Rozmowa z Moniką Glosowitz, pomysłodawczynią i koordynatorką projektu „Pamiętniki kobiet z rodzin górniczych”.
Skąd
pomysł na to, żeby wyciągnąć z cienia kobiety z rodzin
górniczych?
Sama
jestem córką górnika, wnuczką górnika i prawnuczką górników.
Po powrocie do rodzinnej miejscowości, w której się urodziłam i
wychowałam, poczułam potrzebę opowiedzenia sobie tej historii.
Odkrycia takiej rodzinnej, prywatnej genealogii, ale też
wytłumaczenia sobie, dlaczego znowu znajduję się w tym samym
miejscu, z którego na długo wyjechałam. I to było jedno źródło.
Drugie natomiast było typowo badawcze. Po ponad dekadzie pracy
literaturoznawczej i zajmowaniu się literaturą pisaną przez
kobiety miałam potrzebę znalezienia jakiegoś nowego tematu.
Czegoś, czym chciałabym się zająć i co byłoby mi właśnie tu
i teraz bliskie. Dlatego zaczęłam szukać kobiet z rodzin
górniczych, chociaż na początku myślałam, że szukam po prostu
górnośląskich kobiet. Doszłam do wniosku, że skoro tych głosów
nie ma w literaturze głównego nurtu, skoro jest ich niewiele w
literaturze regionalnej, skoro tych opowieści nie ma
udokumentowanych, to jest najwyższy czas, żeby je po prostu zebrać.
I że pani będzie tą, która to uczyni...
Na
samym początku nie traktowałam tego przedsięwzięcia jako
zaprojektowanego elementu procesu badawczego. Chciałam coś fajnego
zrobić, wyjść z domu po kilkunastu miesiącach zamknięcia,
pogadać z innymi kobietami, opowiedzieć im o tym, do jakich
wniosków doszłam, czytając Pamiętniki
górników
i zapytać, czy my – kobiety z rodzin górniczych – nie
powinnyśmy zawalczyć o swoją własną opowieść. Pamiętam, jak
opracowywałyśmy razem wystawę i pani Celina przytaszczyła ze sobą
kilofek męża, pana Antoniego. Ciężki, wiozła go chyba autobusem.
Po czym przegadałyśmy wszystko i uznała: nie, nie, już wiem. Na
wystawie postawiła figurę świętej Barbary.
Moja
osobista, reporterska refleksja jest taka, że o kobietach z
górniczych rodzin najwięcej mówi się przy okazji tragedii na
kopalniach. To jest ten krótki moment, kiedy one wychodzą z cienia
– niestety jako żałobniczki.
Ja
z kolei mam taką refleksję, że nie tyle wychodzą z cienia, ile są
wyciągane z cienia, kiedy są do czegoś potrzebne, żeby coś
ilustrować. Np. kiedy nadchodzą trudne dla górnictwa czasy, w
momentach transformacji i restrukturyzacji. Wtedy pojawia się sporo
głosów, w jakiś sposób oskarżających je o to, że nie chcą w
tych procesach brać udziału i że wręcz są „hamulcowymi”.
Sama odczułam te zbiorowe emocje, niekoniecznie pozytywne wobec
kobiet z rodzin górniczych. Wyraźnie pamiętam z końcówki lat
90. XX wieku takie właśnie „tąpnięcia”. Jako dziecko
górnicze, chyba nawet niezdające sobie sprawę z tego, że jest
dzieckiem z rodziny górniczej poczułam, że coś się zmienia. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
22 bohaterki, 24 opowieści
I
stąd pomysł, żeby stały się bohaterkami same w sobie, a nie jako
element cudzej opowieści?
Jeżeli
bohaterkami, to swojej własnej opowieści, a może nawet nie
bohaterkami, ale po prostu właśnie narratorkami tej opowieści.
Dlatego naturalną formułą, którą przyjęłyśmy, była formuła
narracji pamiętnikarskiej, choć w pewnym momencie odeszłyśmy od
sztywnego trzymania się tego genologicznego założenia i panie same
wybierały sobie formy, w których chciały się realizować. I
okazało się, że te formy są bardzo różnorodne. Pojawił się
wśród nich nawet rymowany tren, czyli pieśń żałobna, co dla
mnie było nie lada odkryciem. Nie spodziewałam się też tak wielu
materiałów wizualnych, zdjęć rodzinnych, dyplomów, pocztówek,
nawet ulotki dębieńskiej solanki!
Czy
trudno było znaleźć kandydatki do podzielenia się swoimi
opowieściami? I jak w ogóle pani do nich docierała?
Nie
było tak trudno. W pierwszym etapie, kiedy szukałam kobiet z rodzin
górniczych stricte z terenu gminy Czerwionka-Leszczyny,
przygotowałam małą kampanię informacyjną. Zgłosiły się panie,
które już wcześniej były aktywne na terenie gminy – działaczki
kół gospodyń wiejskich, stowarzyszeń, ale przede wszystkim
słuchaczki Uniwersytetu Trzeciego Wieku, gdyż zaproszono mnie na
uroczystość zakończenia roku akademickiego na UTW i przy tej
okazji – wtedy jeszcze nieśmiało – ze sceny opowiedziałam, co
chciałabym zrobić. Później, w drugim etapie włączyłam koła
gospodyń wiejskich z terenu gminy, których w dzielnicach i
sołectwach działa aż osiem. Tam są bardzo aktywne panie i one
temu pomysłowi od razu przyklasnęły. Trzeci etap natomiast
skierowany był do kobiet zamieszkujących teren całego województwa
śląskiego. W tym etapie była prowadzona otwarta kampania, zostałam
zaproszona na spotkania do Smolnicy w pow. gliwickim i Rokitnicy w
Zabrzu. Za sprawą prowadzonych tam warsztatów pojawiły się
kolejne uczestniczki. Mam zresztą wrażenie, że takie spotkania
twarzą w twarz, np. w remizie strażackiej na granicy z
Sośnicowicami, czy pokopalnianym budynku w Zabrzu najlepiej
przekładały się na konkretne historie, które zostały zapisane,
zgłoszone do konkursu i potem znalazły się w książce. Finalnie w
„Pamiętnikach kobiet z rodzin górniczych” mamy 22 bohaterki i
24 opowieści.
Wygląda
na to, że kobiety z górniczych rodzin czekały na okazję, by
opowiedzieć o sobie.
To,
jakie zbiorowe emocje wywołuje ten projekt, ile głosów do mnie
spłynęło i jakie wywołuje zainteresowanie medialne, jest czymś,
czego się absolutnie nie spodziewałam. W żadnym momencie nie
sądziłam, że tym tematem mogą być zainteresowani ludzie spoza
Śląska, czy spoza rodzin górniczych. A teraz widzę, że to jest
temat obecny we wszystkich regionach górniczych Europy. Wygląda na
to, że jest jakaś społeczna, zbiorowa potrzeba i może akurat
trafiłam na ten moment, w którym wszystkie siły były temu
przychylne, choć od samych uczestniczek w pierwszym momencie
wymagało to pewnego przełamania.
Przełamania,
a potem ubrania swojej opowieści w słowa. Ile tu było pani roli?
Samo
napisanie pamiętnika nie jest łatwe i mówię to z perspektywy
kobiety z rodziny górniczej, która wciąż swojego pamiętnika nie
napisała. A jeszcze większym wyzwaniem okazały się historie
mówione, bo taka pojawiła się tylko jedna. Szybko dotarło więc
do mnie, że w ramach tego projektu dobrze byłoby popracować
warsztatowo. Warsztaty te były przewidziane zarówno w formule
pisarskiej, jak i formule historii mówionej. Przy czym wyraźnie
zaznaczam, że pamiętniki nie powstawały na tych warsztatach. To
zwykle było tylko preludium do zapisania tych opowieści – tam nie
ma mojej ręki, starałam się jak najmniej ingerować w te zapisy.
Ogromną wartością tego projektu jest to, że to jego uczestniczki
wybierały formę, to, co chcą opowiedzieć, a co chcą przemilczeć.
Moim redaktorskim zadaniem było skomponowanie całości i
ujednolicenie zapisów, choć i tutaj były pewne wyjątki. Nie
ujednolicałam języka śląskiego, zostawiłam języki śląskie
takimi, jakich panie używały.
Budowanie wspólnoty
Jaki
obraz kobiety z rodziny górniczej wyłania się z tych pamiętników?
Ta
książka jest pisana przeciw fantazmatowi kobiety z rodziny
górniczej. To próba przewartościowania czy zmiany narracji, którą
znamy z mediów. Ta książka pokazuje bardzo różnorodne
doświadczenia kobiet, ale najczęściej wspominane i to w takim
nostalgicznym kodzie, jest doświadczenie bycia razem. Autorki bardzo
często opisują różne rytuały budujące wspólnotę, od skubania
pierza przez wspólne wyjazdy, wspólną zabawę. Pobrzmiewa w tym
też nadzieja, że to jeszcze wróci i że po tym pandemicznym czasie
będziemy znów w stanie budować relacje, tylko trzeba mieć jakiś
wspólny fundament. Ten obraz bycia razem, wspólnie, obraz
solidarności, zresztą nie tylko kobiecej, jest dla mnie tym, co
najmocniej z tych historii wybrzmiewa. To zresztą było widać już
podczas warsztatów, gdzie często było tak, że kiedy zaczynało
się w grupie opowiadać te historie, wice, różne anegdotki, to
nagle rozlegało się: a ja też tak miałam! Wspólne naznaczenie
takim, a nie innym doświadczeniem sprawia, że łatwiej się dogadać
i nawiązać relację, bo wszyscy wiemy, o czym mówimy.
Jakie
jest dla pani największe zaskoczenie związane z tym projektem?
Na
pewno skala zainteresowania. W swojej dotychczasowej działalności
badawczo-literackiej nie spotkałam się z takim zainteresowaniem.
Widać zatem, że brakuje jakiegoś kawałka zbiorowej opowieści,
którego do tej pory nie zarejestrowano. Zaskoczeniem było też to,
że górniczek jest tak wiele. Szczególnie wyraźnie nam to
uzmysłowiła wizyta w zakładzie przeróbki mechanicznej KWK
Szczygłowice, którym 26 lat temu kierowała jedna z naszych
bohaterek.
Gdzie
będzie można kupić tę książkę?
To
publikacja dofinansowana ze środków województwa śląskiego, więc
mamy przewidziany nakład, którego nie możemy sprzedawać. Dla mnie
priorytetem było, aby wszystkie autorki i osoby włączone w
organizację tego projekty dostały swoje egzemplarze, podobnie jak i
biblioteki oraz instytucje kultury z terenu gminy
Czerwionka-Leszczyny i gmin ościennych, a także Smolnicy i
Rokitnicy. Myślimy jednak o tym, żeby pojawiło się wydanie drugie
i wtedy moglibyśmy je normalnie dystrybuować. Wszystkich
zainteresowanych nabyciem swojego egzemplarza papierowego albo
otrzymaniem bezpłatnego pliku z książką prosimy o kontakt pod
adresem:
archiwumwegla@gmail.com.