Ostatnia dekada górnictwa na Śląsku. Dr Jan Rączka: Do 2035 r. w Polsce nie będzie miejsca dla węgla ze Śląska. Jest za drogi

O perspektywach dla górnictwa węgla kamiennego na Górnym Śląsku, konsekwencjach zmian dokonujących się obecnie w energetyce, górniczej umowie społecznej i szansach na odnalezienie się pracowników kopalń poza „grubą” rozmawiamy z dr Janem Rączką, ekonomistą, specjalistą w obszarze transformacji energetycznej, ochrony środowiska, zrównoważonych finansów i polityk publicznych Fundacji Instrat.

mat. PGG
Gornik w kopalni

Rozmowa z dr. Janem Rączką, ekspertem Fundacji Instrat

Rozmawiamy tuż przed Barbórką i jeszcze przed Andrzejkami, więc może zacznijmy od wróżby: do kiedy, pana zdaniem, kopalnie na Górnym Śląsku będą fedrować węgiel kamienny?
Węgiel energetyczny - do 2035 roku.

Skąd taka data?
Po pierwsze dlatego, że popyt na węgiel kamienny, który jest zużywany przez elektrownie, elektrociepłownie i duże ciepłownie, bardzo spadnie. Na dodatek węgiel z Górnego Śląska nie będzie w stanie konkurować ani z węglem z Zagłębia Lubelskiego, który ma wyższą jakość i znacząco niższe koszty wydobycia, ani z węglem importowanym. A jeśli spada wolumen wydobycia, to koszty bardzo wzrastają, dlatego że kopalnie mają dużą część kosztów stałych. Już teraz koszt wydobycia węgla to 850 zł za tonę, podczas gdy ten w Amsterdamie jest sprzedawany po 550 zł za tonę. A jeżeli wydobycie spadnie o połowę, to wydobycie węgla może kosztować 1200, może 1400 zł za tonę. Państwa nie będzie stać, żeby do tego dopłacać. Nie mówię, że węgiel wcale już nie będzie wydobywany. Bardzo trudno przewidzieć do którego roku taka, czy inna kopalnia będzie funkcjonować, ale znaczenie sektora górniczego jako całości ok. 2035 r. będzie już bardzo niewielkie.

Dr Jan Rączka
Dr Jan Rączka z Fundacji Instrat

To oznacza, że energetyka do tego czasu w całości będzie już zdekarbonizowana i nie będzie konsumowała węgla?
Prognoza Ministerstwa Klimatu i Środowiska, zawarta w tzw. scenariuszu ambitnym zaktualizowanego Krajowego Planu w Dziedzinie Energii i Klimatu przewiduje, że udział energii elektrycznej produkowanej z węgla kamiennego w roku 2030 wyniesie 16 proc. To bardzo mało. Jeszcze parę lat temu to było 50 proc., a we wrześniu 2024 roku 30 proc. My nie zdajemy sobie sprawy, jak ta ścieżka jest stroma.

A skąd przekonanie, że przewidywania zawarte w KPEiK co do joty faktycznie się spełnią? Mamy miesiące, kiedy generacja energii ze źródeł odnawialnych jest bardzo duża, ale zaledwie kilka tygodni temu Polskie Sieci Elektroenergetyczne ogłosiły okresy przywołania na rynku mocy i wyszło na to, że bez stabilizujących mocy węglowych ani rusz.
Zgadzam się, że warto się zastanowić, jak modelowanie, będące rodzajem symulacji, a nie prognozy, może odnieść się do tego, co się dzieje realnie. Trzeba jednak rozróżnić między udziałem i konkurowaniem elektrowni na węgiel na konkurencyjnym rynku energii a świadczeniem usług systemowych dla polskich sieci energetycznych. To są dwa różne rynki. Ten drugi rynek, mimo tego, że usługi dla PSE są dobrze wynagradzane, nie powoduje dużego zużycia węgla, gdyż bloki węglowe w dużej mierze stoją w gotowości, a nie pracują. Np. elektrownie na węgiel brunatny wedle naszych prognoz w 2030 r. będą miały wskaźnik wykorzystania mocy na poziomie 5 proc. co znaczy, że przy pełnym obciążeniu swoich mocy będą pracowały przez 3 tygodnie w roku.

