Rozmowa z Barbarą Lubos i Zbigniewem Rokitą
Mirek Neinert na konferencji prasowej zapowiadającej Letni Ogród Teatralny zareklamował Basię jako królową backstage'u, która ma w zanadrzu mnóstwo niesamowitych historii o ludziach, i tylko trzeba te historie spisać. Czy Wasz monodram „Kocham cię proszę pana”, który będzie mieć premierę 31 sierpnia na zakończenie Letniego Ogrodu Teatralnego w Katowicach to „tylko” spisane historie Basi?
Zbigniew Rokita: Mirek kokietuje, samo spisanie tych historii na niewiele by się zdało. Poza tym inaczej opowiada się coś przyjaciołom, a inaczej społeczeństwu. Historie Basi były tylko punktem wyjścia, zaczynem.
Tekst już jest napisany, prawda?
Barbara Lubos: Tekst jest gotowy od dawna, trwają próby, ale wciąż szukamy tego, czym będzie „Kocham cię proszę pana”. Jesteśmy, powiedzmy, na półmetku i na razie wiemy, czym nie będzie: nie będzie stand-upem, nie będzie też realistyczną historią kobiecej miłości, śląską Bridget Jones. To na poziomie treści, a na poziomie formy myślimy o syntezie różnych sztuk: słowa Zbyszka, scenografii Ady Gołębiewskiej i oryginalnej muzyki Przemka Pankiewicza. Słowo, obraz i muzyka będą niemal równorzędne. Chciałabym, żeby to było impresjonistyczne przedstawienie.
Od kogo wyszła pierwsza iskra pomysłu, by w trójcy Rokita-Lubos-Talarczyk stworzyć monodram? To nie jest przecież twoja pierwsza taka forma, Basiu.
B: Tak, kilkanaście lat temu grałam monodram „Kamień. Rzecz o Edycie Stein”. A mój najnowszy monodram urodził się tak jak mówi Mirek, dość spontanicznie, latami wszyscy namawiali mnie do opowiedzenia historii inspirowanej prywatnymi doświadczeniami.
Z: Basia lubi opowiadać, a ja jej opowieści czasem potajemnie nagrywałem.
B: Nie wiedziałam, że nagrywałeś.
Z: Kiedy się rozkręcałaś, wyjmowałem dyktafon.
Ale czemu to nagrywałeś? Co cię w tych opowieściach zafascynowało? Z: Wszystko. Są śmieszne i mądre. Są takie osoby, które potrafią pięknie opowiadać i mają radość życia. Baśka taka jest. Gdyby wysłać Andrzeja Stasiuka do Frydka-Mistka to opowiedziałby o nim jak o najpiękniejszym mieście świata. A gdy Basia opowiada o nieudanych randkach, to robi to w taki sposób, że sam marzyłbym, żeby móc zaprosić ją na galert, a potem dostać od niej kosza. Basia to Stasiuk, Pilch i Hrabal wśród randkujących.
B: Zbyszek przepuścił moje doświadczenia przez swoją wrażliwość i wyobraźnię. Ale „Kocham cię proszę pana” to nie jest moja autobiografia. To monodram utkany z historii moich, Zbyszka, wielu innych osób.
I ty, Zbyszku, tak sobie kolekcjonowałeś opowieści Basi?
Z: Nawet nie pamiętam, czy gdy zacząłem jej słowa kolekcjonować, myślałem już o monodramie. Może po prostu sobie to zbierałem, tak jak pisarze nieustannie zbierają słowa, anegdoty, frazy. Ale fabuła jest tutaj jedynie pretekstem. W – za przeproszeniem – trójkącie z Robertem Talarczykiem to nasza trzecia sztuka. I o ile dwie poprzednie („Nikaj” w Teatrze Zagłębia i „Weltmajstry” w Teatrze Korez – przyp. red.) miały fabuły, które dało się streścić w pięciu zdaniach, to tu jest to trudniejsze. W „Kocham cię” ważniejsze od zdarzeń są emocje. Musimy opowiedzieć o miłości, lęku czy przyjaźni w taki sposób, aby każdy się w tym odnalazł – od ślepego urologa po daltonistę-torreadora, cytując sztukę.
Doglądasz na bieżąco, tu, w Korezie, co powstaje ze słów, które napisałeś?
Z: Właśnie, że nie. Przy „Nikaj” i „Weltmajstrach” byłem prawie na wszystkich próbach, a tu tylko wpadłem parę razy. Postanowiliśmy, że to sztuka Basi. Ja w tym przypadku byłem takim, nie wiem, medium? Sam nie mam pojęcia, dokąd ona Baśkę zaprowadzi.
B: To prawda. Dajesz wolność mnie i Robertowi do poszukiwania naszej bohaterki, Barbary, a jednocześnie czuwasz. Poza tym my ten tekst cały czas jeszcze zmieniamy.
Czy bohaterka sztuki to ty? Twoje alter ego?
B: Jeśli to autobiografia to autobiografia nieautoryzowana, wszystko w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Wspólnym mianownikiem losów moich i bohaterki jest poszukiwanie miłości. Wszyscy jej szukamy. I nie chodzi tylko o miłość romantyczną, ale też do bliźniego, do świata, do siebie czy do klubu piłkarskiego. Nie twierdzimy, że Basia z „Kocham cię proszę pana” i Barbara z „Weltmajstrów” to sama osoba – choć kto to wie? – ale na pewno słowa Barbary z finału mundialu rymują się z życiem Basi: „Sensem życia jest miłość, a największą miłością jest ta, która nie ma sensu”.
Z: Basia jest zaczynem, ale to tak jakby Basię namalował Jan Matejko, potem na podstawie obrazu Matejki powstał obraz Edwarda Hoppera, potem na podstawie Hoppera, Erwina Sówki, potem na podstawie Sówki Salvadore Dali, a potem na podstawie Daliego ja bym sobie musiał Basię wyobrazić.
B: Występuję pod moim imieniem i w dużej mierze to jestem ja, ale w mojej postaci, myślę, odnajdzie się każda kobieta, a pewnie i mężczyzna. Poza tym ktokolwiek zobaczy, jakie tam są odjechane, surrealistyczne wątki, nawet przez sekundę nie pomyśli, że to mogło mi się przydarzyć.
Czy dla ciebie jako aktorki monodram jest trudniejszy niż zwykły spektakl, bo jednak cała odpowiedzialność spoczywa na tobie? Czy jest łatwiejszy właśnie dlatego, że masz wpływ na wszystko?
B: Z jednej strony jest trudniejszy, bo cała odpowiedzialność spoczywa na mnie – jeśli nie wyjdzie, nie będę miała na kogo zwalić. Ale z drugiej strony monodram jest łatwiejszy i to z tego samego powodu – bo za odpowiedzialnością idzie większy wpływ na to, jak będzie wyglądać muzyka, plakat, który przygotowuje Arek Gola, czy scenografia. Wymarzyłam sobie scenografię minimalistyczną, ale jednocześnie magiczną. Chcielibyśmy dużo jeździć z tym spektaklem po Śląsku, a może i dalej.
Czyli, tak jak sądziłam, nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie…
B: Zawsze mówię: obojętnie, czy gra się epizod, czy główną rolę, jeśli poważnie kochasz to, co robisz i traktujesz to poważnie, zawsze poświęcasz się absolutnie. A czasem trudniejszy jest właśnie epizod niż wielka rola: w pierwszym przypadku musisz zaistnieć w ciągu minuty, to może być równie trudne jak cały monodram. Bo gdy masz godzinę, by przekonać do siebie widzów i nawet jeśli źle zaczniesz, masz szansę nadrobić. Monodram jest ponadto na pewno trudny kondycyjnie, trzeba mieć końskie zdrowie i mocne nerwy, żeby utrzymać skupienie swoje i widzów.
Jak wyglądała wasza współpraca przy powstawaniu dramatu?
Z: Basia go współtworzyła. Razem myśleliśmy o koncepcji, słowach. Czytaliśmy sobie fragmenty książek, wierszy, oglądaliśmy śmieszne filmiki, bajki, wielkie kino, słuchaliśmy muzyki. Ale to przede wszystkim zapis inspiracji artystycznych Basi – dzięki niej pojawi się tam np. cytat z „La Strady” Federico Felliniego.
B: Tak, „La Strada” to mój ukochany film i jedna z piękniejszych ról kobiecych w wykonaniu Giulietty Masiny. Kocham kino nieme, a ta rola jest taka chaplinowska… Gdy byłam młoda, filmy Felliniego mnie kształtowały. Podobnie jest z „Pinokiem”, jako dziecko setki razy słuchałam słynnego radiowego słuchowiska o Pinokiu. Ono rozwinęło moją wrażliwość obrazową, muzyczną, teatralną.
Z: Kilkanaście lat temu udzieliłaś nawet wywiadu zatytułowanego „Zawsze chciałam zagrać Pinokia”.
Monodram „Kocham cię proszę pana” to już trzecia twoja sztuka, Zbyszku. Już masz na koncie trylogię…
Z: Trylogię ostropską, bo to też na Ostropie się dzieje…
B: Ale ty się tak naprawdę przywiązujesz, że to się na Ostropie dzieje? Bo mi się wydaje, że to się może dziać wszędzie.
Z: Na Ostropie, czyli wszędzie.
Czy spodziewałeś się, że do twojej pracy pisarskiej, reporterskiej dojdą sztuki teatralne? Że będziesz dramaturgiem?
Z: Myślałem, że poprzestanę na „Nikaj” i wówczas wydałbym „Dzieło zebrane”. Ale niestety, nie udało mi się, sztuk mam już więcej. Lubię taki płodozmian, pisanie na zmianę fikcji i nie-fikcji. A choć tego lata debiutuję i w prozie, i w poezji to fikcję piszę mi się najprzyjemniej właśnie w teatrze. Miałem szczęście, że dostając kilka lat temu zaproszenie od Roberta Talarczyka do współpracy, od razu trafiłem do śląskiej ekstraklasy teatralnej. Zacząłem pracę z najlepszymi ludźmi teatru i przy nich nauczyłem się teatru. Gdy przeprowadzałem się kilka lat temu do Katowic, było to kilkadziesiąt dni po premierze „Kajś” i nie wiedziałem, czy uda mi się kiedykolwiek zająć zawodowo Śląskiem. Wówczas jedyna praca, jaką miałem tu do wykonania to dokończenie „Nikaj” i próby do niego. Poza tym praca reporterska jest mimo wszystko dość samotnicza, a w teatrze to, co napiszesz, jest dopiero początkiem, inni to uwznioślają i mało kto z publiczności potem myśli o samym tekście.
Czyli oddajesz swoje dzieło komu innemu, żeby coś z niego zrobił.
Z: Ale mogę to zrobić ze spokojnym sumieniem, bo pracuję z ekstraklasą. A przy tym to praca, która jednocześnie jest fajną zabawą.
B: Tak, mamy w tym dużo radości. Połączyło nas zresztą wspólne poczucie radości, humoru, podobne rzeczy nas inspirują, podobnie patrzymy na świat.
Nadajecie na tych samych falach?
B: Nie zdecydowałabym się na robienie monodramu z kimś, kto mnie nie rozumie. Bawią mnie historie Zbyszka, jego wrażliwość literacka, mam podobną. Chociaż czasami mówię: Zbyszku, co jest śmiesznego w tym zdaniu? Podobnie mam z Robertem, znamy się od wielu lat, on mnie dobrze rozumie: jako Basię, jako przyjaciółkę i jako aktorkę.
Czy oprócz Ostropy, o której wspomniał Zbyszek, w waszym spektaklu są inne śląskie wątki?
B: O, to ciekawe, bo właśnie zbyt wiele ich nie ma, prawda Zbyszku?
Z: Nieszczególnie. Kilka wtrąceń.
Poprzednie wasze sztuki miały silne konotacje śląskie czy regionalne – śląsko-zagłębiowskie.
B: W monodramie pojawiają się wątki śląskie, ale nie tak znaczące jak w „Nikaj” czy w „Weltmajstrach”. Ważną postacią w monodramie jest pani Irenka – jej rzeczywistym pierwowzorem jest moja sąsiadka i przyjaciółka Irenka. To energiczna pani, emerytowany wiertacz, która mimo zaawansowanego wieku pomaga wielu osobom na naszym osiedlu Paderewskiego, jest aniołem stróżem Paderewy. Świetnie mówi po śląsku i to godką taką, że czasem ja sama jej nie rozumiem.
A pani Irenka wie, że będzie bohaterką w monodramie?
B: Tak. Gdy jej to powiedzieliśmy zamarła, ale i się ucieszyła. Obiecała, że będzie na premierze. Ona mocno zaistnieje w spektaklu. I mam nadzieję, że widzowie uwierzą w nią, we mnie, we wszystko, co zobaczą na scenie.
Może Cię zainteresować: