Był maj 2014 r., gdy Zelter przy ul. Strażackiej w Bytomiu został otwarty. Małe pomieszczenie z kilkoma zaledwie stolikami i kanapami ze stelażami z palet, czarny wielki kapsel na ścianie z napisem "Zelter" (to po śląsku woda mineralna), skromny bar i nieskromna oferta piw kraftowych. Do tego rzemieślnicze burgery, w tym Burger Hajera w czarnej bułce - wtedy absolutna nowość, której nikt nie miał w okolicy.
Geburstag Zeltra. To już 9 lat działalności przy Strażackiej
Taki lokal, z nieco hipsterskim klimatem, z powodzeniem można by otworzyć w Katowicach. W Bytomiu? Pewnie wielu odradzało. Ale Arek i Iza Rajcowie chcieli mieć taki lokal właśnie w Bytomiu.
W sobotę 20 maja Zelter obchodzi geburstag (choć ten formalnie był 10 maja). Będą różne atrakcje, też w menu, w tym urodzinowe ciasto. Przez te 9 lat Zelter powiększył się ponad dwukrotnie (doszła duża sala z domkiem dla dzieci), przybył mu ogródek - w zeszłym sezonie nawet dwa, drugi przed bramami dawnego budynku straży pożarnej, z którym sąsiaduje Zelter. Urodziła mu się młodsza siostra - Zelter Deli, która niestety działała dość krótko. Wreszcie Zelter przetrwał pandemię, nie bez pomocy swoich wiernych fanów, którzy inwestowali w cegiełki na konsumpcję "na zaś".
Dziś to miejsce i na jedzenie po prostu (menu wyewoluowało w stronę klimatów azjatyckich i kuchni świata), i na wieczorne piwo kraftowe ze znajomymi - bo Arek na piwie zna się jak mało kto, i na niedzielny rodzinny obiad (rodzice okupują wtedy stoliki najbliżej domku dla dzieci), i na kawę z przyjaciółką. Rajcowie pokazali, że w Bytomiu - "mieście wyklętym" da się zrobić coś fajnego, i utrzymać to przez wiele lat.
Od niechęci do małżeństwa
Początki ich znajomości wcale jednak nie wskazywały, że z tej mąki będzie chleb, używając gastroporównania. Ona - dziewczyna z Warszawy, on - synek z Bytomia. Owszem, zaiskrzyło, ale negatywnie.
Poznali się w pracy, w firmie odzieżowej. Iza była pracownikiem z wieloletnim stażem, menagerem odpowiedzialnym za wizualną stronę sklepów, Arek - świeżym kierownikiem regionalnym.
- Pierwsze nasze poznanie, pamiętam, było w Arkadii, w Warszawie w salonie firmowym - wspomina Arek. - Nie należało do najprzyjemniejszych. Potem nawet nie ukrywaliśmy antypatii do siebie. Ale po pół roku spotkaliśmy się po raz drugi, w Gdańsku. I choć w firmie mówiło się, że jak "ta dwójka", czyli my, będzie przebywać w jednym pomieszczeniu, to będą iskry lecieć, to postanowiłem, że nie ma się co jeżyć i biorę tę znajomość na klatę jeszcze raz. A że Iza pomyślała podobnie, to gdy spotkaliśmy się, to spojrzeliśmy na siebie innym wzrokiem, z innej perspektywy (choć do dziś wracamy do tej początkowej niechęci w żartach). Zaiskrzyło - dodaje poważnie Arek, na co Iza wybucha śmiechem.
Przez kolejne 3 miesiące znajomość podtrzymywali tylko telefonicznie - choć pomógł fakt, że jako pracownicy jednej firmy mieli za friko połączenia do siebie.
- Z braku laku zaprosiłem ją na sylwestra - wypala Arek. - Co??? - Iza śmieje się, niby oburzona. - Ten sylwester w Gliwicach przeniósł naszą znajomość na wyższy poziom. Przez rok później spotykaliśmy się na odległość - opowiada Arek, który w tak zwanym międzyczasie zrezygnował z pracy dla firmy odzieżowej.
Izę z kolei dopadła "restrukturyzacja" w firmie. - Nasz dział z 15 osób zmniejszono do 6. Zostałam zwolniona w poniedziałek, a w piątek spakowałam walizkę i przyjechałam do Arka do Bytomia - opowiada Iza. - Powiedziałem: nic cię tam nie trzyma, pakuj się i przyjeżdżaj do mnie. Przyjechał dostawczak z rzeczami Izy, i tak już zostało. Byliśmy już wtedy pewni, że chcemy ze sobą być - dodaje Arek.
Tak dziewczyna z Warszawy trafiła do Bytomia. Iza przyznaje, że miała stereotypowe wyobrażenie o Śląsku. Że jest industrialnie, i tyle.
- Na początku mojej przygody z Bytomiem oblegały mnie amory, więc świat widziałam w różowych okularach, Bytom też - śmieje się Iza. - Miałam poczucie bezpieczeństwa u Arka. Nie musiałam od razu iść do pracy, bo dostałam odprawę z firmy. Poza tym od lat robiłam biżuterię, więc miałam zajęcie. Arek mi pokazywał Śląsk. Nie umiałam zrozumieć, jak ktoś narzekał, że stał w korku, jak postój trwał w sumie 15 minut. To nie jest korek w warszawskim rozumieniu. Czułam, że wolniej się tu żyje, odległości są mniejsze - opowiada Iza. - Czorny slow life - dorzuca Arek. - Muszę przyznać, że po przyjechaniu tutaj chyba odetchnęłam. Okazało się, że byłam zmęczona dużym miastem, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dziś myślę, że jak się znajdzie jakąś osobę, albo znajdzie się jakiś cel, to wszędzie można sobie stworzyć swój świat po prostu - mówi Iza.
- Dla mnie industrial nie jest czymś obcym i brzydkim, bo wychowałam się na Pradze, gdy nie była ona jeszcze taka upiększona jak dzisiaj - zdradza Iza. - Dlatego odrapane kamienice nie są dla mnie szokiem. Ja nawet lubię takie klimaty, jestem wrażliwa na taką architekturę. Widać, że Bytom ostatnio zyskuje drugie życie. Gdyby już odnowione kamienice bytomskie pomnożyć razy 50, to mamy tu drugie Oslo, bo tak właśnie wygląda Oslo - dodaje Iza.