Stożek wznosi się w Paśmie Czantorii nad górną częścią doliny Wisły. A ściślej jej doliny bocznej, Łabajowa. Jak się tam dostać? W roku 1922 mamy problem, opisany już w pierwszym odcinku naszego cyklu. Do Wisły nie dojedziemy koleją. Ani do centrum wsi (gdyż Wisła jeszcze jest wtedy wsią, prawa miejskie otrzyma dopiero za 40 lat), ani tym bardziej do Wisły Głębiec. Wyruszając w Beskid Śląski pociągiem (który jest optymalnym i najpowszechniejszym wtedy środkiem transportu na większe odległości) z górnego Śląska czy Małopolski, dojedziemy najwyżej (i to po paru przesiadkach) do Ustronia. Stamtąd do Wisły mamy już tylko transport konny. Samochody są drogie, posiadają je nieliczni i niewielu wśród nich turystów górskich. Co więcej, nawet dysponując samochodem nie moglibyśmy dzięki niemu szybko nabrać wysokości, podjeżdżając szosą na przełęcz Kubalonka. Bo tej szosy wijącej się od Wisły serpentynami jeszcze nie ma. Zbudują ją w latach 1928-1932, a na razie na Kubalonkę prowadzi marna droga, której silnik samochodu z tamtej epoki może nie dać rady pokonać, a zawieszenie po prostu jej nie przetrzymać. Ta droga to dzisiejszy zielony szlak z Głębiec.
Zatem
wysiadamy w Ustroniu z pociągu i... Ano właśnie. By się dostać
pod Stożek, musimy jeszcze pokonać całą dolinę Wisły. Może
złapiemy podwodę (chociaż turystów nieporównywalnie mniej niż w
XXI wieku, to w wozie pocztowym, jednym dziennie i odjeżdżającym o
7.30, mimo wszystko możemy się nie zmieścić), a może czeka nas 14 kilometrów na piechotę. To półtora raza więcej niż droga do
Morskiego Oka, proszę was. Zwłaszcza, że po drodze uzdrowiskowe
uroki Wisły. Jeżeli nie oprzemy się tamtejszym biesiadnym pokusom,
możemy utkwić tam na resztę dnia. Zresztą po kielichu lepiej w
gry się nie pchać. Przypomnijmy cytowane już w poprzednim odcinku,
a aktualne po wiek wieków ostrzeżenie Kazimierza
Sosnowskiego: alkohol
jest wrogiem turysty. Alkohol we wszelkiej postaci czyni ociężałym,
mniej wytrwałym i przytępia wrażliwość.
Góry i polityka, czyli granica niespodzianka
Słowem, same przeszkody przed nami. A gdyby tak po prostu nie iść przez Wisłę? Może górą, a nie doliną? Można. Wdrapawszy się z mozołem na Wielką Czantorię (nim ruszy kolejka krzesełkowa na polanę Stokłosicę, upłynie jeszcze kilkadziesiąt lat), dalej podążymy górskim grzbietem, by dojść na Stożek przez przełęcz Beskidek, Soszów Mały i Soszów Wielki. Tylko ostrożnie, bo to od niedawna grzbiet graniczny! Polsko-czeski konflikt o Śląsk Cieszyński to wciąż świeży w pamięci i niezwykle bolesny, drażliwy również w górach temat. Po podziale Śląska Cieszyńskiego przez paryską Radę Ambasadorów 28 lipca 1920, na grzbiecie, którym pójdziemy, szybko pojawiły się graniczne słupki. I gdzieniegdzie idą pod topór drzewa, by wyrąbać przecinkę. Szlak będzie malowniczy, miejscami widokowy, ale długi... no i ta granica. Spotkać można i srogich mundurowych, i tych, którzy dostarczają im lwiej części roboty - przemytników. Co gorsza, pierwsi mogą nas niestety uznać za tych drugich i obyśmy przez to nie wpakowali się w kłopoty.
Może więc wcale nie zapuszczać się ani do Wisły, ani na graniczne wierchy? Owszem, jest taka opcja i to ją właśnie podpowiadają doświadczeni turyści: wybrać się na Stożek z drugiej strony, z doliny Olzy. To już wycieczka zagraniczna, a zapomnijcie o Schengen. Obowiązują nas przepustki, tzw. beskidówki. Pytajcie o nie w starostwie. Jeśli to nie tam je wydają, to w każdym razie poinformują, gdzie i jak. Jak to przepustki, będą jednorazowe i tylko na weekend oraz dni poprzedzające. Jeżeli to dla kogoś zbyt skomplikowane, może odłożyć wycieczkę na parę lat, aż sprawa się uprości. W roku 1926 Polska i Czechosłowacja podpiszą konwencję turystyczną, umożliwiającą przekraczanie granicy na podstawie legitymacji Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Tak czy inaczej, juz teraz warto się zapisać, bo nie tylko grosza człek na dłuższą metę zaoszczędzi, ale i przede wszystkim zacnych ludzi pozna.
Miejmy też nadzieję, że nie będą nam czynili wstrętów jacyś zapalczywi nacjonaliści bądź niechętni Polakom urzędnicy czy funkcjonariusze czechosłowaccy. Jeśli chodzi o miejscowych, raczej nie dostrzeżecie różnicy od tych, których spotykaliście dotychczas, w polskiej części Śląska Cieszyńskiego. W całej dolinie Łomny i dolinie Olzy na zachód po pasmo M. Połom-Ropica mieszka rdzennie polska ludność - napisze w swym przewodniku z początku lat 30. Jan Galicz.
