Wielki sukces zamienił się w tragedię
Dziesięć lat temu sprawą Broad Peaku żyła cała Polska. Wydarzenia w pakistańskim Karakorum relacjonowały wszystkie telewizje i serwisy internetowe. Trudno zresztą, aby było inaczej. Wielki sukces polskiego himalaizmu w ciągu kilku godzin zamienił w wielką tragedię. 5 marca 2013 r. czwórka polskich alpinistów – Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek – jako pierwsi ludzie zimą zdobyli wierzchołek Broad Peaku (8051 m n.p.m.).
Do położonego kilkaset metrów niżej obozu IV wrócili jednak tylko Bielecki z Małkiem. Berbeka i Kowalski zginęli podczas zejścia ze szczytu. Berbeka, nestor polskiego himalaizmu jeszcze z czasów jego „złotej ery” w latach 80. XX w. najprawdopodobniej wpadł do jednej z lodowych szczelin. Najmłodszy w całym zespole Kowalski (miał wtedy niespełna 28 lat) zmarł z wyczerpania na grani szczytowej na wysokości ok. 7900 m n.p.m.
Ciało Kowalskiego pozostało w skalnym „kominku”, co sprawiało, że kolejni idący na szczyt wspinacze, chcąc nie chcąc, przechodzili po nim. Dlatego kilka miesięcy po tragedii Jacek Berbeka (brat Macieja) i pochodzący z Tychów Jacek Jawień ściągnęli go nieco niżej i obłożyli kamieniami. Tam ciało Kowalskiego przeleżało blisko dekadę. Nie było już wystawione na raki idących granią alpinistów, ale w dalszym ciągu mijali oni je w bezpośredniej bliskości.
– Rodzice Tomka jakiś czas później zorganizowali płachtę na ciało i zapłacili aby wspinacze z Pakistanu zabezpieczyli Tomka w sposób godny. Tak się nie stało – pisze w mediach społecznościowych Jawień.
„Ktoś
musi to wreszcie zakończyć”
– Tomek leżał na skalnej ostrodze. Tam, gdzie Jacek Jawień i Jacek Berbeka go ułożyli. Myślę, że to było spotkanie, którego nie dało się uniknąć. I gdy wreszcie dotarłem na wierzchołek, a potem schodziłem do bazy, znów Go mijając, nie było we mnie radości. Był smutek i myśl, że ktoś musi to wreszcie zakończyć – tak pisze w mediach społecznościowych Rafał Fronia, pochodzący z Dolnego Śląska, który w swym górskim dorobku ma m.in. zdobyte Lhotse i Gasherbrumu II, a rok temu dołożył do tej listy właśnie Broad Peak.
Jak relacjonuje Fronia, kilka miesięcy później spotkał się w Katowicach z rodzicami i bratem Tomasza Kowalskiego, by przekonywać ich do pomysłu akcji mającej na celu ściągnięcie ciała i jego pochówek.
– Nie chcieli mi uwierzyć. Myślę, że byłem w ich oczach szaleńcem, oszustem, człowiekiem, który spadł na ziemię z kosmosu. Ale zaczęło się dziać, nie powiedzieli mi, że mam to zostawić, żebym się puknął w głowę. Ruszyła machina – pisze Fronia.
Na realizację przedsięwzięcia trzeba było mieć jednak pieniądze, odpowiedni zespół i dokładnie przemyślaną logistykę. Z tymi pierwszymi był problem. Jak opisuje himalaista nie pomogli ani rządzący, ani przedstawiciele wielkiego biznesu. Przełom nastąpił dopiero, gdy założono fundację, a następnie partnerem wyprawy został Polski Komitet Olimpijski. – Dawno żadna historia nie wywarła na mnie takiego wpływu. Nie ukrywam, że kiedy ją usłyszałem wiedziałem, że nie mogę zostawić chłopaków z tym samych – opowiadał prezes PKOl, Radosław Piesiewicz.
Sprawniej poszło ze stworzeniem zespołu. Pomysł Rafała Froni podchwycił Piotr Tomala, a na ich apel odpowiedzieli: Jarosław Gawrysiak, Grzegorz Borkowski, Marek Chmielarski, Krzysztof Stasiak i Marcin Kaczkan – wszyscy oni to doświadczeni alpiniści, uczestnicy wielu wypraw w najwyższych górach świata, w części przypadków mający na koncie zdobyte ośmiotysięczniki, a także spektakularne akcje ratunkowe. Dość powiedzieć, że należący do Klubu Wysokogórskiego Katowice Marek Chmielarski za udział w akcji ratowania Tajwańczyka podczas wyprawy na Broad Peak latem 2014 r. otrzymał dyplom Fair Play PKOl.
To
już koniec. Mogiła w lodowej grocie
– Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Ćwiczyliśmy w skałach, rozmawialiśmy, konsultowaliśmy i tworzyliśmy coraz to nowe koncepcje. I wreszcie gotowi, w połowie czerwca ruszyliśmy – relacjonuje Fronia. – To nie było łatwe zadanie. Wspiąć się na 8000 metrów, lecz nie po to, by z małym plecaczkiem, dotknąwszy szczytu, zrobić dwa zdjęcia i uciec w dół. Czekała na nas pod szczytem ciężka i niebezpieczna praca: godzina, a może dziesięć? Tyle, ile będzie trzeba. Drugiej szansy nie będzie – dodaje alpinista.
Jak tłumaczy, trudność wynikała po pierwsze z tego, że na miejsce trzeba było dotrzeć „na ciężko” – niosąc ze sobą setki metrów lin, nosze, specjalnie przygotowany sarkofag na ciało, sprzęt do asekuracji i butle z tlenem (korzystano z niego, gdyż – jak zaznacza alpinista – sprawą absolutnie kluczową było bezpieczeństwo biorących w akcji). Wreszcie, 17 lipca, po miesięcznej aklimatyzacji, wspinacze wyszli z bazy, by dwa dni później na grani szczytowej Broad Peaku dotrzeć do ciała Tomasza Kowalskiego i zabrać je z dotychczasowej lokalizacji.
– Pochowaliśmy Go w przepięknej lodowej grocie, którą siły natury tworzyły przez długie stulecia zapewne specjalnie po to. Jakby właśnie w tym celu. Tak, to była trudna wyprawa, wymagająca wspinaczka i jeszcze trudniejsza, bo bez precedensu, misja – pisze Fronia (przy czym należy odnotować, że w 2008 r. z podobnej wysokości i również na Broad Peaku zniesiono ciało austriackiego himalaisty Markusa Kronthalera, który zginął tam dwa lata wcześniej, by przewieźć je do Austrii i poddać kremacji – było to wtedy przedstawiane jako najwyżej przeprowadzona taka akcja w historii).
Himalaizm to nie tylko sport
– W życiu ważnych jest wiele aspektów, każdy człowiek jest inny i inne ma zapatrywania, wartości, marzenia, lęki, lecz jednymi z tych ważnych rzeczy, tym, co łączy nas wszystkich, są godność i szacunek. I grań na 8000 metrów wcale nie jest tu wytłumaczeniem, by o tej godności i szacunku zapomnieć. Lub choćby udać, że tam, wysoko, godność i szacunek nie sięgają. To tylko kwestia uporu i determinacji. I świadomości – podsumowuje w swej relacji himalaista stwierdzając przy okazji, że ma żal do tych, którzy „po śmierci partnera idą na kolejne szczyty, a nie zawracają, by posypać głowę popiołem pokory i żalu”.
– Zrobiliśmy to, co trzeba. W słusznej sprawie i nie dla własnego interesu. Bo można udawać, że nie widzimy zła, lecz to nie znaczy, że się ono nie dzieje – kończy Fronia. – Szacunek i gratulacje – kwituje Ryszard Pawłowski, katowicki himalaista, zdobywca 10 ośmiotysięczników.
– To czego dokonaliście to dowód na to, że alpinizm i himalaizm to nie tylko sport, ale styl i droga życia, w której staramy się być lepszymi, fair i ludźmi. Te góry pomagają Wam być wspaniałymi ludźmi, a Wasze postępowanie powinno być stawiane za wzór do naśladowania dla wszystkich ludzi – stwierdził cytowany przez PKOL Przemysław Kowalski, brat Tomka.
Może Cię zainteresować:
Adam Bielecki i Mariusz Hatała pomogli uratować indyjskiego wspinacza w Himalajach
Może Cię zainteresować:
Śląski himalaizm to kopalnia tematów na filmowe superprodukcje
Może Cię zainteresować: