Dobiega końca rok 1944 - rok alianckiej inwazji w Normandii, zamachu na Hitlera i zwycięskich ofensyw sowieckich, które doprowadziły Armię Czerwoną nad Dunaj i Wisłę. To, że sowieci będą atakować dalej, nie ulega wątpliwości. Niemcom grozi utrata Górnego Śląska.
Zdają sobie z tego sprawę funkcjonariusze katowickiej centrali Geheime Staatspolizei, budzącej postrach Tajnej Policji Państwowej, w skrócie zwanej gestapo. Gestapowcy, których siedzibą jest gmach przy Strasse der SA nr 49 (dziś Powstańców 31) niejedno mają na sumieniu.
W budynku gestapo mieścił się przez pewien czas, działający od 1942 roku, policyjny sąd doraźny – najważniejsze narzędzie terroru nazistowskiego na Górnym Śląsku – czytamy w książce Joannny Kałuskiej i Mirosława Węckiego w książce "W okupowanym mieście. Topografia Katowic w latach 1939-1945. – Sądem kierowali aktualnie urzędujący szefowie gestapo. Jego ofiarą padło w latach 1942–1945 co najmniej około 2 tys. osób. Jeszcze większa jest liczba osób aresztowanych – tylko w okresie od czerwca 1941 roku do marca 1943 roku aresztowano około 12 tys. osób. Większość z nich przewinęła się zapewne przez pomieszczenia śledcze i cele w budynku przy ul. Powstańców 31. Wielu z więźniów, zwłaszcza członkowie polskiego ruchu oporu, było tu nieludzko torturowanych.
Co widzieli więźniowie Sonderkommando
Szefem katowickiego gestapo jest SS-obersturmbannführer Johannes Thümmler, który w historii zapisał się jako szczególny zbrodniarz, zaś w pamięci tych, którzy jego ofiar, które miały szczęście przeżyć, jako postać wręcz demoniczna. Takim też wspominają go czeski Żyd Jiří Wehle i Ślązak Antoni Szwajnoch, więźniowie KL Auschwitz, od roku 1944 pracujący w siedzibie gestapo jako członkowie więźniarskiej brygady roboczej nazywanej Sonderkommando Kattowitz. Początkowo głównym zadaniem kilkunastu więźniów Sonderkommando była budowa schronu przeciwlotniczego pod gmachem gestapo. Na przełomie 1944/1945 roku zostali oni wykorzystani do transportu gestapowskich archiwaliów w związku z ewakuacją placówki gestapo z Katowic.
Wehle i Szwajnoch przeżyją i w przyszłości podzielą się swymi wspomnieniami z Tadeuszem Iwaszką, założycielem i długoletnim pracownikiem archiwum Państwowemu Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Ich relacje staną się bezcennym źródłem, mówiącym o historii tamtych dramatycznych dni.
Jak wspomina Wehle, pod koniec 1944 roku rozpoczyna się niszczenie dowodów gestapowskich zbrodni. Thümmler nakazuje zniszczyć część archiwów, gestapowcy wywożą je do majątku hrabiów Schaffgotschów w Kopicach (wówczas Schwarzengrund) i tam palą.
Jednak właściwa ewakuacja katowickiej centrali gestapo i jej archiwów rozpoczyna się dopiero kilka tygodni później. Jest oczywiście efektem ofensywy Armii Czerwonej znad środkowej Wisły, która rozpoczęła się 12 stycznia 1945. Według Wehlego Thümmler „po zbliżeniu się frontu zarządził częściowe spalenie dokumentów”, jednak „dokumenty ważniejsze zostały ewakuowane”. Wbrew temu, co sądzono przez lata, archiwalia te nie zostały ukryte na miejscu, w jakiejś tajnej skrytce w Katowicach czy którymś z okolicznych miast. Zdążono wysłać je zawczasu z Katowic transportem kolejowym. Akta do wagonów ładowali więźniowie Sonderkommando Kattowitz. Tak relacjonuje to Szwajnoch:
W tym czasie rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do ewakuacji. Nas więźniów używano do pakowania i przewożenia skrzyń z aktami na dworzec kolejowy, gdzie skrzynie musieliśmy ładować do wagonów.
Szwajnoch z podsłuchanej rozmowy gestapowców wnioskuje, że transport wiozący archiwa ma odejść w kierunku Zgorzelca. Ale prawdziwym miejscem jego przeznaczenia jest Kłodzko. Ani Szwajnoch, ani Wehle nie podają daty odjazdu tego transportu. Dziś można ją jednak ze sporą dokładnością zrekonstruować. Pociąg ewakuacyjny z całą pewnością nie wyjechał z Katowic do 19 stycznia, tego bowiem dnia wieczorem Szwajnochowi udało się uciec z siedziby gestapo i schronić się w Szopienicach, gdzie też bezpiecznie doczekał wkroczenia wojsk radzieckich. W ucieczce dopomogła mu Rozalia Kopernok, zatrudniona w gmachu gestapo jako pomoc kuchenna. Warto dodać, że panna Kopernok niedługo po wyzwoleniu Katowic wzięła ślub z tym poznanym w tak niecodziennych okolicznościach, byłym już więźniem. Jej powojenna relacja potwierdza słowa męża o przygotowaniach do ewakuacji archiwum:
W styczniu 1945 r. w gmachu gestapo panowało ogromne zamieszanie. (…) W tym czasie więźniowie wywozili na dworzec skrzynie z aktami gestapo i ładowali to wszystko do wagonów kolejowych.
Pod osłoną nocy
Jak podaje dziennikarz Stanisław Ziemba w swojej powstałej zaledwie kilka lat po zakończeniu wojny publikacji, 22 stycznia przestały odjeżdżać z Katowic pociągi w kierunku zachodnim. Stało się to wskutek przecięcia przez wojska radzieckie linii kolejowej z Górnego Śląska do Wrocławia, co nastąpiło w kilku punktach dzień wcześniej. Jednak nie była to jedyna linia, jaką mógł wykorzystać pociąg wysłany z Katowic w kierunku Görlitz (Zgorzelca). Z Katowic nadal mogły kursować pociągi w kierunku Rybnika, stamtąd zaś Raciborza, a także w kierunku Pszczyny i Dziedzic. Właśnie w tym „pszczyńskim” kierunku odprawiono ostatni bodaj pociąg ewakuacyjny z Katowic, który odjechał 23 stycznia.
Czy pociąg, mający w swym składzie wagony z archiwaliami katowickiego gestapo, opuścił miasto wcześniej? Wszystko na to wskazuje. Można sądzić, że już od początku nie zamierzano go odprawić w kierunku Wrocławia. Wysłanie cennego transportu trasą kolejową w niebezpiecznie bliskim sąsiedztwie szybko przesuwającego się frontu nie wydaje się prawdopodobne. Tym bardziej, że jego stacją docelową było Kłodzko. Jako że śląską sieć kolejową charakteryzowała duża gęstość i znaczna przepustowość, do wyboru była więc zdecydowanie bezpieczniejsza trasa, wiodąca do Kłodzka przez Gliwice, Kędzierzyn, Rybnik, Racibórz, Głubczyce, Prudnik, Nysę, Otmuchów i Kamieniec Ząbkowicki. W obliczu zbliżającego się od północnego-zachodu do Gliwic i Kędzierzyna frontu, skorygowano ją co najwyżej, odprawiając początkowo pociąg w stronę Rybnika, a następnie Raciborza i Racławic Śląskich.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Transport kolejowy, który opuściłby Katowice 20 stycznia, dotarłby do stacji przeznaczenia względnie bez przeszkód. Nie można by tego samego powiedzieć o pociągu, który odjechałby do Kłodzka dzień później i który czekałaby już dużo bardziej kłopotliwa i pełna przeszkód droga. Przerwanie ważnej linii kolejowej z Katowic do Wrocławia musiało spowodować przeciążenie pozostałej części śląskiej sieci kolejowej. I rzeczywiście, ze słów Wehlego można wywnioskować, że mimo późniejszego opuszczenia Katowic więźniowie Sonderkommando dotarli do Kłodzka przed wiozącymi archiwalia wagonami. Zatem prawdopodobnie opuściły one Katowice po 20 stycznia, doświadczając po drodze perturbacji na zakorkowanych torach i zatłoczonych węzłach kolejowych.
Tego dnia Thümmler oraz jego podkomendni wciąż jeszcze przebywają w Katowicach. I nadal są w ich mocy więźniowie Sonderkommando Kattowitz, poza zbiegłym Szwajnochem. Nawiasem mówiąc, pościg za zbiegiem i jego poszukiwania prowadzone są - jak na niemieckie standardy - wyjątkowo niemrawo. Być może gestapowcy (podobnie jak i reszta katowickiego aparaut bezpieczeństwa, w całości podporządkowanego Thümmlerowi), mają na głowie istotniejsze sprawy. Ale przy Strasse der SA urzędują jeszcze do 24 stycznia, który Rozalia Kopernok jak co dzień spędza pracując do wieczora u nich w kuchni. Nie wie, że ostateczna decyzja o ucieczce zapadła i funkcjonariusze czekają już tylko na zapadnięcie ciemności, która ma ich uchronić przed zaatakowaniem przez sowieckie lotnictwo. Samoloty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach poczynają sobie bowiem nad Katowicami coraz śmielej i zdarza im się nawet ostrzeliwać cele na ulicach miasta z lotu koszącego. Właśnie 24 stycznia przed południem miał miejsce nalot na niemieckie wojska na Mikołowskiej, co stanowiło wymowny sygnał tego, że Luftwaffe nie jest już w stanie zapewnić Kattowitz bezpieczeństwa z powietrza.