Piękne schronisko i przepyszny widok
Przekroczywszy granicę w Cieszynie, jedziemy pociągiem do Jabłonkowa. Od linii kolejowej będziemy mieli do wyboru dwie ładne trasy na Stożek. Pierwszą z Jabłonkowa-Nawsia. To najkrótsza droga na Stożek , na który wejdziemy w jakieś dwie - dwie i pół godziny. Druga prowadzi z Bystrzycy, skąd musimy liczyć około godziny dłużej. Dla porównania, z Ustronia przez Czantorię pójdziemy z pięć godzin. Za to mniej popularną, od Czantorii niezbyt jeszcze uczęszczaną trasą. Co kto lubi.
I tak doszliśmy do schroniska na Stożku. Jest nowiuteńkie! I niewiele brakowało, by nie powstało. Kiedy 30 maja 1920 roku kładziono kamień węgielny, nikt jeszcze nie wiedział, że za niewiele ponad dwa miesiące miejsce to znajdzie się na granicy państwa, i to tak kontrowersyjnej. Członkowie PTT "Beskid" z Cieszyna postanowili jednak kontynuować budowę. Dobrze zrobili. Schronisko na Stożku jest śliczne. Tylko czy nie za małe? A skąd! Mimo wielkich rozmiarów (blisko 400 m kw zabudowanej przestrzeni) poszczególne części tworzą tak doskonale zharmonizowaną całość, że na pierwszy rzut oka wydaje się ono raczej małym, aniżeli dużym. Dopiero wejście do wnętrza rozprasza wszelkie pod tym względem wątpliwości - uspokaja Jan Galicz w swoim przewodniku. I rzeczywiście. Schronisko będzie posiadać docelowo 60 miejsc noclegowych, a drugie tyle sienników, które można w razie potrzeby rozścielić na podłodze; zapewni nocleg dla co najmniej 120 osób. Tylko nie tak od razu. Latem 1922 nie jest jeszcze w pełni wykończone i wyposażone. Pomieszczenia na piętrze będą gotowe w 1923 roku, na poddaszu w latach 1924-1925, dopiero w roku 1928 schronisko będzie dysponowało kompletem łóżek i pościeli, zachodnia weranda z przepiękną panoramą otrzyma okna w 1926 roku, schronisko będzie miało do dyspozycji studnię i lodownię w roku 1928. Rok wcześniej po raz pierwszy zadźwięczy na Stożku dzwonek telefonu.
Ceny noclegów? 3 złote za łóżko, 1 zł za cennik - tyle wyniosą na przełomie lat 20. i 30., po reformie monetarnej (w 1922 r. płacimy jeszcze w markach polskich). Uwaga - inaczej niż 100 lat później, płatny jest także sam wstęp do schroniska. Niezrzeszonych w Polskim Towarzystwie Tatrzańskim będzie to kosztowało 20 groszy, a legitymacja PTT uprawni do 50-procentowej zniżki.
Wyobraźmy sobie teraz, że przybywamy tam w (...) niecierpliwie przez wszystkich oczekiwany dzień 9 lipca 1922, w którym miało się odbyć uroczyste otwarcie i poświęcenie nowego schroniska. Był to gorący dzień letni, pogodą wymarzona, na niebie ani chmurki. Tysiączne rzesze ludu z tej i tamtej strony Olzy przybyły, ażeby obecnością swoją uświetnić akt uroczysty. Zjawili się przedstawiciele władz śląskich i centralnych warszawskich z p. dr. M. Orłowiczem na czele i Pol. Towarzystwa Tatrzańskiego, reprezentanci wojskowości, wydziałów gminnych i licznych towarzystw polskich; przybyli także reprezentanci i "Beskidenvereinu" z Cieszyna i Bielska. Wszędzie panuje nastrój podniosły i uroczysty. Zgromadzonych powitał imieniem Towarzystwa sekretarz dr. J. Galicz, po czym aktu poświęcenia dokonał prezes ks. poseł Józef Londzin imieniem ludności katolickiej i ks. prof. Jan Stonawski imieniem ludności ewangelickiej, przy czym obydwaj wygłosili podniosłe kazania. Nastąpił długi szereg przemówień przedstawicieli władz i zaproszonych gości, śpiewy chórów męskich i mieszanych, po czym przy dźwiękach kilku orkiestr, między innymi także wojskowej 4 p. s. p. z Cieszyna, rozwinęła się swobodna i niewymuszona zabawa tysięcznych tłumów. Wszyscy podziwiali piękne schronisko chociaż tylko częściowo wykończone i zachwycali się szczególnie jego położeniem i przepysznym widokiem ze szczytu Stożka. A bo też jest się na co patrzeć - relacjonował zorganizowane z wielką pompą otwarcie schroniska na Stożku Jan Galicz, wieloletni działacz cieszyńskiego Oddziału PTT “Beskid Śląski” i jego prezes w latach 1924-1934, inicjator i gorący rzecznik budowy tego obiektu.
I miał rację. Wiecie, że ze schroniska na Stożku widać nawet Tatry? Tak jak przed wiekiem. A jak pisał turysta-poeta z tamtych lat:
W Śląskim Beskidzie,
na Stożka szczycie,
Najmilej zawsze spływa ci życie;
Boska natura zachwyt w sercu budzi,
Czujesz się bliższym i Boga i ludzi.
Może Cię zainteresować: