W rodzinie Michała nikt poza nim sztuką się nie zajmuje.
Mama była kiedyś związana z muzyką, ale ostatecznie nie poszła w
tym kierunku. Na horyzoncie przewinął się spokrewniony rzeźbiarz, który
dziwnym trafem również miał na imię Michał. Przypadek?
Wśród najbliższych
artysty jest za to kilku wielbicieli starych samochodów - klasyków.
To tłumaczu, dlaczego w jego przyszłej pracowni stoi wyremontowane zabytkowe volvo i zabytkowy ford, który dopiero czeka, aż się nim zajmie.
- Mam jeszcze dwa żuki, ale jednego kupiłem w ramach projektu artystycznego, który będę mógł zrealizować dopiero po ukończeniu pracowni. Teraz najważniejsze jest dla mnie to, aby mieć przestrzeń do tworzenia - wyjaśnia Michał.
Żuk dziełem sztuki? Jak najbardziej. Artysta z Bytomia przekształca przedmioty, z którymi stykamy się na co dzień. Niedawno po raz pierwszy sprzedał kolekcjonerowi swoją rzeźbę - załamane drzwi łazienkowe.
Z kolei na 18. Warszawskich Targach Sztuki wystawił m.in... łódkę - ELDORADO. Równie nietypową, bo składającą się w połowie pod kątem prostym. - Przeciąłem ją w pół, z metalu i drewna wyprofilowałem brakujący element, przygotowałem nową podłogę. Lubię pracować w każdym materiale.
Najbardziej znany jest jednak z obrazów, które zrobiły międzynarodową karierę. Na płótnie przemyca niełatwe tematy, związane z wykluczeniem, brakiem tolerancji czy samotnością. Jego najdroższe dzieło zostało wylicytowane za 15 tys. złotych.
- W czasie pandemii zacząłem tworzyć nową serię, uciekłem w
abstrakcjonizm. Można powiedzieć, że to najprostsze. Wielu mówi: "Ja bym zrobił to samo albo i lepiej", ale to nie jest wcale takie proste. Istnieje cienka granica pomiędzy kiczem a wartościowym
obrazem - mówi Rejner.
Zaczynał od ulicznego graffiti. Za adrenaliną nie tęskni
Gdyby nie zajmował się sztuką, mógłby z powodzeniem zarabiać na życie
w mechanice samochodowej, budowlance albo sporcie. Ukończył nawet
Akademię Wychowania Fizycznego im. Jerzego Kukuczki w Katowicach,
ale już w trakcie studiów czuł, że nie tędy prowadzi jego droga.
-
W połowie chciałem rzucić studia i skupić się na sztuce, bo
wiedziałem, że właśnie to chcę robić w życiu - opowiada. -
Sport i sztuka zawsze były mi bliskie. Zastanawiałem się nad
akademią sztuk pięknych, ale zbyt wiele nasłuchałem się o
profesorach, którzy narzucają artyście, w jaki sposób ma tworzyć.
Wyszło
tak, że stał się samoukiem. Jego talent rozwijał się jeszcze przed studiami. Na ulicach. Zaczynał od graffiti, tworzył rzeźby
przestrzenne, choć nie chce zdradzić, jakie z jego dzieł zachowały
się to dzisiaj.
- Tworzyłem głównie w Wielkiej Brytanii. Tam ludzie inaczej reagują na sztukę uliczną. Właściwie. W Polsce zdarza się, że formy przestrzenne nie dożywają wschodu słońca. Ktoś przechodzi, niszczy i na tym właściwie koniec - podkreśla.
Z wystawiania swoich dzieł na ulicach zrezygnował z powodu nadmiaru wrażeń i adrenaliny, za którą nie tęskni. Jak zauważa, zainteresowanie sztuką uliczną w Polsce maleje wraz ze wzrostem liczby kamer w przestrzeni publicznej.
Może Cię zainteresować:
Koniec fatalnej passy EC Szombierki? Wielkie plany i wielkie porażki ostatnich lat
Przełomowy okazał się wyjazd do USA
Drzwi
galerii otworzyły się przed bytomskim artystą podczas wizyty w
USA, kiedy odwiedził Blanc
Gallery w Chicago i pokazał
właścicielowi kilka swoich obrazów. Umówił się z nim, że
przyleci ponownie, jak tylko skończy studia, a w międzyczasie
przygotuje wystawę.
Władze uczelni poszły mu na rękę i dostał możliwość
indywidualnej organizacji studiów, więc mógł pracować w spokoju.
- Nie miałem
żadnych pieniędzy, a inwestycja okazała się spora. Potrzebowałem
kilkunastu tysięcy złotych, żeby przetransportować obrazy do
Stanów Zjednoczonych, opłacić własną podróż i pobyt. Założyłem
zrzutkę i to dało mi trochę rozgłosu - tłumaczy Michał.
Zbiórka nie wystarczyła na sfinansowanie całej eskapady, ale pojawili
się chętni na zakup obrazów. - Dzięki
temu zebrałem brakującą sumę, spakowałem 21 obrazów i
poleciałem. - Na miejscu namalował kilka nowych, do czego
wykorzystał nawet pustą skrzynię, w której transportował swoje
dzieła. Sprzedał połowę.
- Gdybym nie sprzedał, to nic by się nie zwróciło, choć tutaj nie chodziło o pieniądze, tylko o rozwój mojej działalności artystycznej. Na pewno to był moment przełomowy - uważa.