Klient, który po prostu chce mieć prąd w gniazdku, może się jednak obawiać czy jak wyłączymy moce węglowe, to nie okaże się, że w pewnych okresach dnia czy roku prądu w gniazdku zabraknie.
Czy pan uważa, że rząd i Polskie Sieci Energetyczne w ogóle rozpatrują jako realną taką możliwość, że nie ma prądu w gniazdku? Zresztą zmiany w energetyce dzieją się nie tyle za sprawą planów rządu, ale pomimo planów rządu i zamierzeń państwa. To, co poprzedni rząd deklarował w kontekście górnictwa, nie było spójne z tym, co się rzeczywiście działo w elektroenergetyce. Poprzedni rząd zgodził się i zaproponował bardzo atrakcyjny mechanizm wsparcia dla budowy dużych mocy gazowych. Jeszcze 10 lat temu moce gazowe były postrzegane jako źródła szczytowe, bądź stabilizujące rynek ze względu na niestabilną pracę odnawialnych źródeł energii, a dzisiaj stają się tymi, które będą pracować w podstawie, dostarczając bardzo duże wolumeny energii elektrycznej i zastępując moce węglowe. Dzieje się tak dlatego, że bardzo wzrosły ceny uprawnień do emisji CO2, a jednocześnie gaz, chociaż drogi, cenowo jest konkurencyjny. Niektóre bloki już zostały oddane, a wiele innych jest w budowie.

Jak chociażby ten w Rybniku, gdzie skutkiem tego wcześniej wyłączone mają zostać bloki węglowe. Wiele osób pyta „co to za polityka, będziemy kupować gaz na światowych rynkach, zamiast węgla z pobliskiej kopalni”?
To nie jest polityka, to jest biznes. Wykorzystanie bloków gazowych w polskiej energetyce będzie bardzo szerokie. Będą pracować w podstawie, stabilizować moce wiatrowe i słoneczne, ale też pracować jako szczytowe. One mają dużo zastosowań m.in. dlatego, że mają lepszą charakterystykę techniczną. Podniesienie bloku gazowego od stanu zimnego do obciążenia dużego albo całkowitego zajmuje parę kwadransów podczas gdy w przypadku bloku węglowego zajmuje to w najlepszym czasie kilkanaście godzin. Te bloki są nowiutkie, wykorzystują bardzo zaawansowane i sprawdzone technologie, więc ich awaryjność będzie bardzo niska, a tymczasem nowe bloki węglowe w Jaworznie czy Turowie od momentu ich oddania do użytku borykają się z ogromnymi problemami technicznymi i charakteryzują się wysoką zawodnością.

Czy jednak to, że ten gaz musimy sprowadzić nie będzie czynnikiem obciążającym dla tych instalacji?
Będzie, zarówno dla instalacji, jak i dla Polski.

Węgiel mamy własny, możemy go w razie draki wydobyć, a z gazem w razie jakichś zawirowań na szlakach tranzytowych, a takowe się zdarzają, może być różnie. I czy coś z tego wynika poza świadomością, że może być problem?
Wynika tyle, że trzeba będzie te szlaki lepiej zabezpieczyć i zdywersyfikować dostawy gazu.

Gdzie w tej całej układance jest polska energetyka jądrowa i czy ona będzie gwoździem do trumny naszego górnictwa?
Górnictwo węgla kamiennego nie powinno się czuć zagrożone energetyką jądrową, ponieważ te projekty mają tendencję do łapania dużych opóźnień. Nie jest łatwo rozpocząć taką inwestycję. Wymaga to wyjątkowo skomplikowanych i rozbudowanych procedur. Zwłaszcza, że – wedle mojej wiedzy - elektrownia w Choczewie będzie pierwszą od wielu dekad budowaną, a nie tylko rozbudowywaną elektrownią jądrową w Europie. A czym innym jest rozbudować czy dobudować blok do terenu, który uzyskał wszystkie zgody środowiskowe, ma za sobą konsultacje społeczne, ma strefę bezpieczeństwa, przyłącza energetyczne, rozstrzygnięte są kwestie bezpieczeństwa geologicznego, a czym innym zaczynać zupełnie od podstaw. Do tego dochodzi kwestia dostępności kadr i braku doświadczeń dotyczących regulowania tego sektora. Jestem przekonany, że w Polsce powstanie elektrownia atomowa i że jest ona potrzebna, ale jej powstanie bardzo odsunie się w czasie.

I mimo tego dla węgla nie będzie miejsca?
Transformacja energetyczna po prostu bardzo przyspiesza. Mamy w realizacji duże moce gazowe, moce słoneczne i moce wiatrowe na morzu. Jeszcze w polityce energetycznej państwa do roku 2040 przewidywano, że moce fotowoltaiczne na rok 2030 będą wynosić 6 GW. Na rok 2024 mamy już 20 GW, a z naszego modelowania, ale też z modelowania Ministerstwa Klimatu i Środowiska oraz Polskich Sieci Energetycznych wynika, że mogą osiągnąć prawie 40 GW. I to są realne projekty. Już przygotowane i budowane. Dodatkowo mamy budowane np. przez Orlen moce wiatrowe na morzu. To są ogromne instalacje. Łącznie ma być prawie 6 GW na morzu w 2030 r., a potem mają być kolejne, równie potężne, a że wskaźnik wykorzystania mocy na morzu jest dużo większy, to te 6 GW będzie dostarczać ok. 22 TWh energii, co jest jedną ósmą dzisiejszego zapotrzebowania. Dodatkowo pod koniec 2026 r. między Niemcami a Polską zostanie uruchomione bardzo duże połączenie transgraniczne Mikułowa-Świebodzice, co poprzez większy dostęp do rynku europejskiego też stanowi rodzaj zabezpieczenia systemu. To kolejny element, który zmienia sytuację. Tak więc to, że do 2030 r. udział węgla w produkcji energii bardzo spadnie jest pewne, a im mniejszy jest udział energii z węgla, tym jest ona droższa. W dodatku, wracając na Śląsk, wolumen wydobycia z tutejszych kopalń będzie spadać szybciej niż ogólny spadek zapotrzebowania na węgiel w elektroenergetyce i ciepłownictwie w Polsce.

A dlaczego?
Bo kopalnie na Górnym Śląsku będą rywalizować z Bogdanką w Zagłębiu Lubelskim, a ta ma inną charakterystykę pokładów i inną technologię. Po prostu jest dużo tańsza. Skutkiem tego w ramach tego malejącego, niedużego wolumenu węgla kamiennego, wolumen z Bogdanki nie będzie spadać, a z kopalń na Górnym Śląsku wręcz przeciwnie, będzie spadać szybciej.

Jak się to wszystko ma do zapisów umowy społecznej, bo wygląda na to, że nijak?
Umowa społeczna jest dokumentem, który nie wiąże górnictwa węgla kamiennego z rynkiem. Ona nie ma żadnego mechanizmu, który by określał zobowiązania państwa, czy uzależniał poziom tych zobowiązań od wolumenu wydobycia węgla. Z punktu górników jest to bardzo korzystne rozwiązanie. Umowa społeczna zawiera zapisy, które są niespotykane w innych dokumentach tego typu. Daje gwarancję zatrudnienia do emerytury tym pracownikom sektora górnictwa kamiennego, objętego tą umową, którzy na dzień jej podpisania byli na stanie załogi.

Rzeczywistość tymczasem boleśnie weryfikuje zapisy tej umowy. Pytanie co będzie wynikać z tej weryfikacji dla samych górników?
Nie wiem. Wiem natomiast, że obecnie całe wynagrodzenie górników, którzy są w kopalniach objętych umową społeczną jest płacone z budżetu państwa. Umowa jest tak skonstruowana, że im kopalnie będą mniej wydobywać i sprzedawać węgla, tym więcej budżet państwa będzie musiał dopłacać do tego sektora. Moje przewidywanie jest takie, że z każdym rokiem ta kwota będzie większa. W tym roku było to 7 mld zł, w następnym 9 mld zł, w 2026 r. może 11 mld zł, albo 12 mld zł. Czy jako kraj będziemy w stanie pokryć ten rachunek? Trwający od 31 lat okres wzrostu gospodarczego może się skończyć i kiedy nastąpi recesja gospodarcza to po prostu tych pieniędzy w budżecie nie będzie.

To jakie jest inne rozwiązanie tej kwestii pracowniczo-ludzkiej?
Umożliwienie łagodnego przejścia pracowników kopalń do innych sektorów.

Ma pan na myśli coś w stylu reformy Jerzego Buzka? Dać każdemu po np. 250 tysięcy złotych i do widzenia?
Nie. To nie jest tak, że my nie pamiętamy jaka była reforma Buzka albo to co się zdarzyło w Wałbrzychu. I wyciągamy z tego wnioski. Chodzi o pomoc w znalezieniu dobrego zatrudnienia w innych sektorach. Górnicy mają wysokie kwalifikacje. To są pracownicy, którzy są przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, ale też obsługują bardzo zaawansowane urządzenia techniczne, mają bardzo dużo cenionych na rynku kompetencji i formalnych certyfikatów. Rynek potrzebuje takich pracowników. Nie chodzi o to by górnik zostawał kierowcą taksówki, tylko cenionym technikiem w nowoczesnym przedsiębiorstwie.

Pytanie, czy rynek faktycznie jest aż tak bardzo rozwinięty i upomina się o tych ludzi, oferując im dobre wynagrodzenia. Gdyby tak było, to sami by odeszli, a jednak z jakichś powodów trzymają się sektora górniczego. O czym to może świadczyć?
O tym, że przedsiębiorcy nie są w stanie płacić górnikom tyle, ile płaci rząd. Rząd płaci górnikom przeciętną płacę 12,5 tys. zł brutto miesięcznie, a przeciętna płaca w przemyśle wynosi 8,5 tys. zł brutto miesięcznie.

Dziwi się pan, że wybierają ofertę państwa?
Nie dziwię się, że ją wybierają. Do czasu, kiedy będzie dostępna. Spadek popytu na węgiel będzie bardzo głęboki, a wówczas rząd będzie musiał nie tylko płacić za pensje górnicze, ale jeszcze za utrzymanie wszystkich kopalń. To nie ma sensu. A rząd nie ma swoich pieniędzy, operuje pieniędzmi obywateli.

Skoro rynek nie ma możliwości finansowych, aby na masową skalę „wyciągnąć” tych ludzi z kopalń, a państwo wciąż dobrze płaci, to gdzie pan chce szukać tego bodźca do przeprowadzenia górników do innych sektorów gospodarki?
Na Górnym Śląsku, podobnie jak i w zachodniej Małopolsce oraz Wielkopolsce istnieje terytorialny program sprawiedliwej transformacji. Polska pozyskała ogromne fundusze z utworzonego przez Komisję Europejską funduszu sprawiedliwej transformacji i w ramach tego działania w samej tylko Wielkopolsce na godne odejście 2 tysięcy osób z branży górniczej przeznaczono 250 milionów złotych po to, żeby te osoby mogły znaleźć atrakcyjną, dobrze płatną, perspektywiczną pracę. To nie jest pieniądz do kieszeni, tylko skierowany na to, żeby pomóc znaleźć im pracę. Jest duży budżet na zmianę kwalifikacji, na przygotowanie stanowiska pracy przez nowego pracodawcę, a przez dwa lata, kiedy pracownik zdobywa doświadczenie zawodowe, także bardzo duże dopłaty do jego wynagrodzenia u nowego pracodawcy. Naszym celem powinno więc być nie konserwowanie status quo, ale zapewnienie godnych warunków odejścia z sektora i znalezienia atrakcyjnej pracy w innych branżach dla górników. Osobiście uważam, że to jest zresztą zgodne z etosem życiowym i zawodowym samych górników. Jestem przekonany, że kiedy nadejdą trudniejsze czasy w polskiej gospodarce gospodarce, górnicy będą chcieli wziąć swój los w swoje ręce.

Barborka Katowice Nikiszowiec

Może Cię zainteresować:

„Barbórka dla wszystkich”. Jak zachować górnicze święto po likwidacji ostatnich kopalń?

Autor: Michał Wroński

08/11/2024

Elektrownia Rybnik

Może Cię zainteresować:

Poza Śląskiem umowa społeczna nikogo nie wzrusza. PGE ani myśli dopłacać do bloków na węgiel w elektrowni Rybnik

Autor: Michał Wroński

11/10/2024

Kopalnia Bobrek Bytom

Może Cię zainteresować:

Ministerstwo Przemysłu przygotowuje nowelizację ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego. Bez nowelizacji ustawy nie ma mowy o odprawach i urlopach dla górników z likwidowanych kopalń

Autor: Michał Wroński

07/11/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon