Kilka dni po publikacji recenzji Hobbita w tłumaczeniu Grzegorza Kulika magazyny księgarni internetowych były puste. Materiał Szymona Heda Lieberta spowodował tygodniowy zastój w dostępności nakładu, a podczas jednego z konwentów, gdzie Hed występował, został zaczepiony przez grupkę widzów i poproszony o autograf na książce.
Rozmowa z Szymonem "Hedem" Liebertem
Łącznie kilkadziesiąt milionów wyświetleń, najlepiej oglądalny materiał na kanale tvgry czy ponad 300 tysięcy odtworzeń recenzji nieznanej książki. To naprawdę imponujące CV. Jaka rozpoznawalność z tego wynika i czy nadążasz z odpisywaniem na listy od fanek?
Już tworząc pierwsze filmy, wtedy jeszcze jako pracownik gry-online.pl miałem świadomość, że występowanie przed kamerą wiąże się z "ryzykiem" zyskania jakiejś popularności. Trzeba jednak pamiętać, że to, z czego jestem najbardziej znany, czyli materiały o grach komputerowych, jest skierowane raczej do zapaleńców, a nie mainstreamowego odbiorcy. Dlatego nie od razu można było doświadczyć tego, ile osób naprawdę nas ogląda, bo w typowej sytuacji na ulicy nikt nie dostawał zawału na mój widok.
Czy był taki moment, w którym zdałeś sobie sprawę, że jednak jesteś popularny?
Tak. Momentem, gdy zdałem sobie sprawę, ile ludzi mnie kojarzy był jeden z Pyrkonów (duża impreza dla miłośników fantastyki, gier czy mangi -przyp. red,). Tam rozpoznawało mnie tak dużo ludzi, że problemem było zwykłe przejście przez hale - ciągle ktoś nas zaczepiał, żeby zrobić sobie zdjęcie lub porozmawiać.
Czujesz się internetowym celebrytą?
Teraz, kiedy tworzę filmy na swój kanał i kanał To Znowu Oni, nadal daleko mi do "celebryckości", ale zdarza się, że ktoś mnie zaczepi i zapyta: "Hed, czy to ty?". Ta popularność poszła też w dziwną stronę, bo przez moje wygłupy przed kamerą ludzie zaczęli robić ze mną memy. Miałem jedną absurdalną sytuację: minąłem w Galerii Katowickiej grupkę dzieciaków i usłyszałem za plecami jak jeden z nich mówi podekscytowany do reszty: "Ty, ku...a, to ten gość z memów!". Zakładam, że nie kojarzyli mnie z filmów, ale śmiesznych obrazków lub przeróbek.
Ale serio pytam, masz ciśnienie na liczby odtworzeń materiałów na twoich kanałach? Zależy ci, żeby były jak najwyższe?
Osobiście nigdy nie przywiązywałem uwagi do liczb, bo zależy mi przede wszystkim na dobrych materiałach. To zresztą dość abstrakcyjny temat, bo co to oznacza, że film ma milion wyświetleń: 1/37 ludzi w kraju go obejrzała a może 1 osoba kliknęła niego 37 milionów razy. Dziwna jest też percepcja tego, ile wyświetleń to sukces, bo duże kanały walczą o miliony, ale w polskich warunkach nawet film mający 100 tysięcy jest dobrym wynikiem
Jak zaczęła się twoja przygoda z grami i co sprawiło, że postanowiłeś zostać dziennikarzem specjalizującym się w tej działce?
Odkąd pamiętam, w domu zawsze był komputer, bo tata miał zajawkę na nowinki technologiczne - kupował prasę branżową i polował na nowe sprzęty. Komputer służy, jak wiedzą wszyscy młodzi ludzie proszący o niego rodziców, przede wszystkim do nauki, ale u mnie często też się na nim grało. Pamiętam wręcz sytuacje, gdy w domu pojawiała się jakaś nowa gra, np. symulator Pinballa, i sami rodzice urządzali w nią turnieje ze znajomymi. Pewnie z tego powodu raczej rzadko słyszałem uwagi, że gram za dużo i mogłem dość swobodnie rozwijać swoją pasję.
Od fana do eksperta jednak długa droga...
Grom w Polsce i nie tylko zawsze towarzyszyła prasa branżowa, którą z czasem zastępowały portale internetowe. To magazyny pokroju "Secret Service" czy "CD-Action" były inspiracją, by samemu zacząć pisać o grach. Pierwsze teksty publikowałem na różnych portalach jako dzieciak jeszcze pod koniec lat 90. Później, na studiach, szukałem dorywczej pracy i pomyślałem, czemu po prostu nie pisać dalej o grach. Tak trafiłem do gry-online.pl, gdzie z czasem przekonwertowałem się na twórcę wideo. Teraz, 2,5 roku od po odejściu z tamtej firmy, nadal mam dużą zajawkę do gier, czego dowodem jest kanał To Znowu Oni. Ciągle szukam nowych pomysłów na rozrywkowe filmy na prywatnym kanale.
Zamieszczasz też recenzje książek. Złych książek.
Tak. Zawsze chciałem recenzować nietypowe książki. Staram się szukać tematów, których nie robią inni. Często, gdy czekałem pociąg, trafiałem na dworcach na stoiska z książkami. Albo totalna klasyka, albo najdziwniejsze książki. Wszystko po 5 złotych. Znalazłem wtedy książkę pod tytułem „Magiczny Pierścień”, pierwszą część trylogii Pierścień Władców. Od razu pomyślałem - polski Tolkien. To był więc eksperyment, czy uda mi się sprzedać widzowi recenzję książki i to nie byle jakiej. I tak się zaczęło. Temat Tolkiena wracał, robiłem też kontynuację "Magicznego Pierścienia", a potem gdy dowiedziałem się o "Hobbicie "po śląsku, to stwierdziłem, że to może być ciekawe i dla odmiany nie będzie to recenzja złej książki.
Dlaczego zainteresowałeś się akurat "Hobbitem" po śląsku?
Jestem ze Śląska, więc od razu poczułem potencjał takiego filmu i wiedziałem, że mogę go zrobić w zabawny sposób. Chociażby dlatego, że spróbuję czytać fragmenty przekładu samemu, mimo, że moją biegłość w śląskiej godce oceniłbym na mierny z minusem.
Czyli nie godosz na co dzień?
Zanim zabrałem się do lektury, to trochę się obawiałem. Nie mówię po śląsku, chociaż się tu urodziłem, wychowałem na zabrzańskim Pawłowie i zapewne mam bogate słownictwo, ale nie wiedziałem, czy sobie poradzę. Zapytałem Niklausa Pierona, youtubera zajmującego się tematyką Śląska i notabene też gier, jak wielki jest stopień skomplikowania" Hobbita", a on mi odpisał w swoim stylu: „Chopie, każdy, kto mówi po polsku i chociaż raz w życiu słyszał śląski, to da sobie radę. Daj mi spokój”. I to prawda, nie miałem najmniejszych problemów. Wiele słów kojarzyłem, a poza tym jest to napisane w taki sposób, że łatwo się domyślić, o co chodzi. Myślę, że styl Tolkiena służy tłumaczeniom, a Grzegorz Kulik nie starał się udziwnić tekstu i nadać mu hardkorowego stylu, chociaż było to tłumaczenie mające swój sznyt: Bilbo miał na nazwisko Bojtelok, krasnoludy to cwergi, a Rivendell to Rozdolin. Język śląski podbijał dla nawet klimat. Miałem wrażenie, że zbliżamy się do staroangielskiego.
Czy śląska literatura powróci na kanał?
Poczekamy aż Grzegorz Kulik przetłumaczy "Hobbita 2" na śląski i wtedy pomyślimy. Zabawnie byłoby nagrać film z autorem tłumaczenia "Hobbita" i zobaczyć jak gromi mnie za słabą odmianę śląskich słów. Odzew recenzji był bardzo pozytywny i cieszę się, że dużo ludzi doceniło pomysł stworzenia śląskiej wersji Tolkiena. Swoją drogą to słyszałem, że krótko po publikacji recenzji nakład się wyczerpał. I to byłoby nic wielkiego, ale podczas jednego z konwentów podeszła do mnie grupka widzów z egzemplarzami "Hobbita" i poprosiła żebym złożył na nich swój autograf. Czułem się jakbym komuś skradł fejm. Oczywiście podpisałem się jako Grzegorz Kulik.
Grzegorz o tym wie? (śmiech). Miałeś pomysły na inne śląskie rzeczy na swoim kanale?
Chciałem też robić materiał, w którym zapraszam ekspertów, aby tłumaczyli inside’owe memy, jedną z prezentowanych sekcji miały być memy o Śląsku, ale szybko doszedłem do wniosku, że zdecydowana większość jest albo stereotypowa, albo po prostu obraźliwa. Że tu tylko węgiel i zacofanie. Tamten materiał więc odpuściłem, ale do śląskiej literatury i języka śląskiego na pewno będę jeszcze wracał. Nie kreuję się jako ekspert, nie chcę też za takiego uchodzić. Wolę zapraszać do materiałów ludzi, którzy się znają, a siebie widzę w roli - mam nadzieję - zabawnego prezentera popularyzatora. Chciałbym też nieco wejść w tematy językoznawcze ze śląskim, żeby pokazać widzom, czym dokładniej jest literatura w godce. I jak mówiłem, chociaż sam nie godom, tak cieszy mnie rozwój tej literatury i że coraz więcej jest śląskiego w przestrzeni publicznej. Zawsze jak wybieram się pociągiem do Krakowa, w pierwszej kolejności sprawdzam, o której odjeżdża "gibki cug".
Może Cię zainteresować: