Ten obraz Profesora – z tymi ściągniętymi brwiami, nachyloną głową i podniesionym w górę palcem – znają pewnie wszyscy. Co mówił? „Proszę dbać o moją redakcję” – tak mówił przy okazji każdego kolejnego jubileuszu „Dziennika Zachodniego”, którym kiedyś kierowałem. Tak mówił: „Moja redakcja”. Albo: „Niech pan pamięta o swoich ludziach, o Agatce też, Agatkę proszę pozdrowić. Zespół najważniejszy, pan musi wiedzieć”. Albo: „Róbcie dobre rzeczy, tylko dobre rzeczy pokazujcie, trzeba dawać ludziom nadzieję”.
Albo: „Przynieście krzesła do cholery, pielęgniarki nie mogą tak stać” – to przy okazji jakiejś gali lekarskiej, gdzie był gościem specjalnym i przewodniczącym jury. Przyjąłem godnie, już chciałem lecieć po krzesła. Choć wcale nie organizowałem tej imprezy i też byłem tam gościem.
***
Ten obraz Profesora z podniesionym palcem znają więc pewnie wszyscy. Podobnie jak jego biały fartuch, uwagi rzucane do ludzi mijanych na korytarzach, łapanie za ramię rozmówców, by skrócić dystans. I wreszcie jak ten wózek. Wózek, który nadał profesorowi jakiegoś szczególnego majestatu. Zmienił wtedy ton, mówił więcej o cierpieniu: „Świat widziany z perspektywy inwalidzkiego wózka to świat większej pokory. Z wózka widzi się więcej, dokładniej” – przyznawał.
Jeszcze częściej przywoływał wtedy figurę biblijnego Samarytanina. Tego, co to „będąc w podróży” pomógł potrzebującemu, bo gdy „go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go". Przed wózkiem mówił tak o powinnościach wszystkich wobec bliźnich, po wózku odnosił się także do swojego cierpienia i ludzi, którzy skupieni wokół niego nieśli mu pomoc.
Tym Samarytaninem inspirował nas, popędzał, rozkazywał działać. Nikomu nie pozwalał rozsiąść się wygodnie w fotelu: „Głęboko wierzę, że ta zaszczytna nagroda, która wyróżniła w przeszłości i wyróżni w przyszłości wielu miłosiernych samarytan, oddających swoje życie i doświadczenie w służbie potrzebującego bliźniego, będzie dalej jak latarnia wskazywać nowe miejsca i nowe zadania" – napisał, gdy dowiedział się, że ma dostać „Lux et Silesia”. A w wywiadzie na temat empatii lekarzy wtrącił: „Postawa miłosiernego Samarytanina powinna działać na każdym poziomie. Od pierwszego „dzień dobry” salowej”. Użył tej symboliki nawet w polityce: ”To nie była łatwa decyzja. Trochę tak jak miłosierny Samarytanin, który musi widzieć wszystkich potrzebujących” – mówił po tym, gdy podpisał rządowy programu leczenia niepłodności.
Siedzieliśmy kiedyś we dwójkę z Arkiem Golą – znakomitym fotoreporterem - w gabinecie profesora. Drugie piętro Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Obok nas te modele żaglowców, globus, książki. W rozmowie znowu pojawił się Samarytanin. Gdy gospodarz przeprosił nas i zostawił na chwilę, kartkowaliśmy wywiad - rzekę z Profesorem, wtedy jeszcze przed premierą („Spotkania. Opowieść o wierze w człowieka”). Zrobiłem zdjęcie komórką pewnego fragmentu, gdzie Profesor opowiada: „W Polsce wiele mówimy o empatii, oddaniu, pomocy, wyciągnięciu ręki do drugiego człowieka. Kiedy jednak stajemy przed realnym wyborem – pomóc albo odwrócić głowę – to często mówimy: ‘To nie mój problem, to mnie nie dotyczy, od tego są inni, niech oni się tym zajmą, w końcu biorą za to pieniądze’. Być może to efekt zaszłości i uwarunkowania historycznego. Byliśmy społeczeństwem egocentrycznym, które było nastawione na korzystanie, branie. Zdecydowanie brakowało w naszym myśleniu „dam, „podzielę się”, „pomogę”. (…) Dzięki takim apostołom dobra, jak Janina Ochojska-Okońska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, inicjatywom takich instytucji charytatywnych, jak Caritas Catholica, dzięki takim jak świętej pamięci Marek Kotański i jego ośrodki Monar, Jerzy Owsiak i jego Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko, Skrawek Nieba Jacka Pikuły i wielu, wielu innym możemy śmielej podnosić głowę i z troską mówić o działaniu wobec potrzebujących bliźnich”.
Lubię ten fragment, bo wielokrotnie do mnie wraca. Najpierw przy pierwszym kryzysie uchodźczym, chyba wtedy ta książka wychodziła. Potem w czasie najostrzejszej fazy pandemii. Dalej – gdy pozamykaliśmy granice, by nie wpuszczać ludzi wysyłanych do nas przez Łukaszenkę. I teraz – gdy wojna weryfikuje wszystkie nasze wyobrażenia o bezpieczeństwie i przyszłości. Czy ostatnio Profesor był z nas dumny? Nawet jeśli nie wszyscy są jak ten Samarytanin?
***
Profesor doskonale znał całą symbolikę i wszystkie tropy związane z przypowieścią o Samarytaninie. Wiedział więc też, że egzegeci doszukują się tam również odpowiedzi na pytanie: czy miłosierny Samarytanin potrzebuje swojego samarytanina? Czy człowiek, który pomaga, może liczyć na to, że także jemu ktoś poda rękę? A może każdy samarytanin to siłacz, który potrafi sam sobie pomóc?
Profesor miał wokół siebie wspaniałych ludzi, wspaniałą rodzinę. Całe życie pomagał, potem pomagano jemu. Mógł więc biblistom, próbującym zrozumieć Pismo, służyć własnym życiowym przykładem. Odszedł, ale nie sposób wręcz uwierzyć, że zwątpił w to, w co wierzył i co kochał całe życie.