Rozmowa z dr. Janem Rączką, ekspertem Fundacji Instrat
Rozmawiamy
tuż przed Barbórką i jeszcze przed Andrzejkami, więc może
zacznijmy od wróżby: do kiedy, pana zdaniem, kopalnie na Górnym
Śląsku będą fedrować węgiel kamienny?
Węgiel energetyczny - do
2035 roku.
Skąd
taka data?
Po
pierwsze dlatego, że popyt na węgiel kamienny, który jest zużywany
przez elektrownie, elektrociepłownie i duże ciepłownie, bardzo
spadnie. Na dodatek węgiel z Górnego Śląska nie będzie w stanie
konkurować ani z węglem z Zagłębia Lubelskiego, który ma wyższą
jakość i znacząco niższe koszty wydobycia, ani z węglem
importowanym. A jeśli spada wolumen wydobycia, to koszty bardzo
wzrastają, dlatego że kopalnie mają dużą część kosztów
stałych. Już teraz koszt wydobycia węgla
to 850 zł za tonę, podczas gdy ten w Amsterdamie jest
sprzedawany po
550 zł za tonę. A jeżeli wydobycie spadnie o połowę, to
wydobycie węgla może kosztować 1200, może 1400 zł za tonę.
Państwa nie będzie stać, żeby do tego dopłacać. Nie mówię, że
węgiel wcale już nie będzie wydobywany. Bardzo trudno przewidzieć
do którego roku taka, czy inna kopalnia będzie funkcjonować, ale
znaczenie sektora górniczego jako całości ok. 2035 r. będzie już
bardzo niewielkie.
To
oznacza, że energetyka do tego czasu w całości będzie już
zdekarbonizowana i nie będzie konsumowała węgla?
Prognoza
Ministerstwa Klimatu i Środowiska, zawarta w tzw. scenariuszu
ambitnym zaktualizowanego Krajowego Planu w Dziedzinie Energii i
Klimatu przewiduje, że udział energii elektrycznej produkowanej z
węgla kamiennego w roku 2030 wyniesie 16 proc. To bardzo mało.
Jeszcze parę lat temu to było 50 proc., a we wrześniu 2024 roku 30
proc. My nie zdajemy sobie sprawy, jak ta ścieżka jest stroma.
A
skąd przekonanie, że przewidywania zawarte w KPEiK co do joty
faktycznie się spełnią? Mamy miesiące, kiedy generacja energii ze
źródeł odnawialnych jest bardzo duża, ale zaledwie kilka tygodni
temu Polskie Sieci Elektroenergetyczne ogłosiły okresy przywołania
na rynku mocy i wyszło na to, że bez stabilizujących mocy
węglowych ani rusz.
Zgadzam
się, że warto się zastanowić, jak modelowanie, będące rodzajem
symulacji, a nie prognozy, może odnieść się do tego, co się
dzieje realnie. Trzeba jednak rozróżnić między udziałem i
konkurowaniem elektrowni na węgiel
na
konkurencyjnym rynku energii a świadczeniem usług systemowych dla
polskich sieci energetycznych. To są dwa różne rynki. Ten drugi
rynek, mimo tego, że usługi dla PSE są dobrze wynagradzane, nie
powoduje dużego zużycia węgla, gdyż bloki węglowe w dużej
mierze stoją w gotowości, a nie pracują. Np. elektrownie na węgiel
brunatny wedle naszych prognoz w 2030 r. będą miały wskaźnik
wykorzystania mocy na poziomie 5 proc. co znaczy, że przy pełnym
obciążeniu swoich mocy będą pracowały przez 3 tygodnie w roku.
Klient,
który po prostu chce mieć prąd w gniazdku, może się jednak
obawiać czy jak wyłączymy moce węglowe, to nie okaże się, że w
pewnych okresach dnia czy roku prądu w gniazdku zabraknie.
Czy
pan uważa, że rząd i Polskie Sieci Energetyczne w ogóle
rozpatrują jako realną taką możliwość, że nie ma prądu w
gniazdku? Zresztą zmiany w energetyce dzieją się nie tyle za
sprawą planów rządu, ale pomimo planów rządu i zamierzeń
państwa. To, co poprzedni rząd deklarował w kontekście górnictwa,
nie było spójne z tym, co się rzeczywiście działo w
elektroenergetyce. Poprzedni rząd zgodził się i zaproponował
bardzo atrakcyjny
mechanizm wsparcia dla budowy dużych mocy gazowych. Jeszcze 10 lat
temu moce gazowe były postrzegane jako źródła szczytowe, bądź
stabilizujące rynek ze względu na niestabilną pracę odnawialnych
źródeł energii, a dzisiaj stają się tymi, które będą pracować
w podstawie, dostarczając bardzo duże wolumeny energii elektrycznej
i zastępując moce węglowe. Dzieje się tak dlatego, że bardzo
wzrosły ceny uprawnień do emisji CO2, a jednocześnie gaz, chociaż
drogi, cenowo jest konkurencyjny. Niektóre bloki już zostały
oddane, a wiele innych jest w budowie.
Jak
chociażby ten w Rybniku, gdzie skutkiem tego wcześniej wyłączone
mają zostać bloki węglowe. Wiele osób pyta „co to za polityka,
będziemy kupować gaz na światowych rynkach, zamiast węgla z
pobliskiej kopalni”?
To
nie jest polityka, to jest biznes. Wykorzystanie bloków gazowych w
polskiej energetyce będzie bardzo szerokie. Będą pracować w
podstawie, stabilizować moce wiatrowe i słoneczne, ale też
pracować jako szczytowe. One mają dużo zastosowań m.in. dlatego,
że mają lepszą charakterystykę techniczną. Podniesienie bloku
gazowego od stanu zimnego do obciążenia dużego albo całkowitego
zajmuje parę kwadransów podczas gdy w przypadku bloku węglowego
zajmuje to w najlepszym czasie kilkanaście godzin. Te bloki są
nowiutkie, wykorzystują bardzo zaawansowane i sprawdzone
technologie, więc ich awaryjność będzie bardzo niska, a tymczasem
nowe bloki węglowe w Jaworznie czy Turowie od momentu ich oddania
do użytku borykają się z ogromnymi problemami technicznymi i
charakteryzują się wysoką zawodnością.
Czy
jednak to, że ten gaz musimy sprowadzić nie będzie czynnikiem
obciążającym dla tych instalacji?
Będzie,
zarówno dla instalacji, jak i dla Polski.
Węgiel
mamy własny, możemy go w razie draki wydobyć, a z gazem w razie
jakichś zawirowań na szlakach tranzytowych, a takowe się zdarzają,
może być różnie. I czy coś z tego wynika poza świadomością,
że może być problem?
Wynika
tyle, że trzeba będzie te szlaki lepiej zabezpieczyć i
zdywersyfikować dostawy gazu.
Gdzie
w tej całej układance jest polska energetyka jądrowa i czy ona
będzie gwoździem do trumny naszego górnictwa?
Górnictwo
węgla kamiennego nie powinno się czuć zagrożone energetyką
jądrową, ponieważ te projekty mają tendencję do łapania dużych
opóźnień. Nie jest łatwo rozpocząć taką inwestycję. Wymaga to
wyjątkowo skomplikowanych i rozbudowanych procedur. Zwłaszcza, że
– wedle mojej wiedzy - elektrownia w Choczewie będzie pierwszą od
wielu dekad budowaną, a nie tylko rozbudowywaną elektrownią
jądrową w Europie. A czym innym jest rozbudować czy dobudować
blok do terenu, który uzyskał wszystkie zgody środowiskowe, ma za
sobą konsultacje społeczne, ma strefę bezpieczeństwa, przyłącza
energetyczne, rozstrzygnięte są kwestie bezpieczeństwa
geologicznego, a czym innym zaczynać zupełnie od podstaw. Do tego
dochodzi kwestia dostępności kadr i braku doświadczeń dotyczących
regulowania tego sektora. Jestem przekonany, że w Polsce powstanie
elektrownia atomowa i że jest ona potrzebna, ale jej powstanie
bardzo odsunie się w czasie.
I
mimo tego dla węgla nie będzie miejsca?
Transformacja
energetyczna po prostu bardzo przyspiesza. Mamy w realizacji duże
moce gazowe, moce słoneczne i moce wiatrowe na morzu. Jeszcze w
polityce energetycznej państwa do roku 2040 przewidywano, że moce
fotowoltaiczne na rok 2030 będą wynosić 6 GW. Na rok 2024 mamy już
20 GW, a z naszego modelowania, ale też z modelowania Ministerstwa
Klimatu i Środowiska oraz Polskich Sieci Energetycznych wynika, że
mogą osiągnąć prawie 40 GW. I to są realne projekty. Już
przygotowane i budowane. Dodatkowo mamy budowane np. przez Orlen moce
wiatrowe na morzu. To są ogromne instalacje. Łącznie ma być
prawie 6 GW na morzu w 2030 r., a potem mają być kolejne, równie
potężne, a że wskaźnik wykorzystania mocy na morzu jest dużo
większy, to te 6 GW będzie dostarczać ok. 22 TWh energii, co jest
jedną ósmą dzisiejszego zapotrzebowania. Dodatkowo pod koniec 2026
r. między Niemcami a Polską zostanie uruchomione bardzo duże
połączenie transgraniczne Mikułowa-Świebodzice, co poprzez
większy dostęp do rynku europejskiego też stanowi rodzaj
zabezpieczenia systemu. To kolejny element, który zmienia sytuację.
Tak więc to, że do 2030 r. udział węgla w produkcji energii
bardzo spadnie jest pewne, a im mniejszy jest udział energii z
węgla, tym jest ona droższa. W dodatku, wracając na Śląsk,
wolumen wydobycia z tutejszych kopalń będzie spadać szybciej niż
ogólny spadek zapotrzebowania na węgiel w elektroenergetyce i
ciepłownictwie w Polsce.
A
dlaczego?
Bo
kopalnie na Górnym Śląsku będą rywalizować z Bogdanką w
Zagłębiu Lubelskim, a ta ma inną charakterystykę pokładów i
inną technologię. Po prostu jest dużo tańsza. Skutkiem tego w
ramach tego malejącego, niedużego wolumenu węgla kamiennego,
wolumen z Bogdanki nie będzie spadać, a z kopalń na Górnym Śląsku
wręcz przeciwnie, będzie spadać szybciej.
Jak
się to wszystko ma do zapisów umowy społecznej, bo wygląda na to,
że nijak?
Umowa
społeczna jest dokumentem, który nie wiąże górnictwa węgla
kamiennego z rynkiem. Ona nie ma żadnego mechanizmu, który by
określał zobowiązania państwa, czy uzależniał poziom tych
zobowiązań od wolumenu wydobycia węgla. Z punktu górników jest
to bardzo korzystne rozwiązanie. Umowa społeczna zawiera zapisy,
które są niespotykane w innych dokumentach tego typu. Daje
gwarancję zatrudnienia do emerytury tym pracownikom sektora
górnictwa kamiennego, objętego tą umową, którzy na dzień jej
podpisania byli na stanie załogi.
Rzeczywistość
tymczasem boleśnie weryfikuje zapisy tej umowy. Pytanie co będzie wynikać z tej
weryfikacji dla samych górników?
Nie
wiem. Wiem natomiast, że obecnie całe wynagrodzenie górników,
którzy są w kopalniach
objętych umową społeczną jest płacone z budżetu państwa. Umowa
jest tak skonstruowana, że im kopalnie będą mniej wydobywać i
sprzedawać węgla, tym więcej budżet państwa będzie musiał
dopłacać do tego sektora. Moje przewidywanie jest takie, że z
każdym rokiem ta kwota będzie większa. W tym roku było to 7 mld
zł, w następnym 9 mld zł, w 2026 r. może 11 mld zł, albo 12 mld
zł. Czy jako kraj będziemy w stanie pokryć ten rachunek? Trwający
od 31 lat okres wzrostu gospodarczego może się skończyć i kiedy
nastąpi recesja gospodarcza to po prostu tych pieniędzy w budżecie
nie będzie.
To
jakie jest inne rozwiązanie tej kwestii
pracowniczo-ludzkiej?
Umożliwienie
łagodnego przejścia pracowników kopalń do innych sektorów.
Ma
pan na myśli coś w stylu reformy Jerzego Buzka? Dać każdemu po
np. 250 tysięcy złotych i do widzenia?
Nie.
To nie jest tak, że my nie pamiętamy jaka była reforma Buzka albo
to co się zdarzyło w Wałbrzychu. I wyciągamy z tego wnioski.
Chodzi o pomoc w znalezieniu dobrego zatrudnienia w innych sektorach.
Górnicy mają wysokie kwalifikacje. To są pracownicy, którzy są
przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, ale też obsługują bardzo
zaawansowane urządzenia techniczne, mają bardzo dużo cenionych na
rynku kompetencji i formalnych certyfikatów. Rynek potrzebuje takich
pracowników. Nie chodzi o to by górnik zostawał kierowcą
taksówki, tylko cenionym technikiem w nowoczesnym przedsiębiorstwie.
Pytanie,
czy rynek faktycznie jest aż tak bardzo rozwinięty i upomina się o
tych ludzi, oferując im dobre wynagrodzenia. Gdyby tak było, to
sami by odeszli, a jednak z jakichś powodów trzymają się sektora
górniczego. O czym to może świadczyć?
O
tym, że przedsiębiorcy nie są w stanie płacić górnikom tyle,
ile płaci rząd. Rząd płaci górnikom przeciętną płacę 12,5
tys. zł brutto miesięcznie, a przeciętna płaca w przemyśle
wynosi 8,5 tys. zł brutto miesięcznie.
Dziwi
się pan, że wybierają ofertę państwa?
Nie
dziwię się, że ją wybierają. Do czasu, kiedy będzie dostępna.
Spadek popytu na węgiel będzie bardzo głęboki, a wówczas rząd
będzie musiał nie tylko płacić za pensje górnicze, ale jeszcze
za utrzymanie wszystkich kopalń. To nie ma sensu. A rząd nie ma
swoich pieniędzy, operuje pieniędzmi obywateli.
Skoro
rynek nie ma możliwości finansowych, aby na masową skalę
„wyciągnąć” tych ludzi z kopalń, a państwo wciąż dobrze
płaci, to gdzie pan chce szukać tego bodźca do przeprowadzenia
górników do innych sektorów gospodarki?
Na
Górnym Śląsku, podobnie jak i w zachodniej Małopolsce oraz
Wielkopolsce istnieje terytorialny program sprawiedliwej
transformacji. Polska pozyskała ogromne fundusze z utworzonego przez
Komisję Europejską funduszu sprawiedliwej transformacji i w ramach
tego działania w samej tylko Wielkopolsce na godne odejście 2
tysięcy osób z branży górniczej przeznaczono 250 milionów
złotych po to, żeby te osoby mogły znaleźć atrakcyjną, dobrze
płatną, perspektywiczną pracę. To nie jest pieniądz do kieszeni,
tylko skierowany na to, żeby pomóc znaleźć im pracę. Jest duży
budżet na zmianę kwalifikacji, na przygotowanie stanowiska pracy
przez nowego pracodawcę, a przez dwa lata, kiedy pracownik zdobywa
doświadczenie zawodowe, także bardzo duże dopłaty do jego
wynagrodzenia u nowego pracodawcy. Naszym celem powinno więc być
nie konserwowanie status quo, ale zapewnienie godnych warunków
odejścia z sektora i znalezienia atrakcyjnej pracy w innych branżach dla górników. Osobiście
uważam, że to jest zresztą zgodne z etosem życiowym i zawodowym
samych górników. Jestem przekonany, że kiedy nadejdą trudniejsze
czasy w polskiej gospodarce gospodarce, górnicy będą chcieli wziąć
swój los w swoje ręce.
Może Cię zainteresować: