Rok 1864. Generałowie wojsk Unii srożą się w sercu Konfederacji. Philip Sheridan ogniem i mieczem pustoszy dolinę Shenandoah, a William Sherman puszcza z dymem Atlantę.
W Katowicach płonie w tym czasie serce wsi nad Rawą, czyli tutejsza karczma, smętny już wtedy relikt kilkusetletniej przeszłości osady. Płonie zapewne nie sama z siebie. Oficjalna wersja głosi wprawdzie, że się zawaliła (czyżby grzebiąc pod swymi ruinami oponentów ekipy nuworyszów, szykującej się do przejęcia władzy w mieścinie?). Henryk Waniek wyraża jednak przypuszczenie, że padła ofiarą pożaru. Weźmy tę wersję za dobrą monetę - czerwony kur nad zgliszczami gospody tworzy należytą scenerię świtu nowej ery Katowic.
W roku 1865 generał Robert Lee składa broń pod Appomattox (przez dwa t). A Jego Królewska Wysokość Król Prus Wilhelm I podnosi Katowice - pardon, Kattowitz (przez dwa t) - do rangi miasta. Tak swoją drogą, pruscy sztabowcy nie odnosili się z atencją do amerykańskich wojaków wojny secesyjnej. Słynny Alfred von Schlieffen (ten od Planu Schlieffena) zwykł mawiać, że szanującemu się strategowi bitew i kampanii tego konfliktu analizować nie wypada, gdyż walczyły tam nie armie a uzbrojone tłumy.
Herr Burgemeister znika z kasą
W roku następnym burmistrzem Katowic zostaje Louis Diebel. Za którym już od rodzinnych Krapkowic ciągnie się smrodek jakowychś finansowych defraudacji, by nie rzec afer. Jak miało się okazać - podejrzenia malwersacyjnych skłonności Herr Diebla nie narodziły się za sprawą złych języków. W 1870 r. także w Katowicach wybuchła finansowa afera i to gruba. Z przedsiębiorczym burgemajstrem w niechlubnej roli głównej: pewnego dnia Diebel zdematerializował się wraz z 15 tysiącami talarów z urzędowej kasy. Za złodziejem wystawiono list gończy, przyobiecującym sutą nagrodę za jego... no może nie głowę, ale żywe ciało niewątpliwie i to jeszcze najlepiej wraz ze skradzioną fortuną. Diebel odnalazł się - a raczej odnaleźli go detektywi sławnej Agencji Pinkertona... w USA (konkretnie w Baltimore, stan Maryland). Rzekomo nie bez udziału amerykańskich masonów, do której o pomoc w ujęciu zbiega zwrócili się ich śląscy pobratymcy. Odzyskanie katowickich pieniędzy powiodło sie połowicznie, a ściślej w dwóch trzecich - jedna trzecią Diebel tymczasem już przepuścił
Do Katowic Diebel powrócił w kajdanach, a osądzony wylądował za kratkami... w chlywiku. Bo heresztu z prawdziwego zdarzenia Kattowitz jeszcze się wtedy nie dorobiło. Podobno więc czym prędzej wzniesiono dzisiejszy sąd i areszt celem należytego uhonorowania tak wyjątkowego obywatela. Dodatkową ironię stanowi fakt, że właśnie Diebel u zmierzchu swej kariery namawiał wizytującego Katowice króla Prus, by wznieść w mieście te przybytki Temidy.
Katowiccy czerwonoskórzy
Na plany przekształcenia Katowic w miasto i ich ewolucję w tym kierunku podejrzliwie patrzyli tutejsi autochtoni, czyli miejscowi chłopi. Dostojeństwem oblicza nierzadko chyba mogący konkurować z czerwonoskórymi, rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Sołtys Kazimierz Skiba urodą a i wejrzeniem nie ustępował sławnemu Tecumsehowi, Skaczącej Pumie z plemienia Szaunisów. Czy też Szalonemu Koniowi z Oglalów, jednemu z pogromców generała Custera. Jednak historia Katowic tej epoki nie miała swojego Little Bighorn. Naszych opornych Indian stopniowo acz bezwzględnie wyparto na południe od linii kolejowej. Gdzie jeszcze jakiś czas utrzymali się na skrawkach ziemi niczym w rezerwacie. Z czasem zniknęli i stamtąd.
Jak miasteczko na prerii
Krajobraz młodego miasta Kattowitz przypomina współczesne mu miasteczka amerykańskiego Dalekiego Zachodu. Takie na skraju prerii czy wręcz w jej pośrodku. Portret - a raczej serię portretów - miasta tamtych czasów wykonuje fotograf L.A. Lamche. Swoją drogą, ciekawe ma on inicjały. Oczywiście powstałe w końcu XVIII wieku Los Angeles już istnieje, jednak na razie jeszcze nikomu nawet się nie śni, że będzie kiedyś w USA.
Zdjęcia Lamchego pozwalają wczuć się w klimat tamtej epoki. Możecie je obejrzeć w naszej galerii.
Może Cię zainteresować: