryzm, z drugiej zaś winniśmy unikać lansowania postaci, które były elementami właśnie takiego systemu. W przypadku Ziętka to tym trudniejsze kwestia, gdyż debatę o jego roli w historii regionu po 1945 roku zdominowały przede wszystkim emocje. A one są najczęściej złym doradcą.
Może Cię zainteresować:
Jerzy Ziętek ma zniknąć z nazwy Górnośląskiego Centrum Rehabilitacji "Repty"
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Gierek, Ziętek i śląska Katanga. To oni stworzyli Śląsk jaki znamy
Może Cię zainteresować: