Straszliwa zima w Kopicach. Rok 1945 przyniósł strach i koszmar, ból i płacz

Radosne chwile stały się przeszłością od momentu zmiany w 1936 roku nazwy Koppitz (Kopice) na Schwarzengrund (Czarnoziem), życie stało się bardzo „brunatne” i brutalne. Ze zmianą nazwy nigdy nie pogodzili się właściciele majątku, używając potocznie nadal nazwy Koppitz.

Zima 1944/1945 w Schwarzengrund była mroźna, cały staw przypałacowy zamienił się w wielką taflę lodu. Ponure otoczenie i stacjonujące wojsko niemieckie zabiły radość tego miejsca. Pałac wyglądał na obcy, jego własny dom, w którym się urodził i bawił, nie miał już tego radosnego nastroju. Limity przyznanego węgla był śmiesznie małe na ogrzanie tego wielkiego gmaszyska. Właściciele kopalń też mieli reglamentowane czarne złoto. Lepiej nadawała się dawna Willa Zarządu dóbr dominium kopickiego, nazywana po śmierci grafa w 1943 roku pałacykiem zimowym. To tu zamieszkała po śmierci swojego męża grafini Sophia, tu można było swobodnie i bezpiecznie rozmawiać. W tym czasie pałac siedemnastoletniego właściciela był częściowo przeznaczony dla wojska, co nie dawało prywatności. Dlatego pałac, który wybudowała jego prababcia Joanna, nadawał się teraz tylko do zarządzania majątkiem. Zmieniły się też relacje, teraz młody graf zaczął chodzić częściej na fara (probostwo). Szukano bezpiecznych miejsc, gdzie można było rozmawiać o wszystkich bolączkach i problemach. Niestety, zmiany, które przyniósł narodowy socjalizm, wymuszały posłuszeństwo ideologiczne nawet na warstwach wyższych. Strach padł na całą rodzinę Schaffgotsch w momencie aresztowania ich kuzyna Johannesa von Francken-Sierstorpffa i jego żony. Nie pomagały wstawiennictwa i najlepsi dostępni prawnicy. Jego postawa wielkiego katolika i uczciwego człowieka spowodowała aresztowanie go przez gestapo i skazanie na trzy lata Obozu Koncentracyjnego w Brzegu. Świat, który stworzyła jego starka Heinschen i jej mąż Hansi, zmienił się diametralnie. Nawet prace dawnych gartenmaistrów kopickich zubożały i stawały się mało atrakcyjne do wcześniejszego założenia.

Liberatory nad Kopicami

Był 17 grudnia 1944 roku, kiedy na pochmurnym niebie pojawiły się wielkie maszyny. Dźwięk silników samolotu wybrzmiał nagle w głuchej przestrzeni wioski i okolicy. Odgłos ten przerażał wszystkich, nawet żołnierzy stacjonujących w Kopicach. Większość świadków tego zdarzenia ukryła się w bezpiecznych miejscach, obawiając się działań operacyjnych. Służby obrony przeciwlotniczej w niedalekim Starym Grodkowie i Brzegu nie zareagowały, będąc zaskoczone widokiem wrogich maszyn. Były to dywizjony bombowe z amerykańskimi lotnikami, która po raz kolejny przeprowadziły ataki na instalacje chemiczne w okolicach Koźla. W tym również na zakłady należące do Koncernu Schaffgotschów w Odertal (dziś Zdzieszowice). Ten dzień zapisze się w głowach mieszkańców Kopic, gdyż przy nagłym zwrocie jeden z Liberatorów (nazwa potoczna „wyzwoliciel”, amerykańskiego samolotu bombowego Consolidated B-24) ściął wirującymi śmigłami statecznik drugiego Liberatora. To, czego nie udało się wykonać niemieckiej obronie przeciwlotniczej, stało się po przez błąd załogi drugiej maszyny. Jedna z maszyn straciła sterowność i z prędkością ponad 400 km/h uderzyła o ziemię w obszarze 20 km od wioski.

Piloci maszyn musieli precyzyjnie latać, starając się wykonywać nietuzinkowe ewolucje. Należy pamiętać, że ówcześni nawigatorzy i piloci pracowali na manualnych urządzeniach, opierających się na doświadczeniu i ich zmysłach, które były ich jedynym atutem. Każda chwila w ułamku sekundy dawała niebagatelną przewagę nad nieprzyjacielem. Te wydarzenia dawały jasny i czytelny przekaz, że teatr wojny zbliża się również do niedotkniętych bezpośrednio działaniami wojennymi Kopic. Niebo nie było już tak bezpieczne i należało zwracać uwagę na każdy samolot nad głowami. Można było zauważyć częste loty z lotniska polowego w Starym Grodkowie i Wierzbiu, gdzie stacjonowała jednostka Luftwaffe.

Życie codzienne w szarej rzeczywistości właścicieli majątku w Kopicach

Młody graf potajemnie w jednej z antycznych szaf nadsłuchiwał z nadajnika radiowego. Po przez szumy eteru gromadził informacje o tym, co się dzieje na świecie. Jego mama była przeciwna temu, bojąc się o życie swojego pierworodnego i odważnego Hansa. Czasem patrząc na całą tę sytuację, dziękowała Bogu, że zamieszkała po śmierci w dawnym zarządzie dóbr. Tu chociaż był spokój i bezpiecznie, zaś sam pałac stał się dla niej obcy przez stacjonujący w nim Wehrmacht (żołnierzy niemieckich). Pamiętała, jak do drzwi pałacu zapukali żandarmi, dając nakaz zajęcia części pałacu. Wtedy to wszystkie skarby pałacu zostały natychmiast spakowane i zabezpieczone. Na obrazy narzucono płótna, na żyrandole kryształowe założono specjalne ochraniacze. Zlecono przygotowania skrzyń, które zostały częściowo przewiezione do domu Grafini Sophie i innych bezpiecznych miejsc. Nikt nie przewidywał, że taka sytuacja może trwać w nieskończoność. A co gorsze, że nigdy większość tych skrzyń nie zostanie przez nich rozpakowana.

Płonne nadzieje w 1945 roku

Nowy rok 1945 miał dać radość i szybkie zakończenie wojny. Według wszystkich znaków na ziemi należało przyjąć, że cały świat wróci do normy. Okazało się to mrzonką mieszkańców Śląska, jak i samych Kopic. Wierzono, że po obaleniu reżimu narodowych socjalistów i Hitlera, przyjdzie wolność i stabilizacja w Niemczech. Do domów wrócą kobiety i mężczyźni z obozów, więzień i wojny. Każdy modlił się o zakończenie tego Armagedonu, który zapanował na całym świecie. Na robotach w Kopicach pojawili się uczestnicy powstania warszawskiego. Młodzi ludzie bali się autochtonów, którzy okazali się bardzo życzliwymi ludźmi. A nawet starali się podzielić tym, co mieli z polską młodzieżą walczącą z wrogiem. Niektórzy z młodych znali język niemiecki i potrafili się dogadywać z mieszkańcami, jak i pracownikami w Kopicach. Wielkim zaskoczeniem było, że niektórzy autochtoni mówili w języku śląskim. Wielu mieszkańców Kopic czekało na powrót swoich członków rodziny, rozumiejąc los tych młodych ludzi i licząc, że gdzieś tam na wojnie ich dziećmi zaopiekują się inne matki i ojcowie.

„Przedwiośnie” działań wojennych

Często na drodze przez Kopice można było zauważyć różnego rodzaju transporty wojskowe. Czasem zatrzymywali się na chwilę w celu zaopatrzenia się, przeanalizowania rozkazów i relokacji. Ale to co wydarzyło się niebawem, stało się jeszcze większym koszmarem od tego, co przeżywali na co dzień mieszkańcy Kopic. Pod koniec stycznia 1945 roku Oppeln Festung (Twierdza Opole) padło! Starcy i kobiety które miały bronić dawnej stolicy rejencji, uciekali przez masowymi działaniami „wyzwolicieli”. Już 17 stycznia 1945 roku wszelka ludność Opola i okolicznych miejscowości uciekała w konwoju na zachód i południe. Ta wędrówka stała się podróżą śmierci. Nadchodzący Pierwszy Front Ukraińskiej nie szczędził wysiłku dla zadowolenia swoich „czerwonych” oprawców. Działanie wojsk ze wschodu było bezwzględne i niehumanitarne. Gwałty i mordy były czymś normalnym oraz akceptowanym przez większość „wyzwolicielskich” dowódców. Na trasie z Opola na zachód radzieckie samoloty JAKi mordowały z serii karabinów cywili, którzy starali się uciec przed wyzwoleniem. To, czego nie zrobiły automaty maszynowe w samolotach, dokończyła bezwzględna „pani zima”. Wielu ludzi uciekając przed Pierwszym Frontem Ukraińskim padało ofiarą natury. Matki, trzymając przy sercu w becikach swoje narodzone dzieci, umierały z wychłodzenia. Przerażające widoki były na każdej drodze prowadzącej na zachód i południe. Tej zimy wiele dróg stało się masowymi grobami.

Strach i koszmar w Kopicach

W Kopicach przygotowywano się do najgorszego. Nikomu nie wolno było opuszczać domu w celu ucieczki przed nadejściem armii Pierwszego Frontu Ukraińskiego. Niedostosowanie się do zarządzenia groziło obozem lub karą śmierci! Więc wszyscy mieszkańcy jak owce czekali na rzeź i modlili się, żeby ofensywa została zatrzymana na Odrze i Nysie Kłodzkiej.

Ówczesny proboszcz Gratz w niedzielę 4 lutego na mszach świętych namawiał mieszkańców Kopic i Więcmierzyc, żeby zabezpieczyli swój majątek. Sugerował opuszczenie Kopic przed działaniami wojennymi i, nie daj Bóg, przed wrogiem! Informacje, jakie docierały od osób cudem uratowanych przed „wyzwoleniem”, napawały wielkim strachem i obawami. W tym dniu Kopice opuściła większa ilość stacjonujących tu żołnierzy, w tym przybyły parę dni wcześniej transport gestapo z Katowic. W tym ostatnim momencie udało się wymknąć z Kopic rodzinie Schaffgotschów. Nikt z nich nie wierzył, że to były ostatnie chwile w Kopicach, do których mieli już nigdy nie wrócić.

To, co wydarzyło się 5 lutego 1945 roku w Kopicach, było czymś niewytłumaczalnym i wręcz niezrozumiałym. Rozkaz o ucieczce dla cywilów z Kopic padł zbyt późno i to, co się stało, było największą tragedią w Kopicach. Ci, co mogli, uciekli, zaś mieszkańcy, którzy mieli to, co było w obejściu i na polu – pozostali. Pierwszej nocy, po zaciekłych mordach i wypitym alkoholu, bandyci w mundurach z czerwoną gwiazdą odpuścili. Od razu zajęli pałac, w którym świetnie się czuli. Już następnego dnia demon pojawił się w Kopicach. Na terenie dominium pojawiły się dwa czołgi z czerwoną gwiazdą i masa bandytów i gwałcicieli.

Ból i płacz

Żołnierze Pierwszego Ukraińskiego Frontu nie odpuszczali nikomu. Nie ważne, kim były ofiary, czy autochtonami, Polakami lub Rosjanami. Każda kobieta, była „trofiejna” (zdobyczna), bandytom należał się żołd! A zapłatą był alkohol, kobiety i przedmioty, które mogły mieć wartość w ich ocenie. A ci który się sprzeciwili, otrzymywali jedną odpowiedź – Kula w łeb! Kobietom starszym, które starały się ochronić swoje córki małoletnie lub sąsiadów przed gwałtem, rozcinano brzuchy lub obcinano dłonie. Do domów wywarzano drzwi i wchodzono jak do siebie. Zabierali i niszczyli wszystko. Większość tych zbrodniarzy nie znała tak wysokiego standardu mieszkań. Wyrywano ze ścian kokotki (krany) z wodą w celu zabrania tego cudu techniki do domu i zamontowaniu wody w swojej chacie. Licząc, że zamontowanie samego kokotka w ścianie pozwoli na korzystanie z wody w ich chatach. W garnkach po przejściu dziczy można było odnaleźć jedynie ich odchody. Rozpruwano poduszki, kołdry i sienniki. Zabijano bezmyślnie domową trzodę. Tak wyglądało to wojsko, przypominające hordy wschodnie mordujące ludzi dla zabawy. Będąc pod wpływem alkoholu, gwałcili nieustannie te same biedne kobiety. Mężczyznom dla zabawy odcinali kończyny, by zmusić do wyjścia z ukrycia kobiety związane z tymi biedakami. Niemowlęta kładli na zamarzniętą ziemię, wołając ich matki, żeby odebrały swoją ukochaną latorośl.

Gwałty odbywały się w pałacu, orgie trwały przez trzy dni. W nocy było doskonale słychać, jak z pałacu dochodziły głosy płaczu, jęczenia z bólu po gwałtach i okaleczeniach. Jedyny śmiech towarzyszył teraźniejszym panom pałacu! Jeden z tych bandytów wszedł do Sali Lustrzanej na piętrze, rozglądał się wokół. Odbezpieczył pepeszę (radziecki pistolet maszynowy) i na jednej nodze z odbezpieczonym automatem „puszczał” serię po lustrach. Kule rozbijały tafle luster, szyb, kominka ceramicznego i głowy rzeźb. Całe ściany były podziurawione przez wyzwoleńczych zwyrodnialców. Świetną zabawą była huśtawka na pierwszym piętrze westybulu. Wiszący żyrandol posłużył za huśtawkę, zaś przeszkodą był otwór w podłodze pierwszego piętra. Wielu z podchmielonych towarzyszy zabawy spadało z żyrandola na parter, niszcząc kryształowe sople dostojnej XIX-wiecznej lampy.

W ocenie niektórych mieszkańców tragedia była nie tak wielka dzięki gorzelni. Ale trauma pozostała do ostatnich ich dni.

Parę dni później nacierające zdziesiątkowane wojsko niemieckie wypiera „wyzwolicieli” z Kopic. Od razu do wioski przyjechali śledczy, zbierając materiał dowodowy. Zaś niesfornych mieszkańców, jak księdza proboszcza Gratz, zawieziono na gestapo do Nysy. Tam musiał zeznawać i bronić swojej postawy przeciwko systemowi totalitarnemu. Ci mieszkańcy, którzy mieli szansę wyjechania w głąb Śląska do rodziny, starali się uciekać przed powtórną wizytą zdziczałych „bohaterów”, jak przez dekady ich nakazywano nazywać. Biedna część, która miała to, co było wokół domostwa, pozostała, licząc na cud, którego nie było!

Powrót potwora!

Front w marcu 1945 roku znowu przeszedł przez Kopice. Co tam się działo w tym czasie, raczej już się nie dowiemy. Ale to, co zostało niemym świadkiem historii, to brak oryginalnego hełmu wieży kościoła. Dzięki działaniom wojennym w tym czasie został zniszczony most na rzece Nysa Kłodzka, jak i wieża kościoła. Pożar wieży jak i dachu pojawił się wskutek działań artyleryjskich. Ślad ze spadającego hełmu, który zahaczył o mauzoleum, do dziś jest widoczny na jednej z kolumn wyremontowanego grobowca. Kościół przez barbarzyńców został sprofanowany, zaś wnętrze posłużyło jako stajnia dla koni.

Sam pałac przetrwał wręcz bez uszczerbku, choć do dziś na wieży hrabiny Joanny (najwyższej) od strony wschodniej widać ślady po artyleryjskich działaniach. Wyglądało to tak, jakby szybki przemarsz i koncentracja w innym miejscu wojsk uratowała ten pałac.

Milczenie świadków

Świadkowie tych wydarzeń w większości nie chcieli mówić o tej tragedii nikomu i zabierali ją do grobu. Nikt nawet z naszych bliskich nigdy nie chciał opowiadać o tych bardzo trudnych czasach. Czasem zdarzało się, że jakiś rodzić coś wspomniał po cichu swoim dzieciom. Uznał, że powinni wiedzieć, co to jest okrucieństwo wojny. Jeśli dziś zapytacie się swoich rodziców, dziadków - odpowiedzą wam, że wielu z nich nie zna historii sprzed osiemdziesięciu lat. A to dlatego, że tego typu historie były czymś nagannym i zakazanym na powojennym Śląsku. Propagandziści komunistyczni robili wszystko, żeby nasz głos uciszyć za wszelką cenę, a zbrodnie czerwonego oręża wpisywano w lokalną historię ich wrogów. Wiele mogił na całym Śląsku stało się świadectwem okrucieństwa ludzi z czerwoną gwiazdą. Żaden z autochtonów nie mógł się sprzeciwiać nowej i niepodważalnej prawdzie, a jej negacja była związana z wizytami w Urzędach Bezpieczeństwa, z których mało kto wracał. Świetnym przykładem może być Józef Będlewski, komunistyczny kat, który działał na terenie Katowic, Sosnowca, Grodkowa i Niemodlina. Ten, kto został zaproszony na wizytę do tego wykształconego kata (wykształcenie podstawowe) na przesłuchanie, zazwyczaj nie miał już okazji powrotu do swoich bliskich żywym.

Podsumowanie

Ta historia ma dziwny finał, gdyż ci cierpiący autochtoni zostali wypędzeni lub wysłani w głąb wspaniałego komunistycznego raju! Podziały trwały dalej: na tych co wyjechali i pozostawili tu wszystko i na tych, co pozostawili zdrowie w Związku Radzieckim lub zmarli tam. Było jeszcze jedno rozwiązanie dla autochtonów, mogli starać się być poprawnymi obywatelami nowego państwa na Śląsku, licząc, że w małej ojczyźnie będzie tak jak za czasów (Habsburgów czy Hohenzollernów) ich pradziadków. Wierzyli, że za pracę i służbę nowemu władcy pozwolą im normalnie żyć. Każda z tych opcji była karą, gdyż wszyscy stali się obcymi w swojej małej ojczyźnie, w swoim kraju...

Rod schafgostchow

Może Cię zainteresować:

Śląskie "Downton Abbey". Tak się żyło w pałacu w Kopicach, posiadłości Schaffgotschów, właścicieli m.in. kopalni w Szombierkach

Autor: Redakcja

29/04/2024

Historyczny Ślązag. Nieproszeni goście w zamku w Kopicach

Może Cię zainteresować:

Historyczny Ślązag. Nieproszeni goście w Kopicach. Słynny zamek miał być siedzibą gestapo

Autor: Tomasz Borówka

16/04/2023

Mauzoleum w Kopicach

Może Cię zainteresować:

Mauzoleum rodziny Schaffgotsch wyróżnione nagrodą „Zabytek na Medal”. To tu spoczywa Joanna hrabina Schaffgotsch, z domu Gryczik von Schomberg-Godulla

Autor: Maciej Mischok

17/12/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama