Z okazji święta Trzech Króli spróbowaliśmy wytypować trzech królów, którzy w XXI wieku są na Śląsku najbardziej kojarzeni.
Na pewno nie należy do nich Marbod. Wiecie, kto to był? Jeżeli oglądaliście drugi sezon serialu Netfliksa "Barbarzyńcy", opowiadającego o starożytnych Germanach walczących z potęgą Imperium Rzymskiego, spotkaliście się z nim. Marbod wzorowany jest na autentycznej postaci germańskiego wodza, żyjącego w I wieku po Chrystusie. To pierwszy znany z imienia władca terenów dzisiejszego Śląska (między innymi). Ale choć dumnego, ambitnego, przebiegłego i przewrotnego Marboda zapewne jeszcze w kolejnych sezonach "Barbarzyńców" zobaczymy, śląski wątek zapewne się tam nie pojawi. Zresztą i na Śląsku kto by tam jakiegoś króla Marboda pamiętał.
No dobrze, to może Bolesław Chrobry? Nie dość, że na Śląsku prowadził wojny z Niemcami i Czechami, to jeszcze - a może przede wszystkim - za jego czasów we Wrocławiu ustanowiono pierwsze na Śląsku biskupstwo. Ale mimo tego, ze Chrobrego widujemy czasami w śląskich żłóbkach (przykładowo w ruchomej szopce w Bazylice Franciszkanów w Katowicach-Panewnikach), to i on jakichś specjalnych sentymentów u Ślązaków nie budzi. Obiektem silnych za to resentymentów jest jego odległy piastowski wnuk, czyli Kazimierz Wielki.
Kazimierz Wielki forever
Oj, tak! Ten to z miejsca kojarzy się ze Śląskiem. Paradoksalnie jednak z tego zasadniczego powodu, że się tego Śląska w imieniu Polski wyrzekł. Cóż za ironia. Natomiast jego rywal i śląski beneficjent, król Czech Jan Luksemburski, postać skądinąd barwna i ciekawa, jest dziś na Śląsku pamiętany bardzo słabo. Podobnie jak syn Jana, Karol IV Luksemburski, już nie tylko król Czech ale i cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego. A dla nas przede wszystkim ten król, który w roku 1348 inkorporował Śląsk do korony Królestwa Czeskiego (czyli prawnie ogłosił go jednym z krajów ją tworzących). Ale nic to - nie pamiętamy i jego. Ani też Macieja Korwina, jeszcze jednego ważnego czeskiego (i węgierskiego) króla, mimo iż to za jego czasów zaczął funkcjonować górnośląski sejm pod przewodnictwem górnośląskiego starosty. Zapomnieliśmy również króla Czech Władysława Jagiellończyka, który wydał śląską "Kartę Swobód" (zwaną tak na wzór angielskiej Magna Charta). A potwierdzała ona dotychczasowe wolności oraz przywileje książąt i stanów Śląska i formowała zręby lokalnej władzy sadowniczej - sądu książęcego. Z szalenie długiego korowodu królów Czech rządzących Śląskiem powszechnie rozpoznajemy jedynie ostatniego z nich, który zresztą władał już jedynie tego Śląska skrawkiem - a mianowicie cesarza Franciszka Józefa Habsburga.
Najjaśniejszy Pan wciąż wzbudza sympatię
Dobrotliwie, choć i z majestatyczną dumą spoglądający z portretów, banknotów i kart pocztowych starszy pan z bokobrodami zafunkcjonował i na długo zakorzenił się w umysłach mieszkańców Śląska Cieszyńskiego. Podobnie jak i za miedzą, w Galicji. Trafił do literatury i filmu (nawet ostatnio, w serialu "Cesarzowa Sisi", gdzie jak na razie można go oglądać w jego młodych latach). Także i w jego wypadku trudno mówić o jakichś zasługach wobec Śląska, choćby tylko Cieszyńskiego, jednak co począć - Najjaśniejszy Pan to drugi z nadal rozpoznawalnych na Śląsku monarchów (nawet jeżeli jedyny portret Franza Josefa widzieli na ekranie telewizora i był to ten spostponowany przez muchy w pewnym praskim szynku).
Osoba cesarza Franciszka Józefa I (niem. Franz Josef) cieszyła się w austriackiej części Górnego Śląska dużym poważaniem i wciąż wzbudza tam sympatię. Postać ta nabrała cech legendy i utrwaliła się w wiedzy potocznej na tyle, że nie rozbiły jej ani późniejsza propaganda polska, ani opracowania historyków, którzy oceniają Franciszka Józefa I raczej przeciętnie jako polityka. Mimo nich na Śląsku Cieszyńskim lubi się pielęgnować pamięć o cesarzu do dziś. Można tu kupić pamiątki związane z cesarzem, spróbować jego ulubionego deseru z czarnym bzem, są też lokale, w których wiszą obrazy z jego podobizną - pisze Leokadia Dróżdż w artykule "Cesarz Franz Josef - przykład cieszyński" w kapitalnej książce "Leksykon mitów, symboli i bohaterów Górnego Śląska XIX-XX wieku" (praca zbiorowa pod redakcją Bernarda Linka i Andrzeja Michalczyka).
Z kolei słabiej jakoś pamiętamy króla, który w XVIII wieku większość Śląska Habsburgom odebrał, by na długie lata przyłączyć go do Prus. I nie pomaga ani to, że król Fryderyk II Wielki niejedno ze swych zwycięstw, z legendarnym Leuthen (Lutynią) włącznie, odniósł na Śląsku, ani że to jemu zawdzięczamy upowszechnienie ziemniaków (bez Fritza nie byłoby szałotu!).
Z drugiej strony, na Śląsku Górnym w ostatnich dekadach XIX i pierwszych XX wieku analogicznie jak na Śląsku Cieszyńskim Franciszka Józefa, postrzegano cesarza Wilhelma II. Stąd i jego familiarne przezwisko "Kajzer Wiluś". Wiluś, popularyzowany podobnie jak Franz Josef (na Śląsku, jak i w całych Niemczech, obchodzono też jego urodziny 27 stycznia - dzień ten był świętem państwowym), wiele jednak stracił z powodu pierwszej wojny światowej, katastrofalnej dla Niemiec i tragicznej także dla Śląska (hekatomba krwi na frontach, głód i bieda w kraju). Wilhelm zaś do wybuchu Wielkiej Wojny walnie się przyczynił (choć nie był jej jedynym winowajcą). Jako Niemiec był też jak najgorzej traktowany przez polską patriotyczną tradycję, a i historiografię. W odróżnieniu od Franciszka Józefa (i Habsburgów w ogóle) nie doczekał się jednak renesansu popularności czy chociaż powrotu dawnych sentymentów.
Sobieski, serio?
A już do rangi absurdu wręcz urasta fakt, że trzecim najbardziej rozpoznawalnym na Śląsku królem wydaje się... Jan III Sobieski, który to kompletnie już nigdy nad Śląskiem nie panował ani nie rządził chociażby najmniejszym jego skrawkiem. Dlaczego więc postać Jana Sobieskiego cieszy się tu niezwykłą popularnością? Król Polski przebywał na Śląsku zaledwie przez kilka dni! Było to w sierpniu 1683, gdy Sobieski wraz ze swoją armią przemaszerował przez nasze ziemie, idąc na odsiecz oblężonemu przez Turków Osmańskich Wiedniowi.
Wydarzenie to wzbudziło spore zainteresowanie współczesnych, choć szybko też zostało zapomniane. Do przywrócenia pamięci o tym przemarszu doszło po upływie dwustu lat z okazji ogólnopolskich obchodów odsieczy wiedeńskiej, które zostały zorganizowane w Krakowie, a do których przyłączyli się również Polacy z obu części Górnego Śląska. Przemarsz ten został też przypomniany przez media regionalne w 1933 r., z okazji 250-lecia wiktorii. Po II wojnie światowej pobyt króla Jana III na Górnym Śląsku stał się jednym z motywów regionalizmu górnośląskiego, kolejnym potwierdzeniem odwiecznych i bliskich związków regionu z Polską. W szczególności pobyt wojska polskiego przypominano z okazji Gwarków Tarnogórskich, corocznego festynu narodowego, organizowanego od przełomu politycznego 1956 r. - wyjaśnia Bernard Linek w artykule "Jan III Sobieski w drodze pod Wiedeń", również zamieszczonym w "Leksykonie mitów, symboli i bohaterów Górnego Śląska XIX-XX wieku".
Jan i Marysieńka Sobiescy przez lata niepodzielnie królowali na Gwarkach (dopiero po 1989 roku dołączyły do nich takie postacie jak np. Jerzy Hohenzollern czy Goethe). Swoje zrobiły też owe okrągłe rocznice odsieczy wiedeńskiej, hucznie na miarę swoich czasów świętowane w całej Polsce w 1933 i 1983 roku. Mitotwórczy potencjał Sobieskiego okazał się ogromny. Rozmaite absurdy dotyczące Jana III podczas sławetnego przemarszu wmawiano Ślązakom przez całe lata i nie bez powodzenia. Tak długo i na tyle sposobów, że en masse kupiliśmy i zaakceptowali wielce zresztą malowniczą postać potężnego sarmaty. W rezultacie Jan III został jednym z najbardziej znanych królów na Śląsku.
W ten oto sposób trzy najbardziej dziś rozpoznawalne głowy uwieńczone królewską koroną należą do monarchów, których zasługi wobec Śląska są znikome: Kazimierza Wielkiego, Franciszka Józefa i Jana Sobieskiego. Dopiero gdzieś z drugiego rzędu nieśmiało wyglądają Jan Luksemburski, Fryderyk Wielki i Wilhelm II, których jednak zasługi czy chociaż dziejowe znaczenie z perspektywy XXI wieku mało kto już dostrzega. Oto kolejny dowód na to, jak nasza śląska historia jest zawiła i niejednokrotnie przewrotna.