Na słowie harcerza polegaj...
Jako pierwsi zobaczyli je harcerze z posterunków obserwacyjnych na „drapaczu chmur” i „Domu Powstańca”, być może też z wieży spadochronowej. Druhowie na dachach wysokościowca, czyli Aleksander Drapella i Alfred Ćwięczek, byli czujni. Już około godziny 4.40 wypatrzyli nad miastem niemiecki samolot rozpoznawczy. Skądinąd oficer, któremu Drapella zgłosił ich obserwację przez telefon, nie tylko chłopcu nie uwierzył, ale i zrugał „harcerską smarkaterię” za „panikarskie meldunki”. Jednak smarkateria wiedziała, co mówi.
– W kilkanaście minut później zza parku Kościuszki wyleciały znienacka dwa samoloty niemieckie typu Stukas kierując się w locie koszącym nad lotnisko – relacjonował Drapella po latach. – Czytelne czarne krzyże na kadłubach i skrzydłach nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że są to samoloty Luftwaffe i natychmiast zameldowałem to w Komendzie o ataku 2 Stukasów na miasto (koszący lot) i spotkałem się z podobną reprymendą jak poprzednio. W trakcie, kiedy wysłuchiwałem wymyślań i epitetów pod moim adresem, zobaczyłem jak spod podwozi Stukasów odrywają się bomby i spadają na lotnisko i hangary. Nie zwracając uwagi na protesty i krzyki oficera dyżurnego (w telefonie) włączyłem syrenę alarmową, obwieszczając drogim mi Katowicom początek wojny...
Cel: lotnisko na Muchowcu
Niemieckich samolotów typu Junkers Ju 87 (należały do 3. eskadry I dywizjonu 2. pułku bombowców nurkujących „Immelmann”) było więcej, prawdopodobnie 11, z czego bomby na Muchowiec zrzuciło nie więcej niż 10. Świadczy o tym raport niemieckiego dowódcy o wyrządzonych (zdaniem atakujących) szkodach na lotnisku:
- 2 hangary doszczętnie zniszczone.
- 1 hala (magazyn albo magazyn części do samochodów) trwale uszkodzona celnym trafieniem.
- Tory bocznicy kolejowej przerwane celnym trafieniem.
- Zniszczony cały szereg warsztatów samochodowych i hal postojowych.
- Trafienie w stanowisko dział przeciwlotniczych.
- Zniszczone przedpole przez bombę 250 kg.
- Zestrzelony 1 nieprzyjacielski myśliwiec.
Wprawdzie owo zestrzelenie polskiego samolotu to czysta fantazja, a na lotnisku nie było żadnych dział przeciwlotniczych (widać też, że lotnicy przesadnie zachwalają swe osiągnięcia, bo zniszczone przedpole stanowi ciekawy eufemizm dla zrzucenia bomby z dala od jakiegokolwiek sensownego celu), jednak z raportu jasno wynika, że za szkody na Muchowcu wyrządziły eksplozje zaledwie kilku bomb.
Świadkowie a wizja literacka
Tymczasem z relacji jednej z osób przebywających wtedy w mieście wynikać by mogło, że Luftwaffe przeprowadziła na Katowice nalot w jakiejś przerażającej silne. Jak to możliwe?
Te osobą był literat Kazimierz Gołba, który wspominając o tym ataku powietrznym na Katowice w swej powieści „Wieża spadochronowa”, najprawdopodobniej oparł się na własnych przeżyciach:
... śpiących chłopców zerwał na równe nogi narastający ryk wielkiej ilości samolotów, jakiego jeszcze nigdy nie słyszeli. Ryk ten płynął nad miastem z niesamowitą grozą. Drżało od niego powietrze, jakby nasiąknięte burzą, dzwoniły wszystkie szyby. Zbudzonym chłopcom, otrząsającym z siebie resztki snu, wydało się, że drżenie to ogarnęło także posadzkę i mury, że w ogóle drży cały świat. Nie zdążyli jeszcze oprzytomnieć gdy poprzez wycie maszyn zaczęły przedzierać się huki, detonacje, wybuchy...
Kazimierz Gołba ulokował harcerzy, będących bohaterami jego powieści, w Ośrodku Wychowania Fizycznego, czyli dzisiejszym gmachu Akademii Wychowania Fizycznego przy ulicy Raciborskiej. Jednak sam pisarz mieszkał przy ulicy Pawła 9. Jakieś trzy kilometry od będącego celem nalotu lotniska, więc niektóre wychodzące z nurkowania samoloty mogły przelatywać na niewielkim pułapie nieopodal kamienicy Gołby. Wiemy na przykład, że jeden ze sztukasów przemknął tuż koło ratusza na Zawodziu (obecnie rektorat Uniwersytetu Ekonomicznego, mniej niż kilometr od domu Gołby i podobnej odległości od lotniska). Nadleciał zaś z zachodu, czyli mniej więcej z kierunku domu pisarza, zapewne wszedłszy w pętlę po wyprowadzeniu z pikowania.
1 września około godz. 3 rano, znajdując się w wieżyczce, spostrzegłem samolot lecący od rynku w kierunku Mysłowic, tuż nad przewodami trakcji tramwajowej. Gdy samolot przelatywał obok wieży, zauważyliśmy lotnika, Niemca z CKM – relacjonował harcerz Kazimierz Jankowski.
Ale już relacja Czesława Rymera, w chwili nalotu na Muchowiec obecnego w domu przy ulicy Kościuszki 62, jest jednak znacznie bardziej stonowana niż prawdopodobnie oparty na osobistych doświadczeniach opis autora „Wieży spadochronowej”:
W dniu 1 września rano byłem w domu i usłyszałem odgłos lecących samolotów. Wyjrzałem przez okno na stronę wschodnią gdzie było lotnisko. Zobaczyłem lecące nad lotniskiem dwa do cztery samoloty. Wyglądało mi to na lekkie bombowce.
Rymera podczas nalotu dzieliła podobna odległość od Muchowca co Gołbę, ale przelatujące w pobliżu tej części miasta bombowce były wtedy jeszcze na większej wysokości, niż ta, na jakiej przelatywały później w rejonie ulicy Pawła.
Syreny sztukasów
Dziennikarkę Clare Hollingworth, Angielkę przebywającą wówczas w brytyjskim konsulacie przy ulicy 3 Maja, wyrwał ze snu odgłos eksplozji i coś, co uznała za „daleki ogień artyleryjski”.
Nad miastem wył silnik samolotu – pisała Hollingworth we wspomnieniach.
Reporterka obudzić się musiała w toku nalotu na Muchowiec, gdy jedne z samolotów zrzuciły już bomby, inne zaś schodziły dopiero do ataku. Bombowce nurkujące nie mogą atakować celu jednocześnie, gdyż wtedy przeszkadzałyby sobie wzajemnie, mogąc się zderzyć, a na domiar złego podmuchy eksplozji bomb zrzuconych przez poprzedników zagrażałyby kolejnym samolotom.
Hollingworth widziała więc tuż przed godziną 5.00 bombowce na wysokim pułapie (będące zapewne dalszymi Ju 87, czekającymi na swoją kolej do ataku), następnie zaś „rozbłyski” i „błyskawice”, które uznała za efekt ognia artylerii. W rzeczywistości były to dalsze wybuchy bomb na Muchowcu. Chwilę później zaś dobiegł jej uszu „ryk silników czołgów otaczających Katowice”. Tak to przynajmniej opisała przekazała przez telefon brytyjskiemu dyplomacie w Warszawie. Jednak to niemożliwe, by słyszała niemieckie czołgi, tych bowiem okolicach Katowic w ogóle nie było. Najbliższe znajdowały się o kilkadziesiąt kilometrów od miasta, pod Rybnikiem i na północ od lublinieckich lasów. Hollingworth musiała więc słyszeć coś innego. Podobnie jak Gołba i tysiące innych mieszkańców Katowic.
Czyżby były to syreny sztukasów? Ten dotąd nieznany dźwięk przez parę najbliższych przerażać miał żołnierzy i cywilów wszystkich krajów, jakie stały się celem niemieckiej agresji podczas II wojny światowej. W tym właśnie celu - oddziaływania psychologicznego – w Ju 87 zainstalowano te specjalne, włączane podczas ataku urządzenia dźwiękowe. Najpewniej uruchomili je również piloci bombowców atakujących Muchowiec. W Katowicach jedni, jak Gołba, usłyszeli je z bliska, inni, jak Hollingworth – jedyniez daleka. Zależało to od tego, w jakiej odległości nich znalazł się sztukas podczas lotu nurkującego i gdy wychodził z nurkowania po zrzuceniu bomby. Zaś ludzie znajdujący się dalej mogli uznać te odgłosy nawet za dźwięki miejskich syren, z opóźnieniem ostrzegających o nalocie.
Katowicom początek II wojny światowej obwieścił nie tylko dźwięk syreny harcerza Drapelli, ale i wycie syren sztukasów.