24 stycznia załadowało się na kilka niskich samochodów katowickie gestapo. Nie robili już z tego żadnej tajemnicy i po chwili całe miasto wiedziało, że gestapo ucieka - pisał Wilhelm Szewczyk cztery lata później.
24 stycznia jako datę wyjazdu gestapo z Katowic podaje też dziennikarz Stanisław Ziemba. Chyba jednak wyjazd odbył się w tajemnicy, prawdopodobnie nocą, gdyż inaczej pani Kopernok nie przyszłaby rano do pracy i nie zaskoczyłaby jej nieobecność tam gestapowców. Szewczyk podaje dalej:
W tych dniach jedna już tylko prowadziła droga odwrotu: na południe. Gestapo osiadło zatem w Mikołowie, ale w małym tym miasteczku takie już było nagromadzenie wozów i ludzi, że nawet ta instytucja nie mogła sobie wywalczyć odpowiedniej kwatery
i wyżywienia. (...) W czwartek niskie samochody raz jeszcze wlokły się w stronę Katowic, tym razem po żywność
i wódkę. (...) Powrót gestapa, wiadomy tylko nielicznym, szybko został rozkolportowany po mieście. Znowu podniósł się termometr trwogi. Ale to już były ostatnie odruchy strachu przed Niemcami. Front zbliżał się.
Czy rzeczywiście powrót gestapo do Katowic w czwartek 25 stycznia to fakt? Niewykluczone, choć można by się zastanawiać, czy chodziło o żywność i wódkę, czy też raczej o misję bardziej ważkiej i tajnej natury. Ponadto odnotowani przez Szewczyka gestapowcy mogli być maruderami, którzy w dramatycznych okolicznościach utracili łączność z resztą kolumny ewakuacyjnej. Ta bowiem napotkała na swej drodze sowietów, napierających w kierunku południowym z celem odcięcia i okrążenia niemieckich wojsk w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym.
Kierunek Kłodzko
Wiemy o tym dzięki Wehlemu, który jechał w niej wraz z pozostałymi więźniami Sonderkommando Kattowitz (jednego z nich spotkał los tragiczny - został zamordowany przez gestapowców).
Jechaliśmy przez trzy dni i trzy noce – relacjonuje prażanin. – Oczywiście nasz samochód jechał w całej kolumnie, która natknęła się po drodze na rosyjskie zmotoryzowane oddziały. W wyniku tego część pojazdów kolumny ewakuacyjnej została zniszczona, ale myśmy nie ponieśli żadnego szwanku.
Wzmianka o tej potyczce w pewien sposób potwierdza 24 stycznia jako datę ewakuacji personelu gestapo z Katowic. Jego konwój, wyjeżdżając tego dnia wieczorem na południe i skręcając następnie ku zachodowi, w kierunku Rybnika i dalej ku Odrze, siłą rzeczy poruszać się musiał stosunkowo wolno. Początkowo bowiem musiał przebić się przez tyłową strefę frontu, zatłoczoną przez oddziały wojskowe oraz ewakuowaną ludność cywilną. Panującą tam sytuację tak opisuje historyk Georg Gunter:
Nieraz pojazdy cywilne i wojskowe wpadały na siebie, wzajemnie się blokując i tym łatwiej wpadając w ręce nieprzyjaciela, czy też mówiąc wprost: rozjeżdżane były przez czołgi
Marszruta gestapowców rzeczywiście została 25 stycznia przecięta przez przełamujące się na południe siły radzieckiej
3. Gwardyjskiej Armii Pancernej w okolicach Rybnika.
Tam też wojska radzieckie zostały chwilowo przez Niemców
zastopowane. 26 stycznia ich ruch okrążający zgrupowanie
niemieckiej 17. Armii w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym udało
się Wehrmachtowi zahamować. Gestapowski transport wymknął się z Górnego Śląska, a uciekinierzy oparli się nie prędzej, jak dopiero w Kłodzku. Za jakiś czas dotarły tam również archiwa Gestapo Kattowitz. Jaki był ich dalszy los? O tym już innym razem.
Może Cię zainteresować: