W poprzednich latach Tomaszowi Sobani udało się dobiec fragmentem Drogi św. Jakuba do Santiago de Compostela (300 kilometrów), z Zakopanego do Gdyni (756 kilometrów) oraz z Częstochowy do Rzymu (1517 kilometrów). Tak naprawdę tym razem marzył o Jerozolimie, ale oszacował, że to jeszcze zbyt daleko, więc postawił na stolicę Barcelonę.
- Zawsze byłem kibicem FC Barcelony. W dzieciństwie marzyłem, żeby zagrać na Camp Nou. Może chociaż uda mi się zrobić rundę honorową wokół murawy? - zastanawiał się Tomasz przed wyprawą. - To nie tak, że wybrałem to miejsce z powodu Roberta Lewandowskiego, ale oczywiści byłoby to spełnienie moich marzeń, gdyby dołączył do mnie chociaż na ostatnim kilometrze biegu.
W piątek, 4 listopada, około godz. 15.15 pojawił się pod Camp Nou. Niestety na ostatnim kilometrze nie towarzyszył mu Robert Lewandowski, choć niewykluczone, że spotka się z nim w najbliższych dniach.
- To naprawdę długo trwało. Nie macie pojęcia, jakie to było trudne. Trudne, ale piękne - powiedział na gorąco Tomasz.
Zdarł podeszwy w pięciu parach butów
Aby znaleźć się w tym miejscu, Tomasz musiał pokonać 2500 kilometrów, czyli 60 maratonów. Wystartował z Gliwic. Zdarł podeszwy w pięciu parach butów. Mierzył się z deszczem i mrozem, a złodziej ukradł mu biegowy zegarek. To tylko niewielka część przygód, które przydarzyły mu się na trasie.
- Przez tydzień biegłem w deszczu. Wyszedłem na kolejny odcinek i nie potrafiłem nawet samodzielnie zawiązać sznurówek w butach, bo miałem tak zgrabiałe palce. Obiecałem jednak samemu sobie, że nawet jeśli miałoby tak być do samego końca, to dobiegnę do Barcelony i pobiegłem dalej. Przekonałem się, że jestem w stanie zrobić więcej, niż kiedykolwiek mi się wydawało, że jestem silniejszy, niż kiedykolwiek mi się wydawało. To było najtrudniejsze i jednocześnie najpiękniejsze przeżycie na trasie - ocenił Tomasz, kiedy dotarł do Paryża.
Pod wieżą Eiffla zaśpiewał... Zenka Martyniuka „Los przekorny”. - Ja za swoim szczęściem biegnę w świat. Cuda przecież się zdarzają i marzenia się spełniają. - I tak dalej.
- Obiecałem, że jeśli uda mi się zebrać 10 000 złotych, to zaśpiewam. Ludzie zdecydowali, że akurat Zenka Martyniuka. Od siebie dodałem jeszcze Edith Piaf „La vie en rose”, bo to bardzo kojarzy mi się z Paryżem - tłumaczył.
Może Cię zainteresować:
Biegiem z Gliwic do Barcelony. Marzy mu się meta na Camp Nou z Robertem Lewandowskim
Biegacz zbiera pieniądze na klub dla młodzieży
Bieg, podobnie jak w latach poprzednich, ma cel charytatywny. Tym razem Tomasz nie zbiera pieniędzy na konkretną osobę, ale na rzecz klubu dla młodzieży w Gliwicach, który zorganizowała Fundacja Arka Noego.
- Ma to być alternatywa dla ulicy czy miejskiego parku. Już teraz młodzież może w tym miejscu bezpiecznie spędzić czas przy kubku gorącej czekolady, zagrać w bilard czy tenisa stołowego, a także porozmawiać z psychologiem czy terapeutą, ale to dopiero początek, bo potrzeby są ogromne - wyjaśnia biegacz.
W momencie publikacji tego tekstu udało się zebrać ponad 42 z założonych 60 tys. złotych.
Może Cię zainteresować: