MIW
Rocznica tragedii w KWK Halemba

W kopalniach „Pniówek” i „Borynia-Zofiówka” doszło do tragedii. Kto zawinił? Dochodzenie do prawdy w przypadku katastrof górniczych nigdy nie jest łatwe

Kto zawinił w kopalniach „Pniówek” i „Borynia-Zofiówka”? Człowiek czy siły natury? Jak już wszyscy otrzemy łzy, najważniejsza będzie rzetelna odpowiedź na to właśnie pytanie.

Jeśli zawinił człowiek, poniesie za to karę? Szybko? Czy będzie tak, jak w przypadku kopalni „Halemba”, gdzie w 2006 roku zginęło 23 górników? Główni oskarżeni usłyszeli wyrok czternaście i pół roku po wypadku.

Dochodzenie do prawdy w przypadku katastrof górniczych nigdy nie jest łatwe. Przypomina badanie wypadków lotniczych, gdzie nie ma jednej przyczyny, a najczęściej jest splot wielu zdarzeń. Jeszcze trudniej pociągnąć kogoś do odpowiedzialności karnej. Niewiele spraw trafia na wokandę. A co roku dochodzi w polskim górnictwie średnio do około 2100 wypadków.

„Pniówek”, „Borynia-Zofiówka”. Specjalne komisje

Okoliczności katastrof w kopalniach „Pniówek” i „Borynia-Zofiówka” zbadają specjalne komisje powołane przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego. Tak jest zawsze wtedy, kiedy skala zdarzenia jest ogromna.

W skład komisji, wyjaśniającej przyczyny wybuchu metanu w „Pniówku” weszli eksperci m.in. z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, Uniwersytetu Śląskiego, Głównego Instytutu Górnictwa, Instytutu Mechaniki Górotworu PAN, Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego – KGHM Polska Miedź, Okręgowego Inspektoratu Pracy w Katowicach.

W komisji badającej okoliczności tąpnięcia i wypadku zbiorowego w kopalni „Borynia-Zofiówka” są eksperci także z AGH w Krakowie, Politechniki Śląskiej i Głównego Instytutu Górnictwa. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach, która wszczęła swoje śledztwa, też powoła biegłych pewnie z tych samych kręgów.

Co więcej, premier Mateusz Morawiecki zapowiedział powołanie własnych zespołów, które skontrolują obie kopalnie, a to zupełnie nowa sytuacja. Nikt nie pamięta, by kiedykolwiek wcześniej premier podejmował takie działania. W jego zespołach mają pracować profesorowie „krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej i innych uczelni technicznych, a także specjaliści ratownictwa górniczego i inni najlepsi eksperci oraz analitycy danych”.

„Halemba”. Wyrok po 14 latach

Chyba najdłużej trwało wyjaśnienie katastrofy w kopalni „Halemba” w Rudzie Śląskiej, gdzie w 2006 roku wybuch metanu zabił 23 górników. Na prawomocny wyrok skazujący trzech głównych oskarżonych czekało ponad 14 lat od tej tragedii. Sprawę rozpoznawały dwa składy orzekające.

Ostatecznie były szef wentylacji, oskarżony o sprowadzenie katastrofy, Marek Z. skazany został na dwa lata bezwzględnego więzienia. Taką samą karę orzekł sąd wobec byłego dyrektora Kazimierza D. Trzeci z oskarżonych, były naczelny inżynier kopalni Jan J. usłyszał rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata.

Prokuratura domagała się dla Marka Z. siedmiu lat. Uzasadniała, że pracownicy w „Halembie” byli kierowani do prac mimo przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu. Na głębokości 1030 metrów górnicy pracowali pod presją. Oczekiwano od nich postępu robót, ale żeby sprostać tym oczekiwaniom, bagatelizowano zagrożenia.

Śledztwo wykazywało, że dyrektor kopalni kilkanaście dni przed katastrofą otrzymywał odczyty z metanomierzy, z których wynikało, że stężenie gazów kilkakrotnie przekraczało dopuszczalne normy. Informowali go dyspozytorzy, że czujniki mierzące stężenia gazów odcinają dopływ prądu pod ziemią. Kazimierz D. nie pozwolił przerwać robót. Zdaniem prokuratury sztygarzy przewieszali czujniki badające poziom metanu pod rury ze świeżym powietrzem i w ten sposób fałszowano odczyty. Górnicy byli bez szans, gdy doszło do wybuchu metanu i eksplozji pyłu węglowego.

O różne zaniedbania prokuratura oskarżyła wówczas 27 osób, część z nich od razu dobrowolnie poddała się karze.

„Wujek-Śląsk”. Nie zawinił człowiek...

Krócej trwało wyjaśnienie kolejnej katastrofy – wybuchu metanu w kopalni „Wujek-Śląsk” na głębokości 1050 m, w 2009 roku. Zginęło wówczas 20 górników, a 37 zostało rannych. Prokuratura Okręgowa w Katowicach umorzyła śledztwo dotyczące samej katastrofy, uzasadniając, że za śmierć górników odpowiada natura. Tak też bywa.

Tam na dole nie wszystko da się przewidzieć. Analizując to zdarzenie prokuratura doszukała się jednak wiele zła, do którego dochodziło wcześniej. Oskarżyła o nie aż 56 osób, w tym byłego dyrektora kopalni, zarzucając m.in. poświadczania nieprawdy w dokumentacji, związanej z odbiorem i rozpoczęciem eksploatacji ściany wydobywczej. Inne zarzuty dotyczyły narażenia pracowników na przebywanie i pracę w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami.

Funkcjonowanie kopalni „Wujek-Śląsk” przed katastrofą badała także Najwyższa Izba Kontroli i przyjrzała się czasowi pracy górników. Okazało się, że byli zatrudniani dodatkowo przy wydobyciu węgla na podstawie odrębnych umów, zawieranych przez zewnętrzną spółkę. Często pracowali na tym samym pokładzie, w tym samym charakterze, ale w swoim wolnym czasie. Kilkudziesięciu górników pracowało dzień po dniu, a rekordzista pracował bez przerwy przez 69 dni.

„Barbara-Wyzwolenie”. Horror w kopalni

Największa katastrofa w polskim górnictwie po II wojnie światowej wydarzyła się w kopalni „Barbara-Wyzwolenie” w Chorzowie w 1954 roku. Oficjalnie zginęło 80 górników, a nieoficjalnie mówi się nawet o 120. To był niewyobrażalny dramat ludzi, chaos organizacyjny i wielka zmowa milczenia. O tej tragedii w mediach napisano ze szczegółami dopiero pół wieku później.

Tego dramatycznego dnia, 21 marca 1954 roku, na poziomie 501 metrów i skrzyżowaniu chodników wybuchł pożar, prawdopodobnie od lampy karbidowej, powieszonej na obudowie chodnika. Pracowało w tym rejonie 309 górników. Wielu z nich to byli przymusowi górnicy-żołnierze, skoszarowani w tzw. batalionach pracy.

Próbowano własnymi siłami gasić płomienie, ale pożar rozprzestrzeniał się w szybkim tempie. Górnicy tracili orientację, umierali w zadymionym otoczeniu. Ratownicy wkroczyli do akcji zbyt późno. Jak donosiła „Trybuna Górnicza” w 2004 roku, nie dysponowali nawet mapami i planami kopalni. Chaotyczna akcja ratownicza trwała 50 dni.

Bezpieka prowadziła dochodzenie na szeroką skalę. Potrzebny był kozioł ofiary, bo podejrzewano sabotaż. Nadawał się na ofiarę Emanuel Drużba, główny mechanik kopalni – bezpartyjny, ojciec kleryka. Trafił do aresztu i został oskarżony o podłożenie ognia. Sąd go uniewinnił.

Prof. Jan Drabina w „Historii Chorzowa” podaje, że w latach 1950-1955 zwiększono wydatki na bezpieczeństwo pracy do 2,2 proc. wszystkich nakładów inwestycyjnych, ale wypadkowość nie spadała, bo przybywało załóg, wciąż zwiększano tempo wydobycia. I tak: w 1954 roku w kopalni „Dębieńsko” podczas pożaru zginęło 21 górników, w kopalni „Sośnica” w w 1955 roku, także w pożarze, śmierć poniosło 42 górników – prawdopodobnie ogień powstał tam od karbidówki lub… papierosa.

„Makoszowy”. Zaprószony ogień

W 1958 roku pożar w kopalni „Makoszowy” w Zabrzu pochłonął 72 ofiary, a 87 doznało ciężkiego zatrucia. Palnikiem acetylenowym cięto wtedy stalową szynę. Zapaliła się najpierw drewniana obudowa. 337 górników szukało różnych dróg ucieczki. Cześć z nich zabiło polecenie telefoniczne pozostania w zadymionym odcinku i oczekiwanie na ratowników, a ci pojawili się dopiero po kilku godzinach.

Co wykazało śledztwo? A to, że spawacz, który zaprószył ogień, był osobą lekko upośledzoną i nie powinien pracować pod ziemią. Zignorował wszelkie przepisy bezpieczeństwa pracy. Z kolei sztygarem zmianowym był górnik, który nie mógł być sztygarem, ponieważ wcześniej nie zdał odpowiednich egzaminów. Do tego załoga nie została dostatecznie przeszkolona, nie wiedziała, jakie są drogi ucieczki.

Po tej katastrofie wprowadzono wiele zmian we wszystkich kopalniach w Polsce. Spawanie mogło odbywać się tylko pod szczególnym nadzorem. Wprowadzono bezwzględny zakaz palenia papierosów na dole. Jak podaje Grzegorz Gromnica na stronie internetowej historia-zabrza.pl, ostatecznie wyrok zapadł w styczniu 1962 roku. Jednego ze spawaczy skazano na trzy lata więzienia, dyspozytora na 1,5 roku, naczelnego inżyniera na 9 miesięcy, a kierownika robót górniczych na pół roku w zawieszeniu.

Zwiększyło się bezpieczeństwo w polskich kopalniach, ale pokusa, by wypadki zatajać – pozostała. Z danych Wyższego Urzędu Górniczego wynika, że w 2020 roku aż 86 proc. wypadków w całym górnictwie nastąpiło wskutek ludzkich błędów, zaniedbań obowiązków, nieprzestrzegania często podstawowych zasad bezpieczeństwa.

„Murcki-Staszic”. Przed sądem

Jest akt oskarżenia w sprawie wypadku w kopalni „Murcki-Staszic” z 1 lipca 2019 roku. Zginęło wówczas trzech górników. Pracowali na poziomie 720 m, gdy wystąpił wstrząs górotworu. Trzech z nich opuściło zagrożony rejon o własnych siłach, a pozostali poszkodowani zostali wytransportowani przez zastępy ratownicze.

Przyczyną wstrząsu, jak określili to fachowcy z Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach, było „samoistne wyładowanie energii sprężystej, skumulowanej w górotworze”.
Prokuratura Okręgowa w Katowicach oskarżyła o tę katastrofę 11 osób
, w tym z dozoru górniczego za niedopełnienie obowiązków z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy i sprowadzenie niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia górników.

– Pozostałym zarzucono popełnienie przestępstw polegających na zaniechaniu zgłaszania dyspozytorowi kopalnianej stacji geofizyki faktu przebywania pracowników w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami – wyjaśnia prokurator Marta Zawada-Dybek. Sprawa trafi na wokandę w lipcu tego roku.

Trzeba jednak dodać, że w kopalni „Murcki-Staszic” doszło w 2019 roku do wypadków także: w styczniu – czterech poszkodowanych opuściło rejon o własnych siłach, w lutym – udusiły się dwie osoby, zdaniem urzędu górniczego „w następstwie nieuprawnionego wejścia” w nieprzewietrzaną część kopalni, wyłączoną z sieci wentylacyjnej. W kolejnych wypadkach, w lipcu i grudniu 2019 roku lekkich obrażeń doznało w sumie sześciu pracowników.

Kary muszą być dotkliwe

Pojedyncze wypadki analizują Okręgowe Urzędy Górnicze. I sporządzają raporty, dają zalecenia. Analizując ich treść można odnieść wrażenie, że właściwie zawsze jest tak samo. Ktoś zrobił coś, czego robić nie powinien, a natura zrobiła swoje.

Mądre raporty, opinie, analizy… Tysiące stron. A i tak ludzie kombinują, jak ominąć te wszystkie rady i przepisy. Jeśli co roku w polskim górnictwie dochodzi do około 2100 wypadków, a w co najmniej 86 proc. zawinili ludzie, to odpowiedzialność karna dosięga niewielu. Często rodziny ofiar na własną rękę szukają sprawiedliwości w sądach cywilnych, szukają wsparcia w inspekcji pracy.

Fachowcy zwracają uwagę także na fakt, że w głębokich kopalniach trudne warunki powodują dekoncentrację uwagi i obniżenie sprawności fizycznej pracowników. Górnicy nie analizują ryzyka, a rutynowe działania mogą być źródłem błędu. Fachowcy wykazują też na niskie kompetencje zawodowe i brak wyobraźni pracowników, także górniczego dozoru.

Prokuratura Rejonowa w Mysłowicach zajęła się dwoma ubiegłorocznymi wypadkami śmiertelnymi w kopalni „Mysłowice-Wesoła”, w wyniku których zginęło trzech górników.
Pierwszy z tych wypadków wydarzył się 4 marca 2021, na poziomie 665 m. Instalowana tam obudowa ścianowa indywidualna utraciła stateczność i nastąpił zawał skał. Czterej górnicy zostali zasypani. Jeden z nich sam wydostał się spod rumoszu skalnego. Ratownicy uwolnili kolejnego żywego. Dwaj zginęli. Prokuratura umorzyła śledztwo teraz, w kwietniu. Nie ma sprawy.

Do drugiego śmiertelnego wypadku doszło 4 listopada 2021 roku. Zginął 59-letni górnik z 21-letnim stażem w kopalni. Obok jego ciała odnaleziono pęknięty hełm.

– Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego niedopełnienia obowiązku przez osobę odpowiedzialną za bezpieczeństwo i higienę pracy, przez co narażono ustaloną osobę na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, skutkującego nieumyślnym spowodowanie jego śmierci – informuje prokurator rejonowa Jolanta Gębska-Struska. – Trwa gromadzenie materiału dowodowego.

Za przekroczenie prędkości kierowca dostaje mandat i punkty karne. Nie ma zmiłuj się, nie ma solidarności innych kierowców, lobby zmotoryzowanych. Może wymiar sprawiedliwości powinien częściej sięgać po swoje oręże. Głębiej pochylać się nad każdą śmiercią. Jeśli nawet jest to bardzo trudne.

Jeśli NIK stwierdził, że kilkudziesięciu górników pracowało dzień po dniu bez odpoczynku, to gdzie wtedy była ta armia związkowców z branży górniczej?

